Laur SDP 2018

Wywiady z laureatami konkursu SDP 2018:

Wojciech Biedroń; Alina Suworow; Zbigniew Rytel; Wioletta Rotter-Kozera;

Informacja o konkursie


LAUR SDP 2018

dla Jerzego Jachowicza


za odwagę i wyznaczanie standardów dziennikarstwa śledczego w Polsce.
Zarząd Główny SDP

 

Laudacja

Ten Pierwszy Dziennikarz , to ktoś, kto więcej wie, niż mówi. A nie na odwrót. Ta definicja jak ulał pasuje do Jerzego Jachowicza. Pierwszego dziennikarza śledczego w Polsce. Słowo „pierwszy”  ma kilka znaczeń. Każde jest w jego przypadku adekwatne. Trudno wyważyć i wymierzyć zasługi, jakie ma nasz laureat dla rozwoju tego gatunku. Lepiej powiedzieć, że to właśnie on przecierał szlak. Piórem jak maczetą przebijał się przez prawdziwą dżunglę, a pod nogami miał bagno. Pierwsze lata transformacji to był czas wyjątkowo niebezpieczny. Jerzy Jachowicz przekonał się o tym na własnej skórze. Ryzykował wiele, zajmując się tajemnicami byłych już esbeków i rodzącej się mafii.  W kwietniu 1990 r. ktoś podpalił jego mieszkanie, w pożarze zginęła jego żona.


ksiadz_skubis

Jerzy przecierał szlak w sensie dosłownym. W PRL nie istniało przecież dziennikarstwo śledcze, nawet w drugim obiegu. To on swoimi tekstami wyznaczał standardy, penetrował dzikie pola. Jego teksty o zabójstwie Grzegorza Przemyka, czy niszczeniu dokumentów na zlecenie gen. Buły, to dziś klasyka dziennikarstwa śledczego. Książka „Z archiwum Jerzego Jachowicza” to lektura obowiązkowa i zarazem lekcja najnowszej historii. Często tej, która w ogóle nie przebiła się do oficjalnych wydawnictw.

Wyznaczanie standardów to nie tylko kwestia metodologii pracy, języka jakiego się używa, kompozycji tekstów, sposobu zbierania materiałów. Dziennikarz śledczy nie pracuje za biurkiem, musi być wśród ludzi, zdobywać kontakty, pozyskiwać informatorów. To stąpanie po cienkim lodzie, wymagające nie tylko odwagi, ale dyplomacji, charakteru, zimnej krwi, empatii. Jerzy pokazał jak poruszać się w środowisku przestępców.  W jednym z wywiadów wspomina: „W tych kontaktach nigdy nie byłem osobą prywatną. Ale jako dziennikarz w wielu sytuacjach zapewniałem, że rozmowa zostaje między mną a informatorem. To nie zmieniało naszych relacji. Nigdy nie pozostawiałem najmniejszych wątpliwości, że nie będę nikomu pomagał.” Nie kierował się dewizą: informacja za każdą cenę. Uczył jak chronić źródła, zawsze interesowała go prawda, nigdy niszczenie ludzi.

 A tak w ogóle Jerzy Jachowicz jest człowiekiem wielkiej kultury osobistej o powalającym uroku i nieprzeciętnym poczuciu humoru. Podobno człowieka najlepiej opisują anegdoty o nim, przytoczę tylko jedną, niepozorną ale w niej jest cały nasz laureat. Bufet w jednej z wielu redakcji w której Jerzy pracował, kolejka po dania, wszyscy stoją uzbrojeni w noże i widelce – oprócz niego. „Jerzy, nie bierzesz sztućców? Nie, bp to by zdeterminowało mój wybór”.

11 listopada 2017 Jerzy Jachowcz  został odznaczony przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce. 20 marca 2019 roku Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznaje mu swój Laur – „Za osobistą odwagę i wyznaczanie standardów dziennikarstwa śledczego w wolnej Polsce”




Wywiad z Jerzym Jachowiczem

W dziennikarstwie najważniejszy jest człowiek


Z Jerzym Jachowiczem wyróżnionym Laurem SDP 2018, rozmawia Marcin Makowski.


Jerzy Jachowicz

Jeden z prekursorów dziennikarstwa śledczego w Polsce. Przed 1989 r działał w opozycji demokratycznej. W latach 1989–2005 dziennikarz „Gazety Wyborczej”. Zajmował się głównie problematyką przestępczości zorganizowanej oraz jej powiązań z dawnymi służbami bezpeczeństwa PRL-u. Pracował także w „Newsweek Polska”, „Dzienniku”, prowadził audycje w radiowej Trójce. Publikował w „Uważam Rze” i „Gazecie Polskiej Codziennie”. Jest felietonistą tygodnika „Sieci”. Odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za zasługi na rzecz przemian demokratycznych oraz wyróżniony Medalem Stulecia Odzyskania Niepodległości



Marcin Makowski:
Dziennikarstwo śledcze to pana branża od ponad 40 lat. Czy ten zawód we współczesnych mediach w ogóle istnieje?

Jerzy Jachowicz: Niestety w takim kształcie, wymiarze i z takimi zadaniami jak kiedyś, dzisiaj już raczej nikt się nie mierzy. Jest oczywiście kilku ludzi, którzy uprawiają coś na kształt dziennikarstwa śledczego w sposób moim zdaniem udany.

Kogo ma pan na myśli?

To na przykład Marek Pyza i Marcin Wikło, Czarek Gmyz, trochę Wojciech Wybranowski. Niestety oni wszyscy są usytuowani po jednej stronie sceny politycznej, w związku z tym obecnie nie dotykają i nie zmagają się w swojej pracy z realną władzą. Tymczasem potykanie się z nią jest i najatrakcyjniejsze dla czytelnika i najbardziej cenne z punktu widzenia misji dziennikarskiej. Nie chcę przesadzać z tą misją, jednak nietrudno się domyślić, że bez względu na sympatie partyjne opinia publiczna chętniej przeczyta o aferze związanej z premierem czy ministrem, zamiast politykiem opozycji.

Wniosek z tego taki, że dziennikarstwo śledcze uprawia dzisiaj tylko „Gazeta Wyborcza” i TVN?

Nie, bo głębszy problem polega na tym, że gdy rządziła władza im bliższa, też nie było parcia do głębszych śledztw. Jest przecież taki portal Oko.press, z definicji śledczy i skupiający kilku naprawdę wybitnych dziennikarzy oraz redaktorów, ale również widzący tylko na jedno oko. Jedyna rzecz, która „z tamtej strony” była w ostatnich latach na plus to opisanie warszawskiej afery reprywatyzacyjnej przez stołeczną „Gazetę Wyborczą”, co wymagało prześwietlenia pracy tamtejszego ratusza i ukazania skali złodziejstwa warszawskich nieruchomości. Nie chciałbym jednak, aby zabrzmiało to tak, jakbym zupełnie dyskredytował dziennikarstwo śledcze w Polsce. Lata 90. i jego rozkwit były czasami, których nie musimy się dzisiaj wstydzić. Problemy zaczęły się jednak wtedy, gdy najlepsze pióra stopniowo porzucały zawód, przechodząc do sektora prywatnego. Niektórzy nie wytrzymywali stresu.

Co dzisiaj zabija dziennikarstwo śledcze? Jego ryzykowna specyfika, czy raczej brak finansowania i „nieopłacalność” z perspektywy wydawcy?

Moim zdaniem to nie jest kwestia ryzyka, bo jest wiele osób, które mają stalowe nerwy i umiałyby to robić. W młodym pokoleniu ambicji nie brakuje, ale wszystko ostatecznie rozbija się o brak warunków. Komercjalizacja i tabloidyzacja mediów z roku na rok postępuje, dodatkowo wzmacniając rolę mediów tożsamościowych. Redakcje w jakimś stopniu upodobniły swój model działania do świata polityki, tj. działają na krótki dystans i chcą mieć sukces teraz, a nie za miesiąc czy kwartał. Tymczasem dziennikarstwo śledcze to pewna wizja, podejmowanie ryzyka związanego z dużymi kosztami, bez gwarancji ich zwrotu. Proszę zauważyć, że bostońska gazeta, która rozpracowywała aferę pedofilską w amerykańskim Kościele - a miałem okazję z tymi ludźmi rozmawiać - zanim cokolwiek napisała, przez kilka lat utrzymywała czteroosobowy zespół badający sprawę. Raportowali tylko szefostwu na jaki wątek wpadli, kogo złapali za rękę, i tak dalej.

Dzisiaj takie warunki pracy brzmią jak science fiction.

Bo to dzisiaj niemożliwe, w Ameryce w takim wymiarze również. Bardziej jednak od braku pieniędzy bolą mnie obciążenia polityczne. W każdej redakcji są osoby i tematy niedotykalne. Nie chodzi o jakieś tabu, ale jeszcze zanim się je ruszy, są one przez szefostwo delikatnie wyhamowywane.

Zawsze tak było?

Oczywiście, takich tematów zawsze było mnóstwo. Gdy pracowałem w „Wyborczej” czasami dochodziło do konfliktów na tym tle.

Pamięta pan któryś z nich?

Pamiętam, ale chcę podkreślić, że nie byłem wtedy jakiś waleczny i bohaterski. Czasami niewiele dało się zrobić, np. ze sprawą gen. Kiszczaka. Kierownictwo gazety nie mogło mi zabronić zajmowania się nim, ale za każdym razem gdy o nim wspominałem w tekście, żądali wyjaśnień. Stawiano przeszkody, polegające na doszukiwaniu się słabości tego tekstu. Adam Michnik i inni nie mogli mi stawić czoła wprost i powiedzieć wtedy, że „Kiszczakiem się nie zajmujemy”. Przecież pisaliśmy jeszcze pod szyldem solidarnościowym. Pewnego razu wykryłem rzecz bardzo wtedy atrakcyjną, czyli niszczenie na ogromną biuletynów biura politycznego KC PZPR. To mogło być cenniejsze niż tajne materiały służb z tamtego okresu, ponieważ w zamkniętym gronie decydentów normalnym językiem omawiano najważniejsze sprawy państwa i opozycji. Wyobraża pan sobie przeczytać takie stenogramy odnośnie śmierci Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego Popiełuszki? I ja zacząłem badać kto niszczył, jak ten proces przebiegał. Powstał szczegółowy tekst na rozkładówkę, redakcja go przyjęła, ale przyjechał Michnik i powiedział: „Ten tekst nie może iść”. „Dlaczego?”. „Bo ma za dużo luk” - odparł. A przecież nie ma tekstu, w którym nie da się znaleźć luk.

Naczelny wskazał na konkretne słabości i kazał je uzupełnić?

Problem polega na tym, że nie. Nie było konkretnych uwag warsztatowych, tylko uwaga ogólna. To była metoda, którą zrozumiałem dopiero po latach. Działała w stylu: „ja teraz nie mam czasu, spotkamy się za tydzień i zajmiemy tą sprawą, na razie niech poczeka”. Oczywiście to zajęcie się czymś niewygodnym nigdy nie następowało. Jedyne, czego dzisiaj żałuję, to że nie zdjąłem „szczotki” ze ściany i nie zachowałem tego tekstu jako pamiątki tamtych czasów.

Niektórzy dziennikarze mówią, że dzisiaj w mediach nie prowadzi się już śledztw, co po prostu opisuje otrzymane z zewnątrz „kwity”. Coś w tym jest?

Oczywiście, miałem o to swego czasu lekkie pretensje do Gmyza, że skopał omówienie afery hazardowej, po prostu publikując rozmowy. Tymczasem dałoby się z niej zrobić epopeję demaskującą ówczesny rząd w całości, a nie kilka osób. Trzeba było jednak cierpliwości, zaangażowania kilka osób, zbudowania tła i przeprowadzenia wywiadów. Osobiście najbardziej żałuję jednak, że podobnie upadła afera Rywina, do której Adam Michnik nie dał mi się dotknąć, a ja czekałem w gotowości. Mentalnie byłem gotowy do jej opisu, ale oczywiście co by ostatecznie wyszło, nie mam pewności i nie było okazji, aby się dowiedzieć.

Jak pan ocenia na tym tle dzisiejsze, najgłośniejsze i najczęściej odznaczane branżowymi laurami materiałami? Weźmy chociaż „Urodziny Hitlera” Superwizjera TVN24.

Szkoda gadać. Wystarczyło, abym napisał o tym reportażu, przeanalizował jego recepcję w przestrzeni publicznej, zwrócił uwagę gry polityczne wokół treści i zauważył, że był w telewizji szeroko reklamowany przed projekcją, aby przyszedł pozew. I tego ostatniego aspektu się chwycono, wytaczając mi proces, ponieważ muszę udowodnić, że stacja obudowała emisję szeroką akcją reklamową. Nie pamiętam już dokładnie wszystkich szczegółów, ale przecież zapowiadano ten „Superwizjer” szeroko w innych programach na antenie TVN24, budowano wokół jego emisji napięcie i oczekiwania. To normalna procedura, więc gdzie problem?

Rozumiem, że ma pan do tego reportażu uwagi natury ogólnej, ale czego od strony technicznej brakowało pana zdaniem w pracy Bertolda Kittela?

Chciałbym jeszcze podkreślić, że ten materiał był nagradzany z powodów politycznych, a nie tyle warsztatowych. Nie jestem ekspertem od formy telewizyjnej, ale pytałem na temat tego materiału dwóch ekspertów w dziedzinie i oni powiedzieli mi, że to była inscenizacja na wpół dziennikarska. Przecież każdy wie, że jeżeli przyjeżdża się na miejsce jakiegoś protestu i świadomość tego, że są dziennikarze i kamery telewizyjne w jakiś sposób modeluje zachowanie.

Przecież nagrywano z ukrytej kamery pod przykrywką.

Pod jaką przykrywką?

Dziennikarze TVN nie przyjechali z kamerami i nie przedstawili się uczestnikom tych „urodzin”.

Dowiedzieć się jak naprawdę wyglądał ten reportaż moglibyśmy dopiero wtedy, gdyby została ujawniona taśma matka. Jest to rzecz niebywała, że nie ma do tej sprawy materiału wyjściowego, który - jak twierdzą znajomi filmowcy - powinien zawierać ponad godzinę zdjęć. My ostatecznie z lasu otrzymujemy kilka minut, a co z resztą? Wiele rzeczy pobocznych, pomijając sam obraz, wskazuje na to, że to była inscenizacja z udziałem dziennikarzy. Znam dokładnie Bertolda Kittela i już kilka lat przed reportażem o Hitlerze zauważyłem, że zdarza mu się manipulować materiałem źródłowym w celu otrzymania finalnego efektu - taka była moja obserwacja i opinia, która się nie zmienia. Wystarczy prześledzić dokładnie jego materiał o sprawie Szeremietiewa.

Wróćmy do pana pracy. Do jakich materiałów, która realizował pan w swojej działalności najczęściej wraca pan po latach? Które były dla pana najważniejsze?

Miałem w swojej pracy dużo szczęścia, trafiając na tematy. Na pewno żadnym nie chciałbym się chwalić, ale faktycznie było kilka dla mnie istotnych. Choćby możliwość przyczynienia się w jakimś stopniu do skazania części osób odpowiedzialnych za skatowanie Grzegorza Przemyka. Ważne było dla mnie zdemaskowanie grupy generałów, z gen. Bułą na czele, którzy palili akta dawnych służb wojskowych, co zakończyło się wyrokami. Cieszę się, że mogłem opisać losy jednego z przywódców bojówek rozbijających wiece Solidarności, który mimo nominacji przez Krzysztofa Kozłowskiego na szefa Komendy Stołecznej Policji, po moim tekście został odwołany. Oczywiście były również porażki. Nie zawsze udawało się zdobyć wystarczający materiał, do pisania jakiejś sprawy. Często było tak, że po publikacji nie było żadnej konkluzji i tekst nie zmieniał rzeczywistości, która moim zdaniem była patologiczna. Taki już bywa los dziennikarza, nie ma się na co żalić.

Wiem, że to może być nadal dla pana trudne, ale chciałbym zapytać o cenę, którą czasami płaci się w konsekwencji tej pracy. W kwietniu 1990 roku nieznani sprawcy podpalili pana mieszkanie. W środku była pana żona, której nie udało się wydostać….

Nie będę robić z siebie herosa, bo to była ogromna cena, którą zapłaciła przede wszystkim moja niewinna żona. Cudowna, uczciwa osoba. Dzieci również, syn i córka, zostały pokiereszowane psychicznie. Ja uszedłem z życiem, choć nie taki był plan podpalaczy i jest rzeczą naturalną, że człowiek cały czas o tym myśli. Ale są rzeczy nieodwracalne, trzeba nadal żyć. Tamta tragedia sprawiła jednak, że z dnia na dzień to ja musiałem zostać nauczycielem dzieci i przejąć za nie odpowiedzialność po żonie. Do tej pory nie znałem takiej roli, owszem, dzieci kochałem, ale ojcostwa nigdy nie traktowałem jako poważnej sprawy. Zmieniłem się, mam nadzieję pod tym względem na lepsze, ale do dziś spłacam ten dług i nadrabiam stracony czas.

Myślał pan wtedy, aby wycofać się z dziennikarstwa?

Nie, nigdy nie miałem takich myśli. Zawsze byłem odporny na wszelkie ciosy losu, taką już mam biografię. Wtedy opowiadałem co prawda androny, że udowodnię mordercom swoją pracą, że ich wysiłki okazały się nieskuteczne, ale po prostu nie umiałem odnaleźć się w innym zawodzie, niż dziennikarstwo, które nadal kocham.

Co w dziennikarstwie jest dla pana ponadczasowe, jakie rzeczy powinien mieć dziennikarz „z tyłu głowy”, gdy pisze swój tekst?

Na pewno dziennikarstwo zawsze wymagało i musi wymagać nadal ogromnej rzetelności. W ważnym materiale trzeba sprawdzić wszystko, począwszy od imienia głównego bohatera, które niby zna się na pamięć, po markę samochodu, który prowadził. W przeciwnym przypadku, jeśli zamiast o oplu napiszemy o skodzie, w sądzie obrona może podważyć rzetelność materiału, który we wszystkich innych miejscach opisywał prawdziwą i patologiczną sytuację. Dziennikarz musi być również cierpliwy i weryfikować źródła. I zajmując się branżą śledczą trzeba pamiętać, że w tekście najważniejsze są nie czyny, nie wydarzenia tylko człowiek, który jest ich autorem, ofiarą albo sprawcą. Człowiek to ten, od którego się zaczyna i na którym kończy się dziennikarstwo śledcze.




Jerzy Jachowicz

Jeden z prekursorów dziennikarstwa śledczego w Polsce.

Przed 1989 działał w opozycji demokratycznej (NSZZ „Solidarność”). W latach 1989–2005 był dziennikarzem „Gazety Wyborczej”.

Zajmował się głównie problematyką przestępczości zorganizowanej i jej powiązań z dawnym aparatem bezpieczeństwa PRL. Pisał m.in. o zabójstwie Grzegorza Przemyka, niszczeniu dokumentów na zlecenie gen. Buły.

W kwietniu 1990 nieznani sprawcy podpalili jego mieszkanie w Pruszkowie. Wtedy zginęła żona dziennikarza, Maria, córka Katrzyna została ciężko ranna.

Od 2005 pracował w tygodniku „Newsweek Polska”, zaś od 2006 w „Dzienniku”. Od 2008 na antenie Programu III Polskiego Radia w porannym wydaniu audycji „Zapraszamy do Trójki” prowadził cykl „Z Archiwum Jerzego Jachowicza”.

Do końca 2010 współpracował z informacyjnym portalem internetowym Telewizji Polskiej – tvp.info, a do listopada 2012 z tygodnikiem „Uważam Rze”.

Obecnie prowadzi audycję „W Jamie Jachowicza” w internetowym Radiu Wnet. Publikuje również w „Gazecie Polskiej Codziennie”, a od listopada 2012 jest stałym felietonistą-komentatorem tygodnika „W Sieci”.

Jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Autor książki „Z archiwum Jerzego Jachowicza” (Kraków: Wydawnictwo Otwarte 2008). „Skamieliny III RP: nomenklatura wiecznie żywa” (Zysk i S-ka 2017).

11 listopada 2017 został odznaczony przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w pracy dziennikarskiej i publicystycznej. W 2018 został wyróżniony Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości.

20 marca 2019 roku Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznało mu swój Laur – „Za osobistą odwagę i wyznaczanie standardów dziennikarstwa śledczego w wolnej Polsce”.




Wywiady z laureatami

Konkurs 2018 r.


Motywuje mnie chęć dotarcia do prawdy


Z Wojciechem Biedroniem, laureatem Głównej Nagrody Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich rozmawia Tomasz Plaskota.



rybicki

Wojciech Biedroń

Rocznik 1977. Studiował na Wydziale Prawa i Administracji oraz na Wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracował w „Super Expressie” i „Fakcie” Od stycznia 2015 roku współtworzył projekt tygodnika ABC – wydawnictwo Fratria, a w kwietniu 2015 został jego wicenaczelnym. Od lipca 2016 publikuje w tygodniku Sieci oraz w portalu wPolityce.pl.




Tomasz Plaskota: Gratuluję Głównej Nagrody Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za artykuł o mafii reprywatyzacyjnej w Warszawie. Dlaczego zająłeś się tym tematem?

Wojciech Biedroń: Sprawa reprywatyzacji warszawskiej jest jednym z najbardziej bulwersujących tematów, którymi zajmuję się jako dziennikarz. Od wielu lat zbierałem materiały na ten temat. Próbowałem dotrzeć do osób, które zajmują się reprywatyzacją. Bardzo zależało mi na tym, aby dotrzeć do zeznań dwóch, moim zdaniem głównych rozgrywających w procederze reprywatyzacyjnym, do mecenasa Roberta Nowaczyka i do jego biznesowego partnera, Janusza P. Moim i prokuratury zdaniem ci dwaj panowie stali za gigantyczną operacją korupcyjną, która pozwoliła oszustom reprywatyzacyjnym przejąć Biuro Gospodarowania Nieruchomościami warszawskiego ratusza. Bez udziału urzędników reprywatyzacja nie byłaby możliwa. Dlatego po zatrzymaniu mecenasa Nowaczyka i Janusza P. walczyłem o dotarcie do wyjaśnień składanych przez nich przed prokuratorem. Po dość trudnej i karkołomnej operacji udało mi się to. Kiedy czytałem część tych wyjaśnień włosy jeżyły mi się na głowie. Pokazali w nich korupcyjny proceder od kuchni. Wyjaśnili, jak to robiono, gdzie się spotykano, jak ukrywano sprawy i jakie pieniądze wchodziły w grę. A były to ogromne kwoty.

Inny mocny temat, który opisałeś w ubiegłym roku na portalu wPolityce.pl i w tygodniku „Sieci” to sprawa kamienicy przy ul. Noakowskiego 16 w Warszawie, którą mąż Hanny Gronkiewicz-Waltz otrzymał w spadku po wujku, Romanie Kępskim. Korzenie sprawy sięgają II wojny światowej.

 To historia na film historyczno-sensacyjny. Roman Kępski, wujek Andrzeja Waltza, małżonka Hanny Gronkiewicz-Waltz współpracował z okupantem niemieckim w czasie II wojny światowej. Była to współpraca biznesowa, ale i towarzyska. Uczestniczył w libacjach alkoholowych z gestapowcami i oficerami SS. Opisy z tych imprez są porażające. Ten człowiek pracował również dla niemieckiego Wehrmachtu. Budował tajemnicze baraki w obozach.

 Jakich?

Do tej informacji nie dotarłem. Dokumentacja znajdująca się w IPN ma bardzo poważne luki. Komuś zależało na tym, żeby sprawę ukryć. Nie chciano, aby część informacji dotyczących pana Kępskiego wyszła na jaw. Możemy się tylko domyślać kto przez lata ukrywał te dokumenty. Materiały zgromadzone w IPN na temat pana Kępskiego pokazują najstraszniejszą twarz kolaboracji z Niemcami. Przedstawiają człowieka, który dla pieniędzy i wygody zrobiłby wszystko. W tle jest słynna kamienica przy ul. Noakowskiego 16 w Warszawie, która została bezprawnie przejęta po tym, jak zabito jej żydowskich właścicieli. Ta sprawa omal nie utopiła politycznie prezydent Warszawy. A na pewno zaszkodziła jej wizerunkowo.

 Czym jest dla Ciebie nagroda SDP?

 Wielką radością i wielkim wyróżnieniem przypadającym w dość symbolicznym dla mnie momencie dwudziestolecia pracy dziennikarskiej. To również wielki wyraz uznania dla portalu wPolityce.pl i tygodnika „Sieci”, dla redaktor naczelnej portalu wPolityce.pl Marzeny Nykiel, dla braci Karnowskich i dla wszystkich, którzy wspierali mnie w pracy. Przy przygotowaniu materiałów i pisaniu niezwykle pomogła mi redaktor naczelna telewizji wPolsce.pl Agata Rowińska. Bardzo dziękuję tym wszystkim osobom oraz kapitule nagrody.

Najgłośniejszym Twoim tekstem w ubiegłym rok nie był tekst o mafii reprywatyzacyjnej czy o Romanie Kępskim, ale artykuł o kulisach urodzin Adolfa Hitlera przedstawionych w reportażu TVN. Jak wpadłeś na pomysł, żeby napisać o tym?

Kiedy w styczniu ubiegłego roku zobaczyłem reportaż w TVN zdałem sobie sprawę, że z tym materiałem jest coś nie tak. Główni bohaterowie reportażu zachowywali się bardzo teatralnie. Miałem wrażenie, że doszło do maskarady. Niestety ta maskarada uderzyła w coś najważniejszego, w dobre imię Polski. Nie mówię oczywiście o tej części reportażu dziennikarzy „Superwizjera” TVN z Festiwalu Orle Gniazdo. Tamten materiał ewidentnie był zrobiony pod przykryciem i został bardzo rzetelnie zebrany. Natomiast część z Wodzisławia Śląskiego budziła wiele kontrowersji. Już na pierwszy rzut oka było widać, że coś tu nie gra. W listopadzie dotarłem do wyjaśnień składanych przez organizatora „urodzin” Hitlera. Stwierdził, że wręczono mu pieniądze za zorganizowanie imprezy. Zdziwiło mnie to, a jednocześnie potwierdziło, że mamy do czynienia z ustawką i maskaradą zorganizowaną przez kogoś kto zapłacił za zorganizowanie urodzin 20 tysięcy złotych. Moje ustalenia potwierdziłem w kilku źródłach.

Udało się ustalić kto płacił i skąd były pieniądze?

 Nie, ale dziś jestem znacznie bliżej chwili, w której odpowiedziałem na to pytanie. Ciągle jest wiele pytań i wątpliwości. Szkoda, że TVN nigdy nie chciał odpowiedzieć na pytania dotyczącego rzeczywistego udziału dziennikarzy ich stacji, w tym co stało się w Wodzisławiu Śląskim. Nigdy nie twierdziłem, że za wręczeniem pieniędzy oraz za ustawką i manipulacją stoją dziennikarze TVN. Nie twierdziłem tak, ponieważ nie ma na to dowodów. Zastanawiające jest jednak to, że kiedy Prokuratura Krajowa wystąpiła do TVN z prośbą o tzw. surówkę materiału to najpierw była zwodzona, a później TVN stwierdziła, że nie posiada surówki. Tak ważny materiał i nie pozostawiono surówki? Przecież każdy przygotowując taki materiał liczy się z tym, że sprawa trafi do prokuratury i będzie objęta postępowaniem dowodowym. To jest bardzo ważne również dla misji dziennikarskiej. Publikowanie takich materiałów czemuś ma służyć. Nie chce mi się wierzyć, że reportaż miał służyć tylko uderzeniu w dobre imię Polski. Chcę wierzyć, że ten materiał miał pokazać takie patologie. Organizowanie takich imprez nawet za czyjeś pieniądze, nawet jeżeli to jest maskarada, jest czymś potwornym. Szczególnie w Polsce, w kraju, który tyle wycierpiał od niemieckiego nazizmu.

Co było najtrudniejsze w pisaniu tego tekstu?

Miałem z nim problem, bo wiedziałem, że pisząc go narażę się na ogromną krytykę, głównie ze strony dziennikarzy tzw. salonu mediów III RP. Byłem świadomy, że ja i moja redakcja zostaniemy zaatakowani. Dlatego napisałem ten materiał nie w swoim stylu. Mam dość ostry, czasem wręcz tabloidowy styl pisania. Nie wstydzę się tego. Wiele lat pracowałem w tabloidach. Ale wiedziałem, że ten tekst muszę napisać bardzo spokojnie, ponieważ będzie mniej oparty na ustaleniach, a bardziej na zadawaniu pytań. Nie spodziewałem się, że publikacja wywoła aż taką reakcję i będzie tematem tak gorących dyskusji.  Kiedy pisałem tekst zależało mi na tym, aby TVN wyjaśnił jak doszło do zorganizowania „urodzin” Hitlera. Liczyłem, że kolejny reportaż TVN wyjaśni jak ci ludzie wpadli na pomysł, żeby organizować taką imprezę.

 Ciągle jest wiele znaków zapytania pod adresem materiału TVN.

 Przede wszystkim znaki zapytania dotyczą ekipy, która robiła reportaż. Dlaczego młoda, kompletnie niedoświadczona dziennikarka zostaje wysłana do niebezpiecznego nazistowskiego komanda? Czemu miało służyć uczestnictwo dziennikarzy w tych ohydnych, haniebnych scenach? Po co było hajlowanie? Dlaczego jeden ze współautorów materiału namawiał uczestnika urodzin Hitlera do przygotowywania działań wobec uchodźców? Czemu to miało służyć? Na czym polegała ta prowokacja?  Dlaczego dziennikarze pili z tymi ludźmi alkohol? Po co się z nimi aż tak spoufalali? Chciałbym też wiedzieć, dlaczego dziennikarze TVN nie sprawdzali informacji, że ktoś zapłacił organizatorowi za zorganizowanie „urodzin”? Nie mogę tego przesądzić, że ktoś mu zapłacił, ale jest to bardzo prawdopodobne. Wiele dowodów na to wskazuje, m. in. jego wyjaśnienia. Ważna jest również odpowiedź na pytanie, dlaczego „urodziny” Hitlera zorganizowano miesiąc po faktycznej dacie narodzin zbrodniarza? Telewizja TVN nigdy nie wyjaśniła jakimi motywami kierowali się ludzi, którzy zorganizowali „urodziny” Hitlera. Nie dowiedzieliśmy się z reportażu, że główny organizator imprezy uczestniczy w pracach grupy rekonstrukcyjnej Waffen SS i posiada mundury nazistowskie.

Dziennikarze TVN nie wiedzieli, że organizatorowi „urodzin” Hitlera zapłacono?

Biorę pod uwagę, że mogli o tym nie wiedzieć. Najważniejszą sprawą w moim tekście jest to, że nie jest wymierzony w stację TVN. Seria artykułów, które pisałem na ten temat nie była wymierzona w tę stację telewizyjną. Zupełnie nie o to mi chodziło.

A o co chodziło?
O wyjaśnienie, jak doszło do gigantycznej afery wizerunkowej źle świadczącej o Polsce. Ciągle nie ma odpowiedzi na to pytanie.

 Dlaczego doszło do tej afery? Masz jakieś hipotezy?

Biorę pod uwagę wiele rzeczy. Polska lub zagraniczna organizacja mogła zapłacić temu człowiekowi, bo potrzebowała takiej wpadki wizerunkowej Polski. Są sygnały, że mogło to być działanie obcych służb, których celem było zdyskredytowanie Polski. Ten materiał został wykorzystany przez media i polityków do pokazania naszego kraju w złym świetle również w kontekście stosunków polsko-żydowskich. Istotne jest przypisywanie tej sprawy do Marszu Niepodległości. Reportaż wykorzystano politycznie. Za całą operacją stał ktoś, kto chciał szkalować Polskę. Ewidentnie to widać. Nie wierzę w to, że organizator sam to wymyślił, sam zaprosił grono przyjaciół, w tym kompletnie nieznaną sobie dziennikarkę TVN, która oczywiście występowała pod fałszywym nazwiskiem. Dlaczego ją zaprosił skoro jej nie znał? Mnóstwo pytań, mało odpowiedzi. Na szczęście powstała seria materiałów portalu wPolityce.pl, która nieco odczarowała tę historię. Pokazała, że nie chodzi tylko o grupę polskich neonazistów. Wskazał, że ktoś za tym jeszcze może stać.

 Kto?

 Mam nadzieję, że wyjaśni to prokuratura. Jestem tylko dziennikarzem. Mogę wskazywać na pewne tropy, niektóre rzeczy ujawniać, ale nie zrobię pracy śledczej. Dziennikarze nie są od tego. Dziś jestem znacznie bliżej wyjaśnienia tej sprawy.

 Na czym polega twój warsztat dziennikarski?

Pracuję kompulsywnie i nerwowo. Opieram się głównie na dokumentach. Jestem klasycznym dziennikarzem, który wszystko co pisze, stara się opierać na „kwitach”. W redakcji ciągle siedzę otoczony mnóstwem papierów i informacji, często niejawnych. Informacje pozyskuję od informatorów, od ludzi, których znam od lat. Mogę im wierzyć, a oni mogą mi ufać. Zasada lojalności jest podstawą. Nigdy nie zawiodłem się na tych informatorach. Nigdy nie zrobiłem im krzywdy. Mam kilka spraw o ujawnienie tajemnicy śledztwa. To sprawia, że mam świadomość ciążącej na mnie odpowiedzialności za przygotowanie tego materiału. Mam wrażenie, że w TVN zabrakło poczucia odpowiedzialności, kiedy stacja przygotowywała materiał o „urodzinach” Hitlera.

Co cię motywuje w pracy?

 Motywuje mnie adrenalina, chęć dotarcia do prawdy, ciekawość, walka z manipulacją i z narzuconą z góry narracją. Napędza mnie również ciągła chęć poznawania świata i rzeczywistości, w której żyjemy. Mimo, że od dwudziestu lat pracuję jako dziennikarz codziennie coś mnie zaskakuje w życiu politycznym czy kryminalnym. Bo to sfery, które najbardziej mnie interesują.

Źródło:


http://www.sdp.pl/wywiady/16344,motywuje-mnie-chec-dotarcia-do-prawdy-z-wojciechem-biedroniem-laureatem-glownej-nagrody-wolnosci-slowa-stowarzyszenia-dziennikarzy-polskich-rozmawia-tomasz-plaskota,1553107385




Poczucie bezkarności.


Z Aliną Suworow, laureatką nagrody Watergate w konkursie SDP, rozmawia Marek Palczewski.


rybicki

Alina Suworow

od 18 lat współpracuje z 1 i 2 programem TVP. Zaczynała w Magazynie Ekspresu Reporterów – pod kierownictwem red. Blanki Danilewicz. Dla tego programu zrealizowała kilkadziesiąt reportaży. W 2003 roku została wyróżniona w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarzy i Publicystów Prawnych za reportaż „Dług z zaświatów”. Współpracowała także z programem „Misja Specjalna” w TVP 1. Miała dwie nominacje (w 2013 i 2016) w konkursie GRAND PRESS oraz nominację (w 2017) w konkursie – MEDIATORY. W tym roku otrzymała nagrodę Watergate za dokument „Pogrążeni w państwie prawa”, przyznawaną przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w kategorii dziennikarstwa śledczego.



Specjalizuje się Pani w reportażach, które pokazują m.in., jak niszczone są prywatne firmy i łamane ludzkie życiorysy. Nagrodzony reportaż, a właściwie film dokumentalny „Pogrążeni w państwie prawa”, dotyczy firmy budowlanej z Żar, na którą wrocławscy urzędnicy nałożyli kolosalne kary, sięgające wielu milionów złotych, za rzekome niedotrzymanie terminów realizacji projektów. Jak to było możliwe w państwie prawa?

W filmie pokazujemy mechanizm zniszczenia firmy i działania urzędników na granicy prawa. Już na samym początku umowa została tak skonstruowana, że urzędnicy mogli obciążyć firmę kolosalnymi karami – 90 tys. euro za każdy dzień zwłoki. Mimo, że prace były realizowane w terminie i podpisywane protokoły odbioru, to naliczono horrendalne kary za okres, który objęty był jeszcze gwarancją. To faktycznie było pozbawione logiki i wyglądało absurdalnie, ale stało się tak ponieważ zabrakło mechanizmów, które mogłyby na bieżąco zweryfikować absurdalne działania urzędników. Teoretycznie, powinna zająć się tym Izba Obrachunkowa, która weryfikuje działania samorządów, ale w praktyce – jak się okazało – urzędnicy Izby nie badali tych decyzji, a cedowali je na sądy. Tymczasem, aby udowodnić w sądzie błędne poczynania samorządowców – potrzeba i czasu, i pieniędzy.

Pani dokładnie prześledziła zmagania przedsiębiorcy budowlanego z urzędnikami. Z czego wynikała ta samowola urzędnicza?

Myślę, że z poczucia bezkarności i świadomości niewydolności prawa w ściganiu nadużyć dokonywanych przez urzędników. Poczucie bezkarności doprowadziło, moim zdaniem, do podejmowania niewłaściwych, szkodliwych i wrogich decyzji, które w konsekwencji zrodziły patologiczną sytuację i doprowadziły do upadku duże polskie firmy budowlane.

Film pokazuje patologię decyzyjną, tak można powiedzieć, bo sąd arbitrażowy w Paryżu przyznał rację przedsiębiorcy, panu Stefanowi Bielawskiemu. Jednak chyba nikt nie może być w pełni zadowolony z tego wyroku, gdyż urzędnicy podejmujący tamte decyzje nie ponieśli żadnej odpowiedzialności…

Procedowanie przed sądem arbitrażowym w Paryżu było bardzo kosztowne - na poczet procesu trzeba było zapłacić kilkaset tysięcy zł - i czasochłonne. Proces trwał kilka lat. Urzędnicy z Wrocławia podważali wyroki arbitrażu w Paryżu i wnosili apelacje. W konsekwencji wszystkie procesy przegrali, narażając tym samym Skarb Państwa na wielomilionowe straty. Moim zdaniem, chodziło o to, by proces przeciągnąć w czasie, aby urzędujący wówczas nie ponieśli odpowiedzialności i bezpośrednio nie byli narażeni na ataki ze strony, na przykład, mediów. Zawsze mogli zasłaniać się odpowiedzią, że wyroki nie są jeszcze prawomocne. Tymczasem wszystkie wyroki się uprawomocniły. Sądy orzekły, że urzędnicy nie mieli prawa naliczyć tak wysokich kar, które zniszczyły przedsiębiorcę. Ale nikt nie pociągnął do odpowiedzialności tych, którzy podejmowali wówczas te decyzje i podpisywali się pod nimi. Wprawdzie prokuratura we Wrocławiu prowadziła w tej sprawie śledztwo, ale je umorzyła.

Dlaczego tak się stało?

To pytanie należałoby skierować nie do reportera, lecz do organów ścigania. Dlaczego śledztwo zostało umorzone? Dlaczego odpowiedzialni za ten proceder nie ponieśli dotychczas odpowiedzialności? My dziennikarze, reporterzy – możemy jedynie pytać, pytać, pytać i… czekać.

W reportażu śledczym ważny jest sukces reportera polegający na tym, że komuś zostaje wynagrodzona krzywda, a odpowiedzialny za nią zostaje ukarany. Słowem, dziennikarz jest tym, kto zmienia, naprawia rzeczywistość. Co się zmieniło po Pani filmie?

Sukcesem i zadaniem reportera, dziennikarza, jest odpowiednie pokazanie tematu, wnikliwa analiza udokumentowanego materiału. Następnie, uświadomienie i uwrażliwienie odbiorcy, ukazanie patologii w taki sposób, aby właściwe instytucje państwa podjęły odpowiednie działania. I w tym kontekście jest tak, że dziennikarz przyczynia się do zmiany i naprawy rzeczywistości.  Już po emisji filmu prokuratura na nowo wszczęła śledztwo w zakresie przekroczenia uprawnień przez odpowiedzialnych urzędników. Śledztwo jeszcze się nie zakończyło.

Postawiła pani oskarżenia wobec urzędników, ale może to także prawo, które urzędnikom pozwoliło na wydawanie takich decyzji, jest niedoskonałe i należałoby je zmienić?

Z całą pewnością prawo w tej kwestii jest dalekie od doskonałości. Gdyby urzędnicy odpowiadali za błędne decyzje własnym majątkiem, to pewnie nie podejmowaliby tak kontrowersyjnych decyzji skutkujących patologią. Jednak nie chodzi tylko o urzędników w samorządach. W tym filmie pokazaliśmy też decyzję sędziego we Wrocławiu, który uznał kary naliczone przez urzędników za wiarygodne i wstrzymał działania komornika wobec Miasta. Tą decyzją sędzia wbił gwóźdź do trumny upadającej firmy i przyczynił się do utraty blisko tysiąca miejsc pracy. Postanowienie sądu zostało wprawdzie zmienione, ale dopiero po kilku miesiącach. W tym czasie firma upadała, komornicy licytowali majątek. Z pewnością odpowiednie organa Państwa powinny przyjrzeć się przepisom, które pozwoliły na dokonanie tak kontrowersyjnej operacji sprzecznej z poczuciem sprawiedliwości społecznej.

dzie dalszy ciąg tej sprawy? 

Chciałabym za jakiś czas powrócić do tego tematu i zrealizować ciąg dalszy. Wszystko będzie zależało od rozwoju wydarzeń i od tego, czy sprawa ta znajdzie się w zainteresowaniu redakcji w TVP.

W tego typu dziennikarstwie, które pani uprawia w swoich reportażach („Pogrążeni w państwie prawa”, „Wrobieni w kredyty”), co właściwie przychodzi najtrudniej: dotarcie do informatorów, pozyskanie odpowiednich dokumentów poświadczających aferalność  spraw, czy może uzyskanie wypowiedzi osób za nie odpowiedzialnych?

Zwykle najtrudniej jest dotrzeć do osób odpowiedzialnych. Stosują różne wybiegi, aby zniechęcić dziennikarza. W tym wypadku Prezydent Wrocławia odmówił wystąpienia w programie, zasłaniając się różnymi obowiązkami. Wtedy dotarliśmy do jego wypowiedzi archiwalnych, które wpisywały się w dramaturgię filmu. Myślę, że to się udało. Także odpowiedzialna urzędniczka nie chciała początkowo umówić się na spotkanie, ale nie zrezygnowaliśmy i ostatecznie udało się zastać ją w pracy i namówić na rozmowę przed kamerą. Podobnie było z prezes Regionalnej Izby Obrachunkowej we Wrocławiu. W tej kwestii dziennikarze, którzy realizują program telewizyjny mają najbardziej utrudnione zadanie. Moim koleżankom i kolegom po fachu radzę nie odpuszczać w takich przypadkach. Naszą rolą jest zadawać pytania, często trudne pytania. Działamy w interesie społecznym.

I to jest ten podstawowy cel i źródło satysfakcji?

Bardzo ważne, chyba najistotniejsze, przynajmniej – w moim przypadku i dla wielu moich redakcyjnych koleżanek i kolegów. To nas legitymizuje w zadawaniu kolejnych trudnych pytań i ekspozycji tematów. Ważna jest ponadto w tej pracy współpraca z redakcjami, podejście, atmosfera, klimat.

A jakie zasady warsztatowe są najważniejsze w pracy dziennikarskiej?

Umiejętność dostrzegania ważnych spraw, które przeradzają się w pomysł na reportaż, film. Wnikliwość i dotarcie do wszystkich stron konfliktu. Obiektywizm w ocenie i dystans do przedstawianej sprawy. Empatia wobec bohaterów i umiejętność wydobywania emocji. Sukces reportażu gwarantuje: temat, sposób jego opowiedzenia i emocje. 

 




Sport jest esencją życia


ze Zbigniewem Rytlem, laureatem nagrody SDP im. Kazimierza Wierzyńskiego, autorem filmu „Sto lat polskiego sportu”, rozmawia Anna Raciniewska.


rybicki

Zbigniew Rytel

Absolwent Texas Tech University, USA (Mass Communication) i Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (Historia), stypendysta Kongresu Stanów Zjednoczonych, Producer Assistant CNN w Atlancie (staż w programie CNN World Report), autor materiałów reporterskich przygotowanych dla CNN, autor prac naukowych dotyczących mediów publikowanych w USA (The Social Science Journal), pracownik TVP, autor setek materiałów reporterskich, prezenter programów publicystycznych. Przez wiele lat reprezentant Polski w lekkiej atletyce, wielokrotny medalista imprez polskich i międzynarodowych w biegu na 400 metrów. Laureat Srebrnego Wawrzynu Olimpijskiego (2013) – nagrody Polskiego Komitetu Olimpijskiego.



Anna Raciniewska: Jesteś pasjonatem sportu? Kibicem?

Zbigniew Rytel: Kto kopnął, kto wygrał, kto był pierwszy na mecie to są detale  dla mnie najmniej istotne. Sport interesuje mnie  raczej jako niezwykłe zjawisko kulturowe, społeczne.  Jest fantastycznym tematem dla dziennikarza, publicysty, dokumentalisty. Jego atrakcyjność polega na tym, że zawiera w sobie w ogromnym stężeniu wszystkie najważniejsze elementy, z których składa się ludzkie życie.  Taki sport jest dla mnie interesujący, ważny i cenny. Poza tym, zawody sportowe to gotowy scenariusz, zawierający więcej niż człowiek potrafi wymyślić: wielcy bohaterowie, walka według ustalonych reguł, nieprzewidywalny przebieg wydarzeń i wielki emocje. 

Skoro sport angażuje społecznie, to zwycięzcy stają się … bohaterami narodowymi? Jak się to dzieje?

Sportowcy stają się naszymi reprezentantami. Zwycięstwo nie jest wyłączne indywidualnym osiągnięciem, wyłącznie dla siebie. Zwycięzca nie jest kimś, kto po prostu skoczył najdalej, przybiegł najszybciej czy strzelił więcej goli. W rzeczywistości on wygrał dla nas wszystkich, którzy się z nim utożsamiamy albo inaczej, indywidualne zwycięstwo staje się sukcesem całej zbiorowości. Sport jest rywalizacją na wielu poziomach:  indywidualnej walki, ale także sukcesu wspólnoty. Gdy kibicujemy drużynie z naszego miasta w rozgrywkach ligowych albo gdy cieszymy się, że skopaliśmy tyłek Ruskim, bo dziś gra polska reprezentacja. I tak było zawsze – od czasów antycznych. Także w Polsce po odzyskaniu niepodległości przez ostatnie sto lat sportowcy stawali się narodowymi bohaterami. Cała Polska utożsamiała się z ich zwycięstwami, świętowała je . Kiedy Kusociński na Igrzyskach Olimpijskich w 1932 roku wygrał z biegaczami z Finlandii na 10 km i zdobył złoty medal  – świętowała cała Polska. Zawodnicy wrócili statkiem z Los Angeles, a z Gdyni do Warszawy podróżowali pociągiem. Ten pociąg musiał zatrzymać się na każdej niemal stacji, gdzie tysiące polskich kibiców czekały na swego bohatera, chciały go dotknąć go, uścisnąć mu dłoń, pogratulować.

I dziś mamy takich celebrytów. Każdy wie, kim jest Ronaldo czy Messi …

Tak, to nasza dzisiejsza pop-kultura. I jej bohaterowie, wywodzący się miedzy innymi ze sportu. Żyjemy w świecie celebrytów. Sport to jedno z ostatnich miejsc, gdzie celebrytą zostaje się dzięki rzeczywistym umiejętnościom i prawdziwym osiągnięciom. Sportowcy przez wieki byli traktowani jak bohaterowie właśnie dzięki swoim osiągnięciom, a te – wyłączając przypadki  dopingu, czy innych oszustw – możliwe były dzięki szczególnym cechom osobowości. Także w historii ostatniego stulecia Polski odgrywali niezwykle ważną rolę. Nie tylko ze względu na swoje sukcesy sportowe, ale również ze względu na swoją postawę. Aby zajść tak wysoko, trzeba wykształcić w sobie zestaw niezwykłych cech, które sprawiały, że ci ludzie w różnych innych życiowych, wcale nie sportowych momentach, potrafili też być bohaterami. Walczyli , byli niezłomnymi żołnierzami, ratowali polskie dobro narodowe. Zapisali piękną kartę w walce o niepodległość. Warto o tym przypominać i warto się tym chwalić! Mam nadzieję, że Telewizja Polska będzie ten film emitować jeszcze wiele razy.

Materiały archiwalne umożliwiły Ci odtworzenie ducha sportu ostatnich stu lat. Bogactwo materiału jest tak ogromne, że chyba ciężko było je ogarnąć ?

Zrobienie filmu, który relacjonowałby w pełni te sto lat było bardzo trudne. Z jednej strony – duża skala polskich sportowych zwycięstw pozwalała na urozmaicony wybór. Ale zmieścić je i pokazać w niecałej godzinie oznaczało wyeliminowanie 90 procent wielkich polskich sukcesów. Dlaczego ten, a nie inny? Czy jeden medal jest ważniejszy od innego, czy jedno zwycięstwo jest ważniejsze od drugiego? Samo przejrzenie tysięcy godzin zarejestrowanych imprez sportowych zajmuje mnóstwo czasu. Połączenie i uzupełnienie ich komentarzem było także dużym wyzwaniem. Nie żyje już większość bohaterów tamtych lat, nie ma już też świadków tamtych wydarzeń.  Zmontowanie samych wydarzeń filmu nie stworzy. To za mało. Film musi być opowieścią. Sport trzeba pokazać z wielu różnych perspektyw. Musi być miejsce na opowieść o zwycięstwie, na opowieść o ciężkiej pracy i przygotowaniach, o znaczeniu tych wydarzeń dla całego narodu. W takim filmie jak ten, cała reżyseria odbywa się praktycznie na montażu. To benedyktyńska praca, to setki godzin malowania całości obrazu filmowego.  Bardzo ważny jest fakt, że to jest film podsumowujący 100 lat Polski po odzyskaniu niepodległości i tym samym tworząc go chciałem zrobić go w sposób jakościowo odpowiadający wadze tej rocznicy. Stąd cieszy mnie ta nagroda, bo ona pokazuje, że udało mi się sprostać temu wyzwaniu.

Czy fakt, że byłeś kiedyś wyczynowym sportowcem pozwolił Ci spojrzeć na polską historię sportu z innej perspektywy?

To dość ważne doświadczenie. Pewnie nie podejmowałbym tematów sportowych, gdyby nie to, że doświadczyłem sportu od wewnątrz. Jako wyczynowy lekkoatleta, przez wiele lat reprezentant Polski, wiem jak wygląda sport i z perspektywy setek godzin poświęconych na trening, ale także z perspektywy sukcesów, zwycięstw, medali, euforii, którą wyzwalają. Mój stosunek do sportu ukształtowały też doświadczenia z czasów po zakończeniu kariery sportowej. Dziennikarstwa i zarządzania mediami uczyłem się na uniwersytecie w Teksasie, potem od wybitnych specjalistów z BBC i telewizji Sky. Wszystkie one prowadzą do konkluzji, że sport jest jednym z najważniejszych elementów przekazu medialnego – tak samo na rynku amerykańskim i brytyjskim jak w Polsce. Przez wiele lat, kiedy zajmowałem się zarządzaniem w różnych przedsięwzięciach medialnych mogłem tylko te doświadczenia potwierdzać. Bo sport ze względu na wartości, które zawiera jest bardzo ważnym budulcem wspólnoty i bardzo ważną częścią programową każdej telewizji. Sport jest częścią kontentu telewizyjnego, na której można zarabiać. Na tym polega fenomen sportu: jest to zjawisko, które przechowuje zestaw fundamentalnych wartości najważniejszych dla każdego społeczeństwa, ale jest też wielkim biznesem.





Muzyka z filmu, która przeszła do salonu

Z Violettą Rotter–Kozerą, laureatką Nagrody SDP im. Macieja Łukasiewicza, rozmawia Małgorzata Skórska.


rybicki

Violetta Rotter–Kozera

absolwentka Wydziału Teorii, Kompozycji i Dyrygentury Akademii Muzycznej w Katowicach. Od 1988 roku pracownik etatowy TVP Katowice, obecnie redaktor odpowiedzialny. Autorka filmów dokumentalnych, reportaży, widowisk telewizyjnych, koncertów, wydawca cyklicznego programu poświęconego kulturze na antenie TVP Katowice.



Małgorzata Skórska: Gratuluję nagrody im. Macieja Łukasiewicza. Przyznawana jest ona za publikacje na temat współczesnej cywilizacji i kultury oraz popularyzację wiedzy, pani otrzymała ją za film dokumentalny „Wojciech Kilar – między awangardą a Hollywood”. To kolejne pani wyróżnienie w tej samej kategorii, wcześniej jury doceniło pracę o Polskim Wydawnictwie Muzycznym: „Idea, która przerasta codzienność – PWM”.

Violetta Rotter–Kozera: Bardzo dziękuję. Ogromnie się cieszę. Te filmy powstawały niemal równolegle, a nagroda za film o Polskim Wydawnictwie Muzycznym z pewnością dodała mi sił do walki o pomyślne zakończenie kolejnego, trudnego w realizacji filmu.  Wówczas jeszcze nie myślałam o tym, że wyślę go na ten konkurs. Nagroda im. Macieja Łukasiewicza Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich jest dla mnie niezwykle ważna,  przyznają ją wybitni fachowcy i to jest ogromny zaszczyt.  Nagroda daje mi poczucie, że to co robię ma sens. Samemu bardzo trudno ocenić własny film.

Na czym polega niezwykłość postaci i fenomen twórczości Wojciecha Kilara?

Miał on rzadką umiejętność tworzenia muzyki filmowej posiadającej walory utworu autonomicznego, który z powodzeniem może funkcjonować poza obrazem, poza filmem. Potrafił niemal jednocześnie tworzyć muzykę współczesną goszczącą na festiwalowych estradach i w salach koncertowych oraz muzykę filmową. Realizował różnorodne, a właściwie skrajnie różne zamówienia, które są dowodem wyjątkowej inwencji, inteligencji oraz intuicji twórczej. Bezbłędnie wyczuwał intencje reżysera. Wiedział do czego ma służyć jego muzyka i jaką ma odegrać rolę w konkretnym filmie. Podkreślał zawsze, że stara się pisać muzykę „kształtną”, mającą muzyczny sens.

Dotarła pani niemal do wszystkich kompozytorów, reżyserów, z którymi przyjaźnił się  Wojciech Kilar. Jak długo trwał proces zbierania materiałów i nagrywania filmu?

Zwykle nad dokumentem pracuję kilka lat. Na ogół tyle trwa dokumentacja, przygotowywanie materiałów źródłowych, sprawdzenie, czy to co znalazło się w scenariuszu jest możliwe do zrealizowania. Scenariusz w dokumencie często ulega przeobrażeniom. Jeżeli chcemy być jak najbliżej prawdy musimy uwzględniać nowe wątki, które wynikają z rozmowy z bohaterami filmu. Bardzo często mówią o nieznanych dotąd faktach, które ujawniają po raz pierwszy. Trzeba to odpowiednio pokazać, nadać temu stosowny, wizualny wymiar.

Czy poprzez rozmowy z przyjaciółmi kompozytora udało się pani zgłębić jego skomplikowaną osobowości? Czy  film daje odpowiedź na pytanie: jaki tak naprawdę był Wojciech Kilar?

To już musi ocenić widz. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy udało mi się w pełni oddać osobowość kompozytora. Znałam go dobrze, ale realizując film starałam się o nim opowiedzieć poprzez głosy reżyserów, artystów, którzy z nim współpracowali. Na pewno w tym filmie brakuje mi trochę mojej ulubionej cechy charakteru Wojciecha Kilara, czyli fantastycznego poczucia humoru (śmiech). Jest oczywiście o nim mowa, ale jednak trochę za mało.

Roman Polański powiedział w filmie: „Pomyślałem o Wojtku wtedy jak zrobił muzykę do „Draculi”, mnie ta muzyka bardzo się spodobała. Wojtek w wesołych kawałkach nie był zbyt dobry i skupiłem się na tym, co mi proponował”.

Nie zgadzam się z panem Romanem, ale jako dokumentalista zachowuję należyty dystans. To nie ja opowiadam moją historię o kompozytorze tylko wielcy reżyserzy i artyści, z którymi był bardzo zaprzyjaźniony. W jego dorobku filmowym jest tyle radosnych walców, muzyki do kuligów, te hawajskie gitary w „Rejsie”… Myślę, że gdyby otrzymał więcej zamówień na pisanie muzyki do komedii też zrobiłby to świetnie.  

W dokumencie wykorzystała Pani fragmenty ponad 20 filmów z muzyką Kilara. Czy wybór był trudny?

Trzeba mieć świadomość, że Kilar napisał muzykę do ponad dwustu filmów. Ograniczał mnie oczywiście budżet, ale w przypadku tego kompozytora znalezienie świetnej muzyki w filmach nie było trudnym zadaniem. Miałam do dyspozycji największe światowe ekranizacje filmowe ze znakomitą ścieżką dźwiękową. Zależało mi na tym by ukazać wszechstronność, inwencję twórczą i warsztat kompozytorski. Kilar jest bardzo rozpoznawalnym kompozytorem, ma swój indywidualny styl, ale mimo to zaskakuje. Zestawienie ścieżek dźwiękowych wybranych filmów pozwala na dostrzeżenie wielu niuansów. Kilar jest muzycznym kameleonem, który błyskawicznie zmienia charakter muzyki i rodzaj zastosowanych środków. Ponadto wykorzystane w moim dokumencie fragmenty filmów nie dla wszystkich koneserów sztuki filmowej były rozpoznawalne. Walor poznawczy miał też kluczowe znaczenie.

Andrzej Wajda powiedział, że: „Gdyby nie Zanussi to Kilar prawdopodobnie nie stałby się tak wyrazistym, tak silnym i tak gotowym na wszystko kompozytorem”…

Z perspektywy czasu mogę jedynie dodać, że dzięki tym wszystkim reżyserom był gotowy na wszystko. Dzięki nim posiadł umiejętności, które pozwalały tę bogatą wyobraźnię muzyczną ubrać w bardzo różne barwy i formy. Tak naprawdę wszystko w tym muzycznym wymiarze filmu mogło się zdarzyć i to było u niego fascynujące.

Kazimierz Kord powiedział w filmie: „Zwykło się oceniać muzykę filmową jako drugorzędną. To jest muzyka do obrazu, ale to nie jest muzyka sama w sobie”. Czy można powiedzieć, że Wojciechowi Kilarowi bliżej było do muzyki poważnej, a przygoda z filmem wywoływała w nim jakiś konflikt wewnętrzny?

Maestro Kazimierz Kord dotknął tutaj rzeczy bardzo istotnej i świetnie rozgraniczającej te dwa światy. Muzyka filmowa może stać się dziełem autonomicznym i niezależnym, o czym już wspomniałam, ale nie musi i najczęściej nie jest, po prostu nie może, bo rzeczywiście służy obrazowi i jej materia muzyczna jest ażurowa, zbyt uboga by mogła zaistnieć samodzielnie. To, co jest w tym połączeniu muzyki z obrazem fenomenalne, to fakt, że muzyka, nawet ta najprostsza, wnosi do filmu wymiar bez niej nieistniejący. Kilar często mawiał, że najlepszą muzykę filmową tworzył Bach, Beethoven, Wagner. Sądzę, że do swoich zamówień podchodził bardzo poważnie nawet jeśli czasami się zżymał i powtarzał, że podczas montażu pewnie jego muzykę skrócą, wyciszą, albo wyrzucą…

 „Muzyka filmu, która przeszła do salonu”?

To też jest stwierdzenie, w którym Kazimierz Kord dotyka istoty rzeczy. „Pan Tadeusz” jest podawany jako najlepszy przykład, ale nie tylko. Sam Kilar uważał, że na estradę koncertową nadaje się głównie suita orkiestrowa zawierająca tematy z „Draculi”. Suita cieszy się wielką popularnością.

Wojciech Kilar pozostawił niezapisaną kartkę, ale była ona zatytułowana…

W domu, na pulpicie fortepianu, została kartka papieru nutowego, na której zapisał tylko tytuł „Obce ciało”. Na pięciolinii nie ma ani jednej nuty. Wiem, że po rozmowach z Krzysztofem Zanussim miał już gotowy pomysł.  Pytany o to, dlaczego jeszcze niczego nie napisał, skoro jest tak mało czasu do nagrania odpowiedział: „Ja to wszystko już mam w głowie, muszę tylko usiąść i to spisać…”.  Zatem wyobraźnia dotycząca „Obcego ciała” była już ujęta w pomysł muzyczny i formę. Wojciech Kilar wewnętrznie słyszał już tę muzykę. Niestety, zabrał swoją wizję ze sobą…

Dziękuję za rozmowę.





Nagrody
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 2018
- informacja o konkursie

Laureatów 26. edycji konkursu Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 2018 wybrało Jury Główne w składzie

Witold Gadowski
Wanda Nadobnik
Aleksandra Rybińska
Krzysztof Skowroński
Tadeusz Woźniak
Krystyna Forowicz
Marek Palczewski
Ewa Urbańska

Dziennikarze eksperci: Grzegorz Majchrzak, przedstawiciel IPN, Justyna Roszuk,

przedstawiciel Narodowego Centrum Kultury
Elżbieta Binder, przewodnicząca jury selekcyjnego z głosem doradczym


Skład jury selekcyjnego:

Elżbieta Binder, przewodnicząca
Wojciech Kwiatek
Jolanta Łopuszyńska
Stefan Truszczyński

Członkowie Jury Głównego mają prawo zgłosić do konkursu prace nie nadesłane przez autorów lub redakcje.


Do 26. edycji dorocznych Nagród SDP 2016 w niżej wymienionych kategoriach nadesłano w sumie 284 zgłoszeń.


Główna Nagroda Wolności Słowa 12 zgłoszeń

Nagroda Watergate 16 zgłoszeń

Nagroda im. Kazimierza Dziewanowskiego 17 zgłoszeń

Nagroda im. Krystyny Grzybowskiej 7 zgłoszeń

Nagroda im. Macieja Łukasiewicza 31 zgłoszeń

Nagroda im. Janusza Kurtyki 52 zgłoszenia

Nagroda im. Eugeniusza Kwiatkowskiego 10 zgłoszeń

Nagroda im. Aleksandra Milskiego 18 zgłoszeń

Nagroda im. Stefana Żeromskiego 70 zgłoszeń

Nagroda im. A. Bocheńskiego 28 zgłoszeń

Nagroda im. Kazimierza Wierzyńskiego 17 zgłoszeń

Nagroda im. prof. Stefana Myczkowskiego 6 zgłoszeń

Razem 284 zgłoszeń



Statystyka szczegółowa

Nagroda Wolności Słowa

12 zgłoszeń, w tym: 3 publikacje prasowych, 3 programów telewizyjnych, 3 audycji radiowych, 3 publikacja internetowa.

Nagroda Watergate

16 zgłoszeń, w tym: 6 publikacji prasowych, 8 programy telewizyjne, 2 audycji radiowych, 0 publikacje internetowe.

Nagroda im. Kazimierza Dziewanowskiego

17 zgłoszenia, w tym: 7 publikacji prasowych, 4 programy telewizyjne, 4 audycji radiowych, 2 publikacji internetowych.

Nagroda im. Krystyny Grzybowskiej

7 zgłoszeń, w tym: 3 publikacje prasowe, 0 programów telewizyjnych, 3 audycje radiowe, 1 publikacja internetowa.

Nagroda im. Macieja Łukasiewicza

31 zgłoszeń, w tym: 6 publikacji prasowych, 8 programów telewizyjnych, 15 audycji radiowych, 2 publikacji internetowych.

Nagroda im. Janusza Kurtyki

52 zgłoszeń, w tym: 10 publikacji prasowych, 14 programów telewizyjnych, 26 audycji radiowych, 1 publikacje internetowe, 1 festiwal

Nagroda im. Eugeniusza Kwiatkowskiego

10 zgłoszeń, w tym: 3 publikacji prasowych, 2 programy telewizyjne, 2 audycje radiowe, 3 publikacji internetowych.

Nagroda im. Aleksandra Milskiego

18 zgłoszeń

Nagroda im. Stefana Żeromskiego

70 zgłoszeń, w tym: 12 publikacji prasowych, 27 programy telewizyjne, 23 audycji radiowych, 8 publikacji internetowych.

Nagroda im. Adolfa Bocheńskiego

28 zgłoszeń, w tym: 8 publikacji prasowych, 11 programów telewizyjnych, 4 audycje radiowe, 5 publikacja internetowa.

Nagroda im. Kazimierza Wierzyńskiego

17 zgłoszeń, w tym: 6 publikacji prasowych, 4 programy telewizyjne, 6 audycje radiowe, 1 publikacje internetowe.

Nagroda im. prof. Stefana Myczkowskiego

6 zgłoszeń, w tym 2 publikacja prasowa, 1 audycje radiowych, 3 programów telewizyjnych, brak publikacji internetowych.


MEDIA


Prasa

Art Post dwumiesięcznik; BIS Błoński Informator Samorządowy; Bez Wierszówki; Codzienny Serwis Informacyjny PAP (CSI PAP); „Co Tydzień” Jaworzno; Dwutygodnik „Nowe Info”; Dziennik Gazeta Prawna; Galeria. Częstochowski magazyn literacki; Gazeta Polska Codziennie – dodatek łódzki; Gazeta Polska Codziennie; Gość Niedzielny; Idziemy; Kurier Opolski; Kurier Wnet; Tygodnik Sieci; Kurier Wnet; Śląski Kurier Wnet; Wielkopolski Kurier Wnet; Magazyn BB; Magazyn Sąsiedzi; Miesięcznik regionalny „Debata”; Niedziela;„Non/Fiction”; ODRA; Polityka; Porta Coeli Nowy Tomyśl; Przewodnik Katolicki Diecezji Bydgoskiej; Redakcja Kalendarza Beskidzkiego; Tygodnik „Do Rzeczy”; Tygodnik Powszechny; Tygodnik Solidarność;

Internet

dorzeczy.pl; Finanse.wp.pl; Money.pl; Obserwatorfinansowy.plpolskieradio.pl; Portal sdp.pl; portal Wirtualna Polska; Program internetowy DAB+, Czwórka; Pulsarowy.pl - gazeta internetowa; SerwisPPPCSIWiadomości.wp.pl; wPolityce.pl; www.informacjelokalne.pl; www.januszkowalskikazimierz.pl; www.sdp.pl; www.wnet.fm/kurier


Telewizja

TVP 1; TVP 1, „Alarm” ;TVP 2; TVP3; TVP3 Opole; TVP3 Białystok; TVP3 Katowice; TVP3 Rzeszów; TVP3 Łódź; TVP3 Lublin; TVP Katowice; TVP Historia; TVP Kultura; TVP Polonia; TVP Sport; Telewizja Republika; TVN; TVN 24; TVN Uwaga; Telewizja Trwam.


Radio

Polskie Radio Jedynka; Polskie Radio Trójka; Polskie Radio Czwórka; Polskie Radio Białystok;

Polskie Radio Katowice; Polskie Radio Kielce; Polskie Radio Lublin;

Polskie Radio Olsztyn; Polskie Radio Rzeszów; Polskie Radio Szczecin;

Polskie Radio Zachód; Radio Kraków; Radio Lublin;

Radio Złote Przeboje Puls Lublin; Radio Centrum Lublin; Radio Gdańsk; Radio Koszalin; Radio Olsztyn; Radio Poznań; Radio Szczecin; Radio Zachód; PR 24






Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich

Foksal 3/5

00-366 Warszawa

tel. 22 827 87 20