Laur SDP 2013
Wywiady z laureatami konkursu SDP 2013: Jarosław Rybicki; Anita Gargas; Edyta Krześniak; Wojciech Surmacz; Maciej Grabysa; Anna Bogdanowicz; Mariusz Pilis; Tomasz Kwiatek; Patrycja Gruszyńska-Ruman;

Informacja o konkursie


LAUR SDP 2013

DLA BOHDANA URBANKOWSKIEGO


BOHDANOWI URBANKOWSKIEMU – PISARZOWI I PUBLICYŚCIE, FILOZOFOWI I POECIE

Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich


– tak napisaliśmy w tym roku na wręczanej dorocznie od kilku lat statuetce. To nagroda naszego największego uznania.

Bohdan Urbankowski

Trzymam w rękach cztery grube tomiska. Dwie księgi „Józef Piłsudski marzyciel i strateg” i dwie „Czerwona msza czyli uśmiech Stalina” Tytuły oddają treść. Na okładkach medalion marsowej głowy twórcy legionów i orzeł wszczepiony pazurami nad literą L. Niepodległość – to pierwsze przykazanie również autora podążającego za bohaterem. Drugie to kultura, pisana przez największe K, ale i zbrodniczo zbrukana. Okładkowy symbol tej krwawej mszy – to piękny biały koń ze spętanymi nogami. Urbankowski pisarstwem, publicystyką mówi o najważniejszych dla narodu sprawach. Jest doktorem nauk humanistycznych. Ukończył politologię i filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Odpłacił się – już przed 40-tu laty monografią Dostojewskiego a także syntezami polskiej filozofii narodowej „Myśl romantyczna”, „Absurd – ironia – czyn” oraz pracą „Kierunki poszukiwań” – prezentacją nieortodoksyjnego socjalizmu od Worcella do Brzozowskiego i Abramowskiego. Książkami o Piłsudskim „Człowiek pośród legend”, „Filozofia czynu”.

Urbankowski to także dramaturg – „Teatr Kaliguli”, „Trwa jeszcze bal”, „Mochnacki: sny o ojczyźnie”, „Białe ogrody”, „Więcej niż przetrwanie”. Jest też autorem widowisk plenerowych – „Masław”, „Ostatni Sejm wolnej Polski”.

Ale – jak mówią jego przyjaciele – Bohdan Urbankowski najbardziej ceni sobie poezję. Debiutował tomikiem „W cieniu”, który uzyskał nagrodę jako Najlepszy Tom Roku 1973. Zbiór wierszy obozowych „Głosy” przyniósł mu nagrodę im. Czechowa. Jest laureatem Nagrody Poetyckiej im. Juliusza Słowackiego, „Premii” – Georga Trakla, zdobywcą tytułu „Księcia poetów”. Wśród innych zbiorów wierszy jest „Kordian i cham”. Przypomnimy fragment:


Tak szli przez dzieje nasze jak przez barykady –
Kordian ginął na każdej sztandarem płynącym,
Cham z każdej zmartwychwstawał, godnie spluwał w łapy
I szedł trupy obdzierać nim ześmierdną w słońcu.

Kordian płonął w powstaniach, płonął w krematoriach
Na wszystkie drogi nasze spadł popiołem krwawym;
Cham wziął popiół w muzeum, miecz w widły przerobił
By dobić tych, co padli w kanałach Warszawy


Przyznaliśmy Laur twórcy i teoretykowi RUCHU NOWEGO ROMANTYZMU. Po rozbiciu przez władzę w 1975 roku Konferencji Nowego Romantyzmu związał się z nurtem niepodległościowym opozycji, był współautorem wielu pism i wydawnictw podziemnych. W rządzie Jana Olszewskiego pełnił funkcję doradcy MON ds. kultury i wychowania. Jest wiceprezesem Związku Piłsudczyków i prezesem Warszawskiego Oddziału odnowionego ZLP.

Bohdan Urbankowski to postać jednoznaczna – patriotyczna i chrześcijańska. Te właśnie nasze korzenie były i są najważniejszymi inspiracjami twórcy, podejmującego tematy najtrudniejsze.

To dobry wybór – usłyszeliśmy po decyzji Zarządu Głównego SDP.

Miałem dobry rok – powiedział laureat. Wydałem cztery książki.


Laudacja wygłoszona przez Stefana Truszczyńskiego





Wywiady z laureatami

Konkurs 2013 r.


Z Jarosławem Rybickim, współlaureatem wraz z Joanną Lichocką, Nagrody Głównej Wolności Słowa SDP, rozmawia Błażej Torański.


rybicki

Jarosław Rybicki,

rocznik 1968. Dziennikarz, fotograf, reżyser telewizyjny. W latach 80. w opozycji antykomunistycznej w Gdańsku. Od 1989 roku autor filmów dokumentalnych, m.in: „W imię matki“ ( o matce ks. Jerzego Popiełuszki – wspólnie z A.Porzezińską – TVP1, 2010). Tworzył koncepcję wizualną programów telewizyjnych, m.in: „Wolność Słowa“ – cykl Agnieszki Porzezińskiej, „Pod Prąd“- cykl historyczny Jerzego Zalewskiego. Aktualnie pracuje nad montażem filmu fabularnego Jerzego Zalewskiego o żołnierzach wyklętych „Historia Roja“. Jest zastępcą redaktora naczelnego portalu vod.gazetapolska.pl.


Pana zdaniem w Smoleńsku doszło do zamachu czy katastrofy?

Nie chciałbym odpowiadać na to pytanie odnosząc się do filmu, ale nie ma też na nie do dziś jednoznacznej odpowiedzi.

Pytam dlatego, że w napisach końcowych podpisaliście Jarosława Kaczyńskiego, jako brata „zmarłego tragicznie”, a nie „poległego” prezydenta. Zauważyła to m.in. Dominika Wielowieyska w „Gazecie Wyborczej”.

Taki był nasz świadomy wybór. „Tragicznie zmarły” oddaje istotę dramatu i nie można tego zakwalifikować, jako opowiedzenie się za wersją zamachu, ani przeciwko niej.

Czytał Pan recenzje po emisji „Prezydenta”?

Czytałem.

Nie zabolało Pana, jak recenzenci pisali o laurce, hagiografii?

Hmm… W dawnej literaturze był taki gatunek, jak hymn. Opiewał on heroiczne wyczyny rycerzy. Niezależnie, jak dziwnie by to zabrzmiało, nasz kameralny film można uznać za rodzaj opowieści o facecie, który w sierpniu 2008 roku pojechał do ogarniętej wojną Gruzji. Rok później, we wrześniu, na Westerplatte, Merkel i Putinowi rzucił w twarz twarde zdania, a kilka miesięcy później, w Katyniu miał wygłosić ważne, ale też niewygodne dla niektórych przemówienie. Od próby jego rekonstrukcji zaczynamy nasz film. Mam nadzieję, że krytyczne spojrzenia na postać i prezydenturę Lecha Kaczyńskiego jeszcze powstaną. Są one potrzebne. To jest niezwykle ważna postać w najnowszej historii Polski.

Wasza opowieść, rodzaj hymnu, rzeczywiście jest kameralna, ciepła. Czy z powodu tej konwencji nie zaprosiliście przed kamerę krytyków Lecha Kaczyńskiego?

Nie było naszym założeniem naszkicowanie hymnu na wzór dawnych eposów, ale Gruzja, Westerplatte, Katyń układają się w pewien ciąg. Nie jest tak, że zapraszając na plan filmu dokonaliśmy jakiejś selekcji negatywnej. Nie było żadnych nacisków ani interwencji. Zapewniam. Wraz z Joanną Lichocką świadomie wybraliśmy ludzi, którzy byli blisko prezydenta, aby przeprowadzić rekonstrukcje. Film nie może pomieścić wszystkich wątków.

Z tego powodu nie sięgnęliście po wypowiedzi Lecha Wałęsy, Jacka Merkla, Joanny Kluzik-Rostkowskiej czy Adama Bielana?

Rozumiem potrzebę spojrzenia z różnych stron, ale zadecydowała kompozycja wewnętrzna, autorski wybór. Zdecydowaliśmy się na obraz kameralny, bliski, osobisty, nieobiektywizujący na siłę.

A dlaczego nie pokazaliście Lecha Kaczyńskiego w 1988 roku w Magdalence, przed Okrągłym Stołem?

Pojawiają się fotografie z Okrągłego Stołu, które ilustrują tezę stawianą przez dr Barbarę Fedyszak-Radziejowską. Mówi, że Lech Kaczyński przywrócił społeczeństwu wiarę, że dziesiątki tysięcy ludzi w zakładach pracy doprowadziło do zmian, a nie dwudziestu kilku facetów przy Okrągłym Stole. Powszechnie znana jest obecność Lecha Kaczyńskiego zarówno w obradach Okrągłego Stołu i w Magdalence. Podobnie oczywista jest jego późniejsza krytyka w odniesieniu do tego, jaki kształt przybrały ustalenia okrągłostołowe. Takiego dokonaliśmy wyboru.

W waszym filmie jest wiele wzruszających scen. W Katyniu, jak mówi jego brat Jarosław Kaczyński, prezydent chciał powiedzieć bardzo wyraźnie, że było to ludobójstwo i wynikają z niego zobowiązania międzynarodowe. Chciał pójść bardzo daleko.

Bardzo zależało nam na rekonstrukcji możliwego obrazu przemówienia, jakie Lech Kaczyński miał wygłosić w Katyniu. W kancelarii zachowały się dokumenty wyjściowe tekstu, był on dwukrotnie modyfikowany. Próbują to opisać jedyni świadkowie: Zofia Kruszyńska-Gust i Maciej Łopiński. Dla mnie to przemówienie mogło być klamrą tego, co wypowiedział na Westerplatte. Szczególnie wzruszyło mnie w tym tekście – posłużę się notatkami – kiedy zamierzał powiedzieć o pomordowanych w Katyniu: „zamordowani, to obywatele Polski, ludzie różnych wyznań i różnych zawodów: wojskowi, policjanci, cywile. Są wśród nich generałowie, profesorowie, wiejscy nauczyciele, są kapelani różnych wyznań”. Ten obraz w zadziwiający sposób ma odbicie w liście ofiar katastrofy.

Silną stroną filmu są materiały archiwalne, rzadko albo w ogóle wcześniej nie pokazywane. Nakręcone przez Video Studio Gdańsk, firmę Mariana Terleckiego, pierwszą, która w Polsce zajęła się niezależną produkcją filmową.

W drugiej połowie lat 80. miałem przyjemność współpracować z Marianem Terleckim. Rejestrowaliśmy strajki i demonstracje. Część tych materiałów i fotografii są mojego autorstwa. Udało nam się dotrzeć także do unikatowych nagrań ze spotkań Wolnych Związków Zawodowych. Korzystaliśmy z materiałów źródłowych, które, wydaje się, nie były wcześniej publikowane.

Co sprawiło wam najwięcej problemów przy realizacji?

Nie mieliśmy normalnego budżetu, zaangażowaliśmy własne środki. Ale poradziliśmy sobie. Nie mieliśmy kłopotów z uzyskaniem materiałów archiwalnych ani z kancelarii prezydenta ani sejmu.

Ważny wątek dotyczy dyskredytowania i marginalizacji Lecha Kaczyńskiego przez media. Operator prezydenckiej kamery Włodzimierz Resiak mówi: „Siła złego na jednego”. Przywołuje, jak powiada, głupoty, od przekrzywionego krawata po skrzywione usta. Redaktorzy, jego zdaniem, takich najczęściej dokonywali wyborów.

Tak istotnie było. Do obiegu weszło hasło przemysłu pogardy. Teraz jest okres przemilczenia. Niektórym dziennikarzom ciężko się teraz przyznać do „jazdy”, jaką urządzili parze prezydenckiej. Dlatego też nasz film ma na celu odkłamanie tego obrazu i prezentuje cieplejszy wizerunek prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ryszard Bugaj mówi, że jesteśmy mu to po prostu winni.

Prof. Ryszard Bugaj zauważa też, że Lech Kaczyński zderzył się z grupami ludzi bardzo dobrze urządzonymi, o których można powiedzieć, że wdrapali się na górę i wciągnęli za sobą drabinę. Te środowiska wzięły go ostro na celownik. Miały za sobą media i zdolność kreowania opinii zagranicy o jego prezydenturze.

To jest jeden z mocniejszych wątków filmu, kiedy mowa o próbie dokończenia przez prezydenturę Lecha Kaczyńskiego rewolucji „Solidarności”. Tak naprawdę ona się nie dokonała, bo część beneficjentów przemian ustrojowych poczynała sobie agresywnie i nie zawsze uczciwie w III RP. Ofiary tego działania starały się przywrócić Polskę solidarną i to kilka razy w naszym filmie pada.

Czy „Prezydent” złagodził nieco podziały polityczne po dramacie smoleńskim?

Byłbym szczęśliwy, gdyby nasz film pomógł rozładować ten wyniszczający podział, ale uważam, że on nadal trwa.

Źródło: portal www.sdp.pl




Z Anitą Gargas, laureatką Nagrody Watergate SDP, rozmawia Magdalena Uchaniuk


gargas

Anita Gargas

dziennikarka specjalizująca się w dziennikarstwie śledczym, z wykształcenia matematyczka. Dziennikarka tygodnika Gazeta Polska i dziennika Gazeta Polska Codziennie (kieruje działem śledczym). Od 1 sierpnia 2006 do 19 lutego 2010 wiceszef redakcji reportażu i wicedyrektor ds. publicystyki TVP1, autorka programu Misja specjalna. W 2011 była autorką filmu 10.04.10 poświęconego wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej, który wydano jako dodatek do Gazety Polskiej z dnia 6 kwietnia 2011. Był to pierwszy film śledczy o katastrofie smoleńskiej. W połowie stycznia 2013 miał premierę kolejny film śledczy Anity Gargas o katastrofie smoleńskiej pt. Anatomia upadku. Od stycznia 2013 wchodzi w skład Rady Nadzorczej Telewizja Niezależna S.A., która zarządza stacją Telewizja Republika. Od maja 2013 prowadzi program śledczy „Zadanie specjalne” na antenie tej stacji


Anita Gargas, laureatka nagrody Watergate za film “Anatomia Upadku” wręczanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy polskich, mówi czym jest dla niej dziennikarstwo śledcze oraz kiedy możemy spodziewać się jej nowego filmu nt. katastrofy

Czy dziennikarstwo śledcze jest potrzebne?

Dziennikarstwo śledcze jest kwintesencją dziennikarstwa. Mam wrażenie, że dziennikarstwo powstało kiedyś, aby patrzeć władzy na ręce. Nie wyobrażam sobie żeby dziennikarz śledczy nie zastanawiał się co się stało na lotnisku w Siewiernyj, dlaczego zginął prezydent. I powiem jeszcze, że zachowywałabym się tak samo niezależnie od tego jaki to by był prezydent.

Dziennikarka mówiła także o różnicach w przyznawaniu nagród Grand Press i SDP

Nagrody Pressa i nagrody SDP nie są równoważne, ponieważ nagrody SDP są nagrodami całego środowiska, gdzie dostrzega się całą, szeroko pojętą twórczość. Obok siebie na scenie stawali nagrodzeni z „Gazety Wyborczej” i „Gazety Polskiej”.

Co jest powodem zanikania dziennikarstwa śledczego w Polsce? Co ma na to wpływ?

Nie ma zbyt wielu odważnych dziennikarzy. Trudno jest dłubać przy jednym temacie, czując szaloną presję odpowiedzialności za słowo, ponieważ przy drobnej pomyłce nie tylko ten dziennikarz jest zniszczony, ale również niszczy opinię swojej redakcji jak i wszystkich dziennikarzy. Dodatkowym problemem jest oszczędzanie przez redakcje na dziennikarstwie śledczym, ponieważ łatwiej jest utrzymywać dobre stosunki z władzą niż płacić

dziennikarzowi, który zajmuje się tylko jednym tematem i w dodatku wynik jego pracy nie jest pewny.

Jak pani myśli dlaczego TVP zdecydowała się, po wielu rozmowach, na pokazanie nagrodzonego filmu „Anatomia upadku”? Była to przecież sytuacja wyjątkowa

Mam wrażenie, że film został pokazany w TVP pod wpływem ogromnej presji publicznej. Przypomnę, że po podjęciu decyzji o emisji, prezes Braun musiał tłumaczyć się rozmaitym mediom, ale się nie ugiął. Gdyby ten film był przesadzony w którąkolwiek stronę nigdy by nie był wyemitowany.

Kiedy możemy spodziewać się kolejnego pani filmu?

Myślę że za 2-3 miesiące. Mam nadzieję że pokażę mnóstwo nowych wątków, ciekawych elementów, które rzucają nowe światło na to co wiemy o śledztwie smoleńskim

Jak Pani myśli czy dowiemy się kiedykolwiek całej prawdy o katastrofie Smoleńskiej?

Ja jestem tego pewna . Jest to tylko kwestia czasu, i jestem przekonana, że nie będziemy musieli czekać na prawdę tyle co rodziny katyńskie, tym bardziej, że wiedza o tej sprawie jest znana nie tylko na Kremlu, ale i w stolicach innych państw.

Dziękuję za rozmowę

Źródło: portal www.sdp.pl




Z Edytą Krześniak, laureatką Nagrody Watergate SDP za reportaż „Mięso na receptę”, wyemitowanym w programie TVN „Uwaga”, rozmawia Błażej Torański.


krzesniak

Pani jadła dzisiaj na obiad?

Dobre pytanie, ale nie pamiętam (śmiech). Jakąś zupę.

Unika Pani drobiu: indyków, kurczaków?

- Jadam zdecydowanie mniej, aniżeli przed realizacją reportażu. Odrzuca mnie od mięsa. Niezależnie, czy jest to wieprzowina, wołowina czy drób. Na pewno jadam mniej.

Obawia się Pani metronidazolu, nitrofuranów czy chloranfenikolu, który może doprowadzić do trwałego uszkodzenia szpiku kostnego?

Jak słyszę o metronidazolu, to jestem bardzo zła, bo jak byłam w ciąży, specjalnie biegałam po indyki sądząc, że to najzdrowsze mięso. Tymczasem odkryłam, że indyk faszerowany jest metronidazolem.

Jak Pani wpadła na ślad afery antybiotykowej w przemyśle mięsnym?

Najpierw miałam drobne sygnały. Gospodyni, znajoma mojej babci, od której chciałam kupić kurczaka powiedziała, że nie jest on do jedzenia, tylko na sprzedaż… Na dobre chwyciłam się tego tematu na konferencji naukowej w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym w Puławach. Wiedziałam, że mogę tam zdobyć kontakty i wiedzę. Po kilku minutach od zaproszenia dostałam telefon, abym nie przyjeżdżała, bo jest to wewnętrzne spotkanie specjalistów, a przecież to sympozjum naukowe, czułam że coś śmierdzi.

Jeszcze bardziej to Panią zachęciło?

Oczywiście pojawiłam się tam z kamerą. Nie było niczego wstrząsającego, czego nie mógłby dziennikarz wysłuchać. Po pierwszym odczycie podszedł do mnie jeden z profesorów i zapytał, czy mam zgodę, aby tam być. Nie miałam, ale wysiedziałam do końca. Potem wydzwaniałam do profesorów, dyrektorów, weterynarzy. Nikt nie chciał ze mną rozmawiać, nawet prywatnie.

Wiedzieli, jak wielkie jest zagrożenia dla życia i zdrowia?

Tak, ale wiedzieli też jakie pieniądze wchodzą w grę. Gdy się tym zainteresowałam, wszyscy specjaliści próbowali mi zamknąć usta, tłumaczyli, że z mojego powodu może spaść cały eksport w Polsce. Że będę działać wbrew interesom kraju.

Im bardziej chcieli zniechęcić, tym skuteczniej zachęcali?

Dokładnie. Miałam dylematy tym bardziej, że codziennie słyszałam że ten temat wywróci gospodarkę. Że gra niewarta świeczki, że lepiej to odpuścić. Ale przecież my to jemy. Nikogo to nie obchodzi?

Uderzali w patriotyczne tony?

Tak, codziennie miałam telefony, aby odpuścić temat.

Interweniował minister rolnictwa?

Nie. Miałam problem z informatorami. Wielu chętnie ze mną rozmawiało, ale prywatnie. Nikt nie chciał się wypowiedzieć do kamery. Odmawiali mi nawet ludzie na stołkach profesorskich.

Dlatego zdecydowała się Pani na ukrytą kamerę?

Już od tej konferencji wiedziałam, że nie będzie łatwo. Kiedy tylko przedstawiałam się jako dziennikarka, wszyscy zamykali usta. Traciłam wszystko. Szukałam kontaktów. Z kimkolwiek z weterynarii rozmawiałam, proponowali każdy inny temat, byle nie antybiotyki. „Może zrobi pani materiał o mączce mięsno-kostnej?” – pytali. „Pomożemy, damy namiary”.

Prof. Andrzej Rutkowski mówi w Pani filmie, że nie ma możliwości, aby rolnik podawał antybiotyk bez kontroli, kupował go w sklepie.

Myślę, że on w to wierzy. Też tak na początku myślałam, że nie jest to możliwe, a na końcu nielegalnie kupiłam antybiotyki od pani weterynarz. Zamierzałam strzelać do grubych ryb, bo wiedziałam, że handlują tonami. Trafiłam do powiatowego weterynarza, który uchodził za bardzo uczciwego. Wydawało się, że mi pomoże. Wymyśliłam sobie w swojej naiwności, że kupię indyka, zbadam go i wszystko będzie jasne.

Tymczasem.

Lekarz tłumaczył, że to trudne, bo trzeba wyłapać zwierzę w odpowiednim okresie, z uwzględnieniem karencji, a po za tym nie ma żadnej gwarancji, że wynik będzie rzetelny. Wreszcie ustalił przez znajomego hurtownika, że wszyscy podlegli mu lekarze weterynarii kupują metronidazol na lewo. Mimo, że powinien, nie wiedział, że tego leku nie można już używać w indyczych hodowlach ze względu na udowodnioną rakotwórczość. Tego się dowiedziałam właśnie na konferencji w Puławach. Następnego dnia przedstawił mnie, jako dziennikarkę, wszystkim swoim kolegom zamieszanym w proceder…

Spalił Panią.

Dał im sygnał, że jest dziennikarka, która węszy i żeby uważali. Obnażył moje zamiary. Jedynie jeden z profesorów w Lublinie przyznał w pierwszym zdaniu, że jest problem z nadużywaniem środków farmaceutycznych. Przed kamerą nie zgodził się jednak wystąpić.

Ale prof. Waleria Hryniewicz z Narodowego Instytutu Leków przyznała przed kamerą, że sytuacja jest poważna. Że beztrosko stosowaliśmy antybiotyki w medycynie, weterynarii, w środowisku. Efekt jest taki, że oporność Polaków na antybiotyki gwałtownie rośnie, coraz częściej nie ma czym ludzi leczyć.

Konsekwencje są smutne. Nawet WHO się tym zajmuje. Jeśli co jakiś czas jemy mięso z przekroczonymi dawkami np. doxycykliny i z powodu choroby trafimy do szpitala, na ten antybiotyk organizm nie zareaguje. Zakładamy sobie pętlę na szyję.

Chloranfenikol, doskonały do leczenia zwierząt, u ludzi może doprowadzić do uszkodzenia szpiku kostnego, co może nastąpić nawet w następnym pokoleniu.

Wychodzi to w różnych postaciach. Po zwykłych jajkach czasami mam alergię, ale po innych już nie.

Ale przecież jaja, mięso, mleko, wodę czy paszę kontroluje się!

To prawda, ale przeżyłam szok, gdy odkryłam, że hodowcy sami wożą próbki do weterynarzy. Okazuje się, że mają kilka kur na własne potrzeby, od nich biorą kał, który bada weterynarz. Pozostałych nikt nie sprawdza. Oczywiście nie wszyscy hodowcy to robią.

Jaka jest skala szalbierstwa?

Tego nie wie nikt. Jak zbierałam materiał i podawałam się za hurtownika zakazanych antybiotyków, odwiedziłam 25 gospodarstw. Tylko jeden hodowca zachował się przyzwoicie i mnie pogonił.

Czy od czerwca ubiegłego roku, kiedy TVN wyemitował Pani reportaż, cokolwiek się zmieniło? Czy nadal jemy nafaszerowane antybiotykami mięso?

Na służbach weterynaryjnych za bardzo polegać nie można, a jako konsumenci nie jesteśmy w stanie gołym okiem stwierdzić, co jemy.

Jakie więc były konsekwencje reportażu „Mięso na receptę”?

Weterynarze stwierdzili, że problem, który opisałam dotyczy ledwie 0, 2 proc. rynku. Szumnie zapowiadali zmianę prawa, ale nic się nie zmieniło. Doniesiono natomiast na mnie do Rady Etyki Mediów. Nie zrobiono nawet najprostszej rzeczy, choćby wprowadzenia zapisu, że antybiotyki stosowane u ludzi nie mogą być stosowane u zwierząt. W wielu krajach tak to działa. Dostałam wiele listów od weterynarzy, którzy dziękowali mi za poruszenie tego tematu. Wzrosła tez legalna sprzedaż antybiotyków, co oznacza, że udało mi się ograniczyć nieco szarą strefę.

Czuje więc Pani satysfakcję?

Z jednej strony mam poczucie sukcesu, bo dostałam nagrodę. Z drugiej czuję porażkę, że niewiele się zmieniło. Zamiast tych nagród wolałbym mieć przekonanie, że bez obaw możemy jeść kurczaki, indyki, wieprzowinę i wołowinę.

Źródło: portal www.sdp.pl




Z Wojciechem Surmaczem, autorem tekstu „Kadisz za milion dolarów”, laureatem nagrody SDP Watergate, rozmawia Błażej Torański.

„Forbes” pod ścianą płaczu


surmacz

Wojciech Surmacz,

rocznik 1973, dziennikarz i redaktor prowadzący wydania cyfrowe magazynu „Forbes”. Od 2007 do 2011 roku dziennikarz i publicysta działu biznes tygodnika „Newsweek”. W latach 1998 -2007 reporter w „Pulsie Biznesu”. Specjalizacja: dziennikarstwo śledcze. Zwycięzca nagrody „Watergate” za publikacje z zakresu dziennikarstwa śledczego w konkursie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w 2013 r.


Czy w polskiej edycji „Forbesa” pracują antysemici, rasiści, naziści i islamscy terroryści, Panie Wojtku?

Oczywiście, że nie. Taką karkołomną tezę można ukuć jedynie na podstawie „donosów”, jakie pisali i słali do centrali Wydawnictwa Axel Sringer w Berlinie „bohaterowie” artykułu „Kadisz za milion dolarów”. Najgorsze, że moi niemieccy właściciele też wychodzą z podobnego założenia, są chyba przekonani, że tacy właśnie jesteśmy.

Czy jednak Żydzi rządzą światem, czy tylko „Forbesem”?

(śmiech). Myślę, że jeśli już mamy przyjąć taką retorykę to poniekąd polską eydcją „Forbesa”. Trudno to jednak uogólniać, bo mój tekst nie dotyczy przecież ani Żydów, ani Polaków. Nie napisałem artykułu o zabarwieniu narodowościowym.

Opisał Pan gigantyczny biznes, który rozkręciły gminy żydowskie handlując nieruchomościami odzyskanymi od państwa polskiego.

Gminy żydowskie to zbyt szerokie określenie. Opisałem przedsięwzięcie kilku osób, można ich policzyć na palcach jednej ręki. Nie dotykałem członków polskich gmin żydowskich, które do tej grupy nie należą i nie są w ten biznes w ogóle zaangażowane. To zdecydowana większość. Poznałem przyzwoitych Żydów na długo przed publikacją i ciągle ich spotykam. Oni dostarczają mi informacji i ubolewają nad tym, co się dzieje wokół ich cmentarzy czy synagog. Czują się bezsilni patrząc jak niszczeją lub są wyprzedawane.

Jak Pan rozpętał awanturę o zabijaniu wolności słowa w Polsce?

Myślę, że tę awanturę wywołał tak naprawdę tylko jeden człowiek. Jest nim Ralph Buchi.

Szef działu międzynarodowego Axla.

Jedna z tzw. stałych dyrektyw Axel Springer brzmi: „Działać na rzecz pojednania Żydów i Niemców oraz popierać podstawowe prawa Izraela”. Znałem ją na pamięć przed napisaniem artykułu. Byłem i jestem przekonany, że nie działam wbrew polityce mojego wydawnictwa. Przecież „Kadisz za milion dolarów” w żaden sposób nie dezintegruje Niemców i Żydów, nie podważa też podstawowych praw Izraela na żadnej płaszczyźnie. Ale widać pan Buchi wyszedł z innego założenia. Poza tym zakwestionował profesjonalizm redakcji polskiego „Forbesa” podczas przygotowywania „Kadiszu”. W efekcie najpierw zablokował kolejne, zaplanowane przez nas, publikacje dotyczące restytucji przedwojennego majątku polskich Żydów. Potem usiłował usunąć fragmenty „Kadiszu” z serwisu forbes.pl. Ale usłyszał stanowczą odmowę Kazimierza Krupy, redaktora naczelnego „Forbes”. Wreszcie po kilku miesiącach ostrych nacisków postawił polską edycję „Forbesa” pod ścianą i nie mieliśmy żadnego ruchu. Musieliśmy wykonywać jego rozkazy. Myślę, że pan Buchi wykazał się nieznajomością polskiego prawa i niefrasobliwością, jeśli chodzi o znajomość rynku mediów.

Zamieściliście wbrew własnej woli sprostowanie i kompromitujące przeprosiny za cykl „Polski Żyd oskarża”. Jak Buchi je wymusił?

Nie podpisałem się pod tymi upokarzającymi przeprosinami, choć takie było żądanie autorów sprostowania. Ale za to od samego początku byłem za tym, aby opublikować sprostowanie. W pierwotnej formie było kuriozalne i kompromitujące.

Kogo kompromitowało?

Kompromitujące dla autorów sprostowania, antybohaterów „Kadiszu za milion dolarów”. Używali sformułowań, które deprecjonowały ich uwagi związane z tekstem. Przykład. Napisałem, że wynajęli zabytkową mykwę w Piasecznie synowi Piotra Kadlcika, przewodniczącego Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP (ZGWŻ RP). A oni w sprostowaniu napisali, że to nieprawda, bo ta mykwa nie jest zabytkiem. Potem jeszcze argumentowali, że mykwa nie jest wpisana do rejestru zabytków... Absurd jest o wiele większy, bo na własnych stronach internetowych napisali, że ta mykwa jest zabytkowa. Z ostatecznej wersji sprostowania to wypadło. Ale Piotr Kadlcik napisał, że nie wynajmował tej mykwy swojemu synowi, bo Zarząd Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie podjął decyzję o wynajmie bez jego udziału. Ale fakt pozostaje taki, że jego syn nadal wynajmuje od Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie historyczną mykwę o niezwykłej wartości symbolicznej dla warszawskich Żydów, bo w czasach II wojny światowej i warszawskiego Getta to była jedyna w okolicach Warszawy czynna mykwa. Mogli tam jeździć tylko najbogatsi Żydzi. Niemcy wyłudzali od tych ludzi resztki majątku, pakowali do samochodów i wywozili po cichu do rytualnego obmycia, a potem wracali do Getta. To wstrząsająca historia. Teraz w tej mykwie jest knajpa, którą prowadzi syn Kadlcika. Popijając piwo można sobie popatrzeć przez krwiste szkło w podłodze na pozostałości mykwy, w której się myły za ostatnie pieniądze ofiary Holocaustu. Prywatnie, moim zdaniem, to doskonały lokal dla antysemitów. Ale to sprawa warszawskiej gminy, co tam się dzieje. Ja ją po prostu opisałem.

Dlatego Piotr Kadlcik porównał Pana publikację do ataku państw arabskich na Izrael w święto Yom Kippur i do likwidacji Getta w Warszawie przez nazistów.

Nie, on zastosował takie porównanie, bo uważał – i pewnie nadal uważa – że myśmy celowo opublikowali ten tekst kilkanaście dni przed żydowskim Nowym Rokiem Rosz Haszana, aby uniemożliwić im błyskawiczną reakcję. Tymczasem jego pierwsza reakcja była zaiste błyskawiczna. Napisał rzęsisty list do zarządu niemieckiego Axla, w którym użył tych wszystkich porównań. Nieprawdą jest zbieg publikacji ze świętem Rosz Haszana. Być może wykażę się ignorancją, ale nawet nie wiedziałem, że jest takie święto. Pisałem o biznesie.

Ostatecznie jednak centrala Ringier Axel Springer wydała zakaz publikacji o restytucji mienia żydowskiego w Polsce. Czy skutecznie zakneblowano Panu usta?

W dalszym ciągu nie mogę o tym pisać. Powiem, jaki mieliśmy plan. Od roku stosowałem taką taktykę pisząc o prezesie giełdy Ludwiku Sobolewskim czy o autostradach, że publikowałem w sieci dzień po dniu albo co kilka tygodni po kawałku. Zgłaszali się informatorzy, weryfikowałem dane, bo jak pan wie sieć daje o wiele większe pole manewru aniżeli papier. Jeśli pojawi się jakiś błąd, można go natychmiast naprawić.

W przypadku „Kadiszu za milion dolarów” z góry założyliśmy, że będą naciski, więc postanowiliśmy najpierw opublikować tekst w papierze. Ale też ze względu na taki manewr dołożyłem dużo większej staranność niż zwykle w przygotowywaniu artykułu. Materiał dwukrotnie przepuściliśmy prze kancelarię adwokacką, współpracującą z Axlem. Niezależnie od tego analizę pod kątem procesowym zrobiła dla nas inna, niezależna kancelaria. Czułem się bezpiecznie. Niestety stało się jak się stało. Zablokowano mi publikacje w Internecie dotyczące mienia komunalnego, a już w ogóle mogłem zapomnieć o tekście, który już prawie mam napisany o restytucji mienia prywatnego, a jest on znacznie ciekawszy! Dotyczy o wiele większych pieniędzy. W mieniu komunalnym – wedle naszych szacunków – chodzi o milion dolarów, w mieniu prywatnym o 20 miliardów dolarów. W tym kontekście skala problemu jest o wiele większa.

Pana tekst o odzyskiwaniu mienia żydowskiego jest aresztowany?

Tak można powiedzieć. Przez trzy miesiące broniliśmy się, negocjowaliśmy z centralą Axla w Niemczech, Piotrem Kadlcikiem i Michaelem Schudrichem, naczelnym rabinem Polski. Ale oni byli na wygranej pozycji, bo jeździli do Niemiec, rozmawiali z zarządzającymi wydawnictwem. Po tych rozmowach mój szef, redaktor naczelny „Forbesa” Kazimierz Krupa dostał telefon z Niemiec i polecenie, że ma się natychmiast dogadać z Schudrichem. Potem był jeszcze w Polsce Ralph Buchi na X-leciu „Faktu”. W obecności kilkudziesięciu osób na bankiecie ten Szwajcar wrzeszczał na mojego naczelnego, jak na jakiegoś młodego chłopca.

Z czego wynika tak wysoka pozycja Ralpha Buchiego? Niemcy uznali „Kadisz za milion dolarów” za akt antysemityzmu, tymczasem w amerykańskiej edycji „Forbesa” chwalono artykuł za profesjonalizm i wysokie standardy dziennikarskie.

Nie mam pojęcia. Jedno jest pewne: gdyby mój tekst był nieprawdziwy i antysemicki, zostałbym wyklęty przez Żydów na całym świecie. Ale tak nie jest. Mam wśród nich przyjaciół, pomagali mi przy tekście. Współautorem jest przecież Żyd – Nissan Tzur – przyjaciel z Izraela.

Izraelska edycja „Forbes Israel” przedrukowała w całości „Kadisz za milion dolarów”.

Do tej pory wisi on na ich stronie i nie widziałem tam ani żadnego sprostowania, ani przeprosin.

Dlaczego pana zdaniem polskie media milczą? Boją się podejmować ten temat?

Boją się tego, co mnie spotkało. Przez panów z Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie jestem uznawany za jednego z największych antysemitów w Polsce, co jest kompletnym nieporozumieniem. Polscy dziennikarze boją się takiej łatki. Po opublikowaniu „Kadiszu za milion dolarów” liczyliśmy na polskie media, ale była cisza. Po kilku dniach zacząłem dzwonić do kolegów dziennikarzy i pytać” Co się dzieje?”.

Co odpowiedali?

Słyszałem niecenzuralne słowa typu: „Poje … ło was? W co wy się pakujecie?”. Bali się. Nikt nie chciał ryzykować. Ten tekst przygotowywałem przez pół roku. Nie wchodziłem w kulturę i religię, ale wgryzałem się w tajniki biznesowe, kulisy powstania tego majątku, skąd się wziął, jak Żydzi do niego doszli. Przecież mają w Polsce tysiącletnią tradycję. To nie było tak, że przylecieli z Marsa przed wojną, a potem zostali zlikwidowani przez Niemców i zniknęli. Śledziłem losy ich majątku. Czytałem książki Grossa, ale także „Przedsiębiorstwo Holocaust” Normana Filkensteina. Arcyciekawa lektura o tym, w jaki sposób niektóre organizacje żydowskie zarabiają na Holocauście. Traktują go jak towar, walutę wymienianą na dolary. Przyglądałem się z każdej strony zarządzaniu przedwojennym majątkiem Żydów i starałem się to opisać niezwykle ostrożnie. Nie bałem się antysemityzmu. Ale skrajnie dmuchałem na zimne, bo nie chciałem dotknąć prawdziwych spadkobierców tego majątku, ludzi, którzy autentycznie ucierpieli w Holocauście.

Ale skąd ten lęk polskich dziennikarzy?

Dziennikarze boją się zamykania im ust i skazywania na banicję. W ogóle Polacy boją się mówić o Żydach. Boją się zarzutów o antysemityzm. Myślę, że Polacy są zaszczuci antysemityzmem. Ja nie miałem żadnych kompleksów. Myślałem: czego mam się bać? Dzisiaj zastanawiam się, czy aby za głośno nie wypowiadam słowa Żyd.

Zaczął pan się bać? Także o swoje życie? Naruszył pan gigantyczny biznes.

Gruba przesada z tym zagrożeniem życia. Przecież ci moi adwersarze to nie jest jakieś szemrane towarzystwo czy gangsterzy. Myślę, że w gruncie rzeczy to nie są źli ludzie tylko zagubieni. Nie boję się, bo wierzę w Boga i wiem, że napisałem prawdę, a prawda przecież zawsze zwycięża.

Źródło: portal www.sdp.pl




Z Maciejem Grabysą, laureatem nagrody im. Kazimierza Dziewanowskiego za współreżyserię filmów „Mitzvah” (z Witoldem Gadowskim) oraz „Być Koptem” (z Michałem Królem), rozmawia Andrzej Kaczmarczyk


grabysa

Maciej Gabrysa

Reżyser i scenarzysta filmów dokumentalnych. Studiował reżyserię w Praskiej Szkole Filmowej FAMU, absolwent historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz kursu reżyserii filmowej Andrzeja Wajdy przy PWST w Krakowie (1997). Uczestnik warsztatów filmu dokumentalnego i nowych mediów ESo Doc (European Social Documentary) przy ZeLIG Film School w Bolzano we Włoszech. Od roku 2008 szef Redakcji Reportażu i Form Dokumentalnych TVP Kraków. Współtwórca Studia Dokumentu i Reportażu Telewizji Kraków “Kontrapunkt”.


Otrzymał Pan nagrodę za współreżyserię dwóch filmów „Być Koptem” i „Mitzvah”. Ten pierwszy to film o prześladowaniach chrześcijan w Egipcie. Dlaczego wybór padł właśnie na ten kraj?

Akurat byliśmy w Egipcie w styczniu roku 2013. To był środek rządów Mohammeda Morsiego i Bractwa Muzułmańskiego. Władze dążyły do islamizacji kraju i sytuacja Koptów była szczególnie trudna. Odczuliśmy więc naturalną potrzebę poinformowania o tym. Byliśmy w Kairze i Asjut, czyli w stolicy i na prowincji. Zarejestrowane rozmowy z Koptami są świadectwem tego jak postrzegali swoją sytuacje podczas rządów Morsiego.

A czy teraz, po odsunięciu Bractwa od władzy, sytuacja Koptów zmieniła się?

Na pewno się zmieniła. Utrzymujemy kontakt z organizacją Maspero Youth Union, organizacją młodzieży chrześcijańskiej, która powstała spontanicznie podczas protestów przeciw Morsiemu i według ich oceny jest dużo lepiej, co jednak nie oznacza, że jest dobrze. Cały czas dochodzi do pojedynczych incydentów przemocy. Szczególnie w Asjut, które jest matecznikiem Bractwa Muzułmańskiego, a tamtejsi Koptowie żyją w ciągłym strachu, że w każdej chwili mogą się stać ofiarami pogromu. Obecne rządy wojskowej junty to nienajlepsze rozwiązanie dla egipskiej demokracji, ale niewątpliwie lepsze dla tamtejszych chrześcijan.

Muszę postawić Panu pewien zarzut. Wadą filmu jest to, że występują w nim jedynie chrześcijanie. Nie ma żadnego głosu muzułmanów czy władz. Dlaczego?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Ówczesne władze nie dały nam wiz dziennikarskich, więc robiliśmy ten film w pewnym sensie nielegalnie. Jakakolwiek próba uzyskania oficjalnego komentarza do naszego filmu mogła zakończyć się zmuszeniem nas do natychmiastowego opuszczenia Egiptu. Poza tym członkowie Bractwa w ogóle bardzo niechętnie kontaktują się z zagranicznymi mediami.

Drugi film „Mitzvah” jest opowieścią o nielegalnym handlu organami do przeszczepów. Dawcami są biedni mieszkańcy Mołdawi, a biorcami bogaci obywatele Izraela. Nielegalne zabiegi mają miejsce w Turcji. Skąd pomysł na ten film?

Razem z Witoldem Gadowskim interesowaliśmy się problemem handlu ludźmi, którego częścią jest nielegalny handel organami. Wiedząc, że największym centrum dla tego procederu jest Mołdawia pojechaliśmy tam. Trafiliśmy do wioski Mingir i tam znaleźliśmy człowieka, który w Stambule sprzedał swoją nerkę obywatelowi Izraela. W tej wiosce mieszka co najmniej 30 osób, które dokonało podobnej transakcji. Wobec tego następnym etapem był wyjazd do Izraela. Ta spotkaliśmy Robbiego Bermana aktywistę Halachic Organ Donor Society, który wyjaśnił na czym polega problem z przeszczepami w Izraelu. Otóż w tym kraju, z powodów religijnych, jest bardzo mało dawców. To wynika w dwóch założeń judaizmu, którym obywatele Izraela są wierni bez względu na stopień religijności. Nie wierzą w śmierć mózgową, natomiast wierzą w zmartwychwstanie w pełnej powłoce cielesnej, więc nie chcą oddawać swoich organów do transplantacji. Skutek jest taki, że wśród krajów wysokorozwiniętych Izrael ma najmniejszą liczbę dawców. Chcieliśmy pokazać motywacje i moralne wybory, nielegalnych dawców, pośredników, biorców narządów i aktywistów, którzy ten proceder ujawniają.

Czy w Polsce łatwo jest zdobyć fundusze na reportaże realizowane poza granicami kraju?

Bardzo trudno. „Mitzvah” dostał dotacje z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, co było dość wyjątkowe, a sprzętu pomimo ryzyka użyczył nasz przyjaciel będący producentem. Natomiast film „Być Koptem”, który jest częścią większej serii „Prześladowani zapomniani” został wsparty przez ks. Adama Parszywkę i Salezjański Wolontariat Misyjny. Jego zasługą jest też znalezienie środków na kolejne filmy o sytuacji chrześcijan w Syrii, o prawie bluźnierstwa w Pakistanie czyli o Asii Bibi czy też o zagrożonych chrześcijanach w Nigerii.

Jest Pan pracownikiem TVP, szefem reportażu TVP Kraków, a żaden z tych filmów nie został nakręcony za pieniądze telewizji publicznej.

Niestety sytuacja w telewizji jest, jaka jest. Ośrodek nie ma nawet pieniędzy na reportaże poświęcone naszemu regionowi, a co dopiero mówić o filmach realizowanych poza granicami Polski.

A pieniądze z Warszawy?

Szczerze mówiąc nawet nie próbowałem. Natomiast złożyłem propozycję emisji w ogólnopolskich kanałach „Być Koptem” i „W pułapce wojny” (o sytuacji chrześcijan w Syrii) i na razie jedynie TVP Historia zgodziła się na ich emisję za symboliczną złotówkę.

Źródło: portal www.sdp.pl




Z Anną Bogdanowicz, laureatką Nagrody Inicjatywy za reportaż „Jadą wozy” i reportażystką Radia Białystok, rozmawia Andrzej Kaczmarczyk


bogdanowicz

Anna Bogdanowicz

Reportażystka Radia Białystok i laureatka Nagrody Inicjatywy za reportaż „Jadą wozy”


Pani reportaż „Jadą wozy” z pozoru opowiada o grupie starszych mieszkańców wsi Berżniki, którzy wykorzystując unijne fundusze zrobili kolorowe konne wozy i podróżują nimi po okolicy organizując podczas tych wypraw rozśpiewane pikniki. I to jest pogodny obrazek. Jednak dla mnie ten reportaż jest o tym jaka za tą rozrywka stoi alternatywa. Jest nią koszmarna nuda nadgranicznej prowincji na ścianie wschodniej.

Dla mnie ten reportaż jest i o jednym i o drugim. Ja o tej inicjatywie przejażdżek kolorowymi wozami dowiedziałam się przez przypadek i oczywiście jak poznałam uczestników serce mi urosło, bo serce rośnie gdy się spotyka ludzi, którym chce się chcieć. Mają pomysł i mają determinację, żeby go zrealizować. Oczywiście każde takie przedsięwzięcie musi mieć swojego lidera i tak też było w tym wypadku, ale oprócz niego są też inni i tak powstaje grupa ludzi, która wspólnie realizuje przedsięwzięcie. Potem drugie, a jeszcze później trzecie.

A ta ciemniejsza strona podlaskiej rzeczywistości?

Podczas moich wędrówek po Podlasiu ja przeważnie spotykam ludzi, którym się nie chce. Nie chce im się nawet siedzieć na ławeczce przed domem. Zresztą te domy często są opuszczone lub mieszka w nich jedna osoba. Spotykam ludzi w wieku średnim, w pełni sił, z dobrym zawodem ale im się nie chce! Nic im się nie chce. Im się nie chce nawet wpaść na pomysł, a co dopiero coś zorganizować. Dlatego tak ważny jest każdy przejaw aktywności i dlatego zrobiłam ten reportaż.

Na ile, według Pani reporterskich obserwacji ten marazm jest wynikiem owego podlaskiego „niechcenia”, a na ile skutkiem czynników obiektywnych?

Podlasie zawsze było rejonem ubogim i to się nie zmieniło. W Białymstoku i miasteczkach regionu jeszcze widać jakieś życie, ale na wsi… Najaktywniejsi, młodzi wyjechali za chlebem, nie wracają i już nie wrócą. Zostali starzy i apatyczni. Są całe wioski „pogodzonych z życiem” żyjących z zasiłku, renty czy emerytury swojej lub matki czy nawet babki. Małe, rodzinne gospodarstwa rolne już nie funkcjonują. Ziemia często została sprzedana i zasiliła nieliczne, wielohektarowe, nowoczesne gospodarstwa. Większość mieszkańców czuje się nikomu niepotrzebna, jest zgorzkniała i wydaje się im, że już nic dobrego ich nie spotka.

Opisuje Pani wielką zmianę cywilizacyjną dokonującą się w przeciągu zaledwie kilkunastu lat. Ten projekt z kolorowymi wozami nie jest pierwszym realizowanym przez grupę z Berżnik. Wcześniej było zbieranie starych pieśni, warsztaty kulinarne, czy warsztaty rękodzielnicze, czyli coś, co kiedyś istniało naturalnie. W zimowe wieczory kobiety zbierały się by wspólnie coś wydziergać czy upiec, a przy okazji śpiewały. Tego świata już nie ma, ale on nie jest zastępowany przez coś innego tylko po prostu umiera.

Niestety to prawda. Ostatnio spotkałam podlaską tkaczkę tkająca na jednoosnowowych krosnach. Potem dowiedziałam się, że to jest ostatnia taka tkaczka na całym Podlasiu podczas gdy kiedyś Podlasie stało właśnie owymi jednoosnowowymi narzutami, kilimami, dywanami. Ona wspominała, jak tkanie było między innymi okazją do spotkań, ale to się skończyło i wygląda na to, że nie ma do tego powrotu.

Pani bohaterowie wykorzystują unijne fundusze, ale z tym też jest problem. Obowiązuje zasada, że najpierw trzeba wyłożyć własne pieniądze, a dopiero później można liczyć na ich zwrot.

Tak. Pierwszy ich projekt zamknął się deficytem 10 tys. złotych. To dla nich duża suma. Jednak nie poddali się, a z następnymi poszło lepiej i nawet na nich co nieco zarobili na kolejne. Jestem przekonana, że ta grupa będzie realizować następne pomysły.

Ze sposobu Pani opowiadania o tym widzę, że ma Pani dużo satysfakcji z nagłośnienia tego pozytywnego przykładu.

Ja oczywiście często robię też reportaże o tej ciemniejszej, apatycznej stronie Podlasia, ale opisanie takiego pozytywnego przypadku daje dużo satysfakcji. Może dzięki temu powstanie inna grupa i zrealizuje jakieś inne pomysły. Właściwie może wystarczyłby nawet jeden słuchacz, byle stałby się lokalnym liderem. Rola lidera jest bardzo ważna. Konieczna jest osoby, która zapali innych, napisze projekt, zdobędzie pieniądze i podtrzyma projekt gdy są kłopoty.

No to życzę więcej takich pozytywnych tematów.

Bardzo dziękuję.

Źródło: portal www.sdp.pl




Mariuszem Pilisem, laureatem nagrody im. Stefana Żeromskiego, rozmawia Magdalena Uchaniuk


Zrobiłem film, który burzy ustalony porządek rzeczy w kwestii kibiców
Mariusz Pilis, laureat nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, mówi o powstawaniu nagrodzonego filmu pt. „Bunt stadionów” oraz swoim nowym projekcie dotyczącym pamięci historycznej Niemców


pilis

Mariusz Pilis

reżyser, scenarzysta filmowy, dziennikarz i korespondent wojenny, autor filmów dokumentalnych, m.in. o Kaukazie, Rosji, Azji Środkowej i Bliskim Wschodzie. Współpracownik wielu telewizji, m.in. TVP, TVN, duńskiej TV2, holenderskiej VPRO oraz brytyjskich BBC i Channel 4. Pracował jako korespondent TVP na Ukrainie. Pomysłodawca i pierwszy dyrektor TVP Info. Autor filmu dokumentalnego “List z Polski” ukazującego międzynarodowe tło katastrofy smoleńskiej. “List z Polski” powstał na zamówienie holenderskiej VPRO. Tam został wyemitowany w październiku 2010. Na podstawie wywiadów przeprowadzonych na potrzeby filmu powstała książka “List z Polski” (współautor – Artur Dmochowski). Jego ostani film “Bunt stadionów” obejrzało w Internecie ponad pół mln widzów


Skąd pomysł na wejście w środowisko kibiców?

-Sam temat wydaje się atrakcyjny. Po pierwsze to bardzo duża grupa. Po drugie przez ostatnie 20 lat ugruntował się się bardzo negatywny przekaz na ten temat. Głównie w dużych mediach i poprzez ich przekaz również w społeczeństwie. A po trzecie kibice przedstawiają bardzo radykalne i zadziwiające stanowisko, które wykracza poza trybuny i doping sportowy, a dotyczy pewnych działań rządu co staje się raczej głosem w debacie publicznej. To środowisko wchodzi w Polsce w protesty przeciwko obecnej władzy. Kończy się to represjami o często dyskusyjnej zasadności. Na ten konflikt nakładają się wszystkie inne obszary sporów we współczesnej Polsce. Od tematów historycznych i patriotycznych poczynając, a na ekonomicznych i społecznych kończąc. Środowiska kibicowskie nie są z Marsa tylko są głęboko osadzone w polskiej rzeczywistości. Bo na stadiony przychodzą i profesorowie i zwykli robotnicy. Biedni ale też i bogaci. Co tydzień w całej Polsce tych ludzi jest co najmniej kilkadziesiąt tysięcy a często więcej. Czy to wszystko składa się na dobry temat? Moim zdaniem tak. A im głębiej i mocniej poznaje się ludzi i mechanizmy które ich otaczają tym bardziej złożony obraz się kształtuje. Wychodzą dodatkowe treści, dodatkowe pytania. Taki jest mój film. Nie traktuję mojego filmu jako jakieś nadzwyczajne dzieło. Mam wrażenie, że wykonałem oczywistą robotę. Oczywistą, jeśli przyłożyć do tego kryteria zawodowe, dziennikarskie. Podjąłem temat ważny w Polsce, bardzo atrakcyjny i interesujący o którym Polacy niewiele wiedzą. I wokół którego panuje pewna zgoda głównych mediów: „jeśli już coś mówimy to tylko negatywnie”. Spróbowałem pójść tym tropem w moim filmie. Dlaczego tak jest. I powstał film nie tylko o kibicach piłkarskich ale przede wszystkim o współczesnej Polsce.

Kibice byli bardzo sceptycznie nastawieni do powstania filmu; do osoby wchodzącej w ich środowisko z kamerą

-Zgadza się, ponieważ mieli złe doświadczenia. Zawsze otrzymywali negatywny materiał na swój temat i to było trudnością, którą trzeb było przełamać. Natomiast było kilka elementów, które działały na moją korzyść m.in. poprzedni mój film pt. „List z polski”. Okazało się, że bardzo dużo ludzi ze środowisk kibicowskich go widziało i to wystarczyło żeby mi zaufali.

Jeden z kibiców, z Poznania, Litar nie zgodził się jednak na wywiad.

-To nie było tak. On był w trakcie procesów sądowych. Zastanawiał się czy to, że zechce rozmawiać nie wpłynie negatywnie na prace sądu. To jednak ja podjąłem decyzję, żeby się nie wypowiadał. Ja tak pojmuje pracę dziennikarską, że jeżeli moim bohaterom ma to zaszkodzić to wolę zrezygnować.

Kibice w filmie głównie krytykują Gazetę Wyborczą oraz TVN, nie chciałeś porozmawiać z dziennikarzami również tych mediów?

- Wg. mnie formuła poszukiwania balansu się nie sprawdza jeżeli faktycznie chcemy się dowiedzieć sedna sprawy. Szukając odpowiedzi na pytanie dlaczego oni tak piszą gubię wątek, a moim zadaniem było wejście w to środowisko i dowiedzenie się dlaczego ci ludzie są tak tępieni od dwudziestu kilku lat i mają odwagę protestować przeciwko działaniom rządu oraz zrozumienie ich motywacji. Mój film w pewnym momencie przerodził się w film o Polsce

A jak myślisz co stało się z Piotrem Staruchowiczem? Obecnie bardzo się wycofał; nie udziela się w mediach

-Piotr przeszedł bardzo ciężkie chwile. Represje władzy, które przeciwko niemu zostały zastosowane na pewno musiały odcisnąć na nim i na wyborach, które podejmuje swoje piętno. Mam nadzieje, że wróci bo to jest typ lidera, który długo w cieniu pozostawać nie może. Chyba tylko brak logicznego myślenia sądu może go skazać. W jego sprawie jest dużo błędów proceduralnych. np. decyzja sędziego który oddał mu paszport.

Nie spotkałeś się z zarzutem, że Twój film to laurka dla kibiców?

-Słyszałem kilka takich głosów. Ale to jest kwestia odbioru. Mam świadomość, że zrobiłem film, który burzy ustalony porządek rzeczy w kwestii kibiców i ich wizerunku w Polsce. Wiem o tym ,że kibice to nie jest stado baranków. Dostrzegam w debacie publicznej nierównowagę. Jeżeli media w sposób zmanipulowany przekazują informację na temat kibiców to ja nie mam powodu żeby w moim filmie po raz enty przedstawiać ich opinie. To nie jest tak, że ja zabieram głos żeby bronić kibiców tylko chciałem odpowiedzieć na pytania, które stawiam na początku filmu, a z drugiej strony film pokazuje jak sytuacja się ma z drugiej strony. W ten sposób całość jest kompletną informacją

Nad czym teraz pracujesz?

-Nad film o rodzinie Ulmów. Z tą dramatyczną historia zetknąłem mniej więcej rok temu. Podczas II wojny cała rodzina czyli mąż, żona w ciąży, szóstka dzieci oraz żydów, których ukrywali zostali zamordowani przez Niemców. Obecnie trwa proces beatyfikacji tej rodziny Historia zasługuje na uznanie sprawiedliwych wśród narodów świata. Co ciekawe mniej więcej rok temu do miejscowości gdzie mieszkali Ulmowie przyszedł list napisany przez kobietę wraz ze zdjęciem niemieckiego żołnierza. Mężczyzna na fotografii to ojciec nadawcy listu, który był naczelnikiem komisariatu w rodzinnej miejscowości Ulmów. To on najprawdopodobniej strzelał był odpowiedzialny za inne zbrodnie. Kobieta nie jest niczego świadoma. Dotarłem również do innych informacji, że RFN po drugiej wojnie światowej przyjęło zasadę, że aby odbudować państwo musi skorzystać z urzędników pracujących dla III rzeszy. Ich sprawy zostały chowane pod dywan Chcę dotrzeć do informacji jak jest stan wiedzy historycznej Niemców i z czego wynika ich ewentualne braki.

Dziękuję za rozmowę

Źródło: portal www.sdp.pl




Z Tomaszem Kwiatkiem, laureatem nagrody SDP im. prof. Stefana Myczkowskiego za tekst „Lewińska masakra piłą łańcuchową” (Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu).


kwiatek

Tomasz Kwiatek

Rocznik 1979. Studiował administrację na Uniwersytecie Opolskim oraz marketing i zarządzanie w Wyższej Szkole Biznesu National-Louis University. Radny Miasta Opola w latach 2002-2010. Od 2010 prezes Stowarzyszenia „Stop Korupcji”, pomysłodawca i redaktor naczelny „Niezależnej Gazety Obywatelskiej” w Opolu (www.ngopole.pl). Publikuje również w tygodniku „Gazeta Finansowa”. Autor tekstów śledczych m.in. Symfonia kłamstw i fałszywych tonacji, Lewińska masakra piłą łańcuchową, Wojna w PO, niezależne media a sprawa Kostusia.


Dałeś komukolwiek łapówkę?

Nie.

Jesteś prezesem Stowarzyszenia „Stop Korupcji”. Jakie formy korupcji dominują w Polsce?

Często jest to przysługa za przysługę. Na zasadzie: pomogę ci załatwić, jak mi załatwisz. W przypadku osób prywatnych nie jest to problem. Gorzej, jeśli dotyczy osób pełniących funkcje publiczne. Obiecują przychylną decyzję. Mówią: „robię to tylko specjalnie dla pana, a pan musi coś dla mnie zrobić, albo zapłacić”. Największym towarem jest teraz zatrudnienie. Praca stała się dobrem luksusowym.

Czy na prowincji jest teraz tak, jak w „Układzie zamkniętym” Ryszarda Bugajskiego?

Jest coś na rzeczy. W Lewinie Brzeskim na Opolszczyźnie niemal wszyscy są na garnuszku gminy, pomocy społecznej. Ludzie boją się wychylić. Uczestniczą w układzie wzajemnych usług. Ujawniliśmy, jak wycięto ponad stuletnie dęby, aby wybudować Orlika. Drzewa, warte 3 mln zł, wylądowały u sąsiada burmistrza.

Można bezkarnie wyciąć 55 drzew, niemal pomników przyrody?

Okazuje się, że w świetle prawa można. Gmina nie wpisała je na listę pomników przyrody. Tym samym zalegalizowała niewyobrażalne dla środowiska straty.

Jakie były konsekwencje tej publikacji?

Gmina, za publiczne pieniądze publiczne pozwała moją redakcję: autora tekstu, wydawcę i mnie, jako redaktora naczelnego. Zażądali od nas 10 tys. zł.

Chcą wam zakneblować usta?

Mam takie wrażenie. Jeśli sąd przeczyta akta to sprawa powinna się zakończyć na pierwszej rozprawie.

Dlaczego jednak sprawę wycięcia drzew prokuratura umorzyła, a policja nabrała wody w usta? Czy dlatego, że przewodniczącym Rady Miasta w Lewinie jest zastępca szefa posterunku policji?

Pewnie tak. Sprawę badała prokuratura, czynności zleciła policji. Policjant, który się tym zajmował mieszka w Lewinie Brzeskim i działa w tym samym stowarzyszeniu, co burmistrz. Przygotował wnioski, z których wynika, że trzeba sprawę umorzyć. Żeby jeszcze ten materiał był oryginalny! Ale nie, wyraźnie był zerżnięty z Wikipedii. Według niego nie można było mówić o parku miejskim, bo nie było tam ławek. Tak przeczytał w Wikipedii, a w tekście zostawił hiperlinki… Widać pracę „kopiuj” „wklej”. Na tyle był nieudolny, że w piśmie do prokuratury nawet nie sformatował tekstu. Prokuratura na tej samej podstawie umorzyła postepowanie.

Zmowa instytucji?

Kiedy sąd nakazał ponowne zbadanie sprawy, zajęli się tym – dziwnym zbiegiem okoliczności – ten sam policjant i prokurator. Olali sąd.

Olali niezawisły sąd?

Prokuratura nie posłuchała sądu, Nie chcieli nawet zmienić składu orzekającego.

Państwo w państwie?

Prokuratura napisała nam, że sprawę będą badali ci sami ludzie i że nie przysługuje nam zażalenie.

Dlaczego burmistrz zdecydował się wyciąć ponad stuletnie dęby?

Wpadł na absurdalny pomysł, bo chciał się pochwalić Orlikiem. Ta inwestycja była warta ponad 1,3 mln zł.

Połowę tego, co drzewa.

Władza wykazała bezmyślność. A potem burmistrz, broniąc swojej decyzji, wykazał arogancję. Ośmieszał nas, bo o tym pisaliśmy, poniżał radnego, który to ujawnił. Metody rodem z peerelu.

Nie uważasz, że ustawodawca dał zbyt wielką władze samorządowcom, którzy interes prywatny stawiają ponad publicznym?

Oprócz przepisów liczy się jeszcze zdrowy rozsądek. Przepisami nie da się uregulować uczciwych zachowań burmistrzów wobec obywateli. Nie mogliśmy od burmistrza Lewina Brzeskiego uzyskać najważniejszych informacji. Musieliśmy mu zagrozić Samorządowym Kolegium Odwoławczym. Nie ma na to bata prawnego. Jedynym sposobem na taką władzę są wybory.

Źródło: portal www.sdp.pl




Z Patrycją Gruszyńską – Ruman o reportażu radiowym, prawdziwych historiach i empatii rozmawia Marek Palczewski.


Ruman

Patrycja Gruszyńska-Ruman

Z wykształcenia filolog. W 1994 roku trafiła do lokalnego warszawskiego radia i… przestała wierzyć w życie pozaradiowe. Reportażystka od lat związana jest ze Studiem Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. Zajmuje się reportażem społecznym. Interesuje ją człowiek, jego losy, życiowe wybory. Zdobyła wiele prestiżowych nagród m.in.: Prix Italia, Grand Press , Nagrodę Główną Wolności Słowa SDP, Białą Kobrę XVIII Festiwalu Mediów w Łodzi, nagrodę im. Witolda Zadrowskiego Melchiory 2008. W 2009 roku została Radiowym Reportażystą Roku.


Na stronie Polskiego Radia znalazłem informację, że zajmuje się Pani reportażem społecznym. Tymczasem dwie duże nagrody zdobyła Pani za reportaż historyczny– myślę o Prix Italia za reportaż „WiNna NieWiNna” i o Grand Press za „Wrócę kiedy słońce już nie będzie mi potrzebne”. Co sprawia, że tak bardzo pociągają Panią tematy historyczne?

Najbardziej pociągają mnie historie ludzi . WiNną NieWiNną zrealizowałam , ponieważ w czasie pobytu w Auschwitz odkryłam na tablicy z wymienionymi więźniami nazwisko panieńskie mojej matki. Zaintrygowało mnie to. Czy Stanisława Rachwał to ktoś z mojej rodziny? Sprawdziłam kim była. Okazało się, że kobieta ta najpierw przeszła przez obóz a potem za swoją działalność w Wolności i Niezawisłości została skazana na karę śmierci. W krakowskim więzieniu na Montelupich spotyka swoją oprawczynię z Auschwitz niemiecką komendantkę Marię Mandel…

Jest to jednocześnie historia o przebaczeniu, bo więziona przez komunistów działaczka WiN wybacza swoim oprawczyniom z hitlerowskiego obozu…

Tak, scena przebaczenia w reportażu doprowadza słuchaczy do łez. Jest odtworzona na podstawie wspomnień Stanisławy Rachwał.

Można z niedowierzaniem zapytać: czy ta historia jest prawdziwa? Czy ma Pani możliwość weryfikacji tych opowieści?

Opowieści weryfikuję na podstawie akt z IPN-u, rozmów ze świadkami, w tym przypadku współwięźniarkami Stanisławy Rachwał, konsultacji z historykami. Często przeglądam też gazety z tamtych czasów, tak jak w przypadku kiedy dokumentowałam reportaż „Wrócę kiedy słońce już nie będzie mi potrzebne”.

Pani rozmówczynie otwierają się i mówią o sprawach niezwykle intymnych: o strachu, menstruacji, o tęsknocie, o bólu po utracie zamordowanego syna. Jak to się właściwie dzieje, skąd się bierze to wyczuwalne w reportażach zaufanie, jakim Panią obdarzają?

Myślę, że to pytanie do moich rozmówczyń. Sądzę, że każdy reportażysta radiowy obdarzony jest empatią, jest człowiekiem wrażliwym. Może przed taką osobą łatwiej się otworzyć?

Powiedziała Pani, że o wartości reportażu decyduje umiejętność słuchania rozmówców. Jak więc ich słuchać? Czy w ogóle można się tego nauczyć?

Nie, tego chyba nie można się nauczyć. To ma się w sobie. Nie idę do rozmówcy z zestawem przygotowanych pytań, które będę odczytywać z kartki. Zresztą zawsze moi mistrzowie uczyli mnie, że umawiając się na nagrania nie oznajmiam bohaterowi, że przyjdę przeprowadzić wywiad tylko przyjdę porozmawiać. Trzeba stworzyć odpowiednią atmosferę takiego spotkania. Kiedy bohater po emocjonalnej wypowiedzi milczy przez minutę ja nie przerywam ciszy. To ważna zasada. Niejednokrotnie po takiej chwili milczenia rozmówca sam zaczynał mówić rzeczy porażające. Bohatera nie można zagadać!

W reportażu „Wrócę kiedy słońce już nie będzie mi potrzebne” wysłuchuje Pani matki Emila Barchańskiego, 17-letniego chłopca prawdopodobnie zamordowanego przez siły bezpieczeństwa w stanie wojennym. Tej kobiecie zależy na tym, by ktoś wysłuchał wciąż jej opowieści o ukochanym synu. Czy credo reportażysty to „ocalić od zapomnienia”?

Tak. Tym bardziej, że pojawia się coraz więcej możliwości technologicznych. Reportaże Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia można w każdej chwili odsłuchać w Internecie. Jeszcze kilka lat temu reportaż po emisji przemijał. Jeśli nie został wydany na płycie nie było możliwości zapoznania się z nim w każdej chwili.

Wśród swoich mistrzyń wymieniła Pani Irenę Piłatowską, Janinę Jankowską i Annę Sekudewicz. Polski reportaż radiowy jest na świecie bardzo ceniony, czego dowodem są choćby nagrody Prix Italia. Czy to sprawa szczególnej wrażliwości, „wewnętrznego” ucha, czy polskich pogmatwanych losów?

Chyba wszystkiego po trochu. Zwróćmy uwagę na to, że polscy reportażyści nie mają tak nowoczesnego sprzętu jak ich zachodni koledzy. A mimo wszystko osiągają światowe sukcesy. Oni po prostu są świetni! Wystarczy popatrzeć na dorobek wymienionych przez Pana reportażystów. Pamiętajmy, że nie wystarczy zdobyć ciekawe nagrania. To najprzyjemniejszy moment w pracy. Później jest często kilkadziesiąt godzin montażu, układania dramaturgii. Do tego trzeba mieć szczególne predyspozycje.

Środki na media publiczne w Polsce są jednak coraz bardziej mizerne. Czy ambitny reportaż radiowy przetrwa w skomercjalizowanym środowisku medialnym?

Mam nadzieję, że przetrwa, tak jak przetrwał na Zachodzie. Co więcej, dzięki rozwojowi Internetu będzie trafiał do coraz szerszego grona słuchaczy.

Źródło: portal www.sdp.pl




Informacja o konkursie

Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 2013


W 21. edycji konkursu „Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 2013” regulamin Nagród SDP 2013 określający kategorie nagród, kryteria oceny nadesłanych prac oraz terminy regulaminowe. Konkurs o Nagrody SDP 2013 obejmuje teksty prasowe, w tym internetowe, audycje radiowe, programy telewizyjne opublikowane w okresie od 1 lipca 2012 r. do 30 września 2013 r.

Do 21. edycji dorocznych Nagród SDP 2013 w niżej wymienionych dziesięciu kategoriach nadesłano 397 zgłoszeń.

Do:

Głównej Nagrody Wolności Słowa – 33, Nagrody Watergate – 17, Nagrody im. Kazimierza Dziewanowskiego – 14, Nagrody im. Macieja Łukasiewicza – 53, Nagrody im. Janusza Kurtyki – 77, Nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego – 23, Nagrody INICJATYWY – 54, Nagrody im. Stefana Żeromskiego – 90, Nagrody im. Kazimierza Wierzyńskiego – 15, Nagrody im. prof. Stefana Myczkowskiego – 21

W 21 edycji konkursu o doroczne Nagrody SDP uczestniczyło 191 autorów, niektórzy z nich zgłaszali prace w kilku kategoriach.

Zgłoszone prace publikowane były w 50 tytułach prasowych, 11 rozgłośniach radiowych, 12 stacjach telewizyjnych, 18 portalach internetowych i 2 wydawnictwach.

Są to:


PRASA

Angora, Dziennik Gazeta Prawna, Dobry Znak, Do Rzeczy, Dziennik Łódzki, Dziennik Polski Magazyn Piątek, Echo Katolickie, Gazeta ABC, Gazeta Jarocińska, Gazeta Polska Codziennie, Gazeta Polska, Gazeta Wrocławska, Gazeta Wyborcza Duży Format, Gość Niedzielny, Mały Gość Niedzielny, Focus Historia, Forbes Polska, Głos – dodatek „Głos ma historia”, Echo Katolickie, Kurier Słupecki, Kwartalnik Tatry, Magazyn opinii W Punkt – pismo na tablety, Miesięcznik „Forum Akademickie”, Debata, Nasze Bielany, Konie i rumaki, Murator, Nasz Dziennik, Nowy Czas, Newsweek Historia, Pismo Polsko-Niemieckiego Stowarzyszenia Kulturalnego „Biuletyn”, Polska Dziennik Bałtycki, Polska Dziennik Łódzki, Przegląd, Przewodnik Katolicki, Puls Biznesu, Wzrastanie, Rzeczpospolita, Rzeczpospolita Plus Minus, Salwator, Śląsk Katowice, Idziemy, Tygodnik Płocki, Tygodnik Powszechny, Tygodnik Solidarność, Tygodnik Nad Wartą, TL Pałuki, Pałuki i Ziemia Mogileńska, Uważam Rze, Wiadomości,


RADIO

Polskie Radio SA Pr.1, Pr. 3, Radio Białystok, Polskie Radio Katowice, Radio Koszalin, Radio Kraków, Radio Lublin, Radio Merkury, Radio Opole, Radio Rzeszów, Radio Zachód, Radio Warszawa


TELEWIZJA

TVP Białystok, TVP Historia, TVP Katowice, TVP Katowice Magazyn Reporterów, TVP Kraków, TVP Kultura, TVP Łódź, TVN UWAGA!, KFF Kraków, Reporter Polski TVP 2, TVP Wrocław, Planete,


INTERNET

www.sadeczanin.info, www.energia.pl; Salon24, www.wirtualnemedia.pl, www. sdp.pl

portal internetowy Bydgoszcz.pl; przeglądsportowy.pl, Niezależna.pl; www.ngopole.pl, portal „Wpolityce”, portal „OnetBiznes”, pamięć.pl, www.debata.pl, www.konserwatywnaemigracja.com, www.aktualnościturystyczne.pl, portal „Nauka w Polsce”PAP, www.antwerpiapopolsku.be, www.mojepowołanie.pl


WYDAWNICTWA

Wydawnictwo Słowa i Myśli

Wydawnictwo Rytm


Tegoroczny Konkurs Nagrody SDP miał zmieniony regulamin, dodane kategorie to: Nagroda im. Janusza Kurtyki, Nagroda Inicjatywy, Nagroda im. Kazimierza Wierzyńskiego.

Zniknęła kategoria im. Jerzego Zieleńskiego, jej zakres wchłonęła Nagroda im. Łukasiewicza.

Dwie nowe kategorie fotograficzne Nagroda im. Erazma Ciołka i Nagroda im. Eugeniusza Lokajskiego mają odrębne jury selekcyjne.

Zmieniły się kryteria oceny, zostały rozszerzone i doprecyzowane.

Inne zmiany dotyczyły formalnych warunków uczestnictwa w Konkursie. Zmienił się termin nadsyłania prac, który został przedłużony.

Ilość prac nadesłanych była zbliżona do lat ubiegłych, więcej prac internetowych. Stworzenie nagrody o tematyce historycznej zostało dobrze przyjęte, nadeszło wiele interesujących prac o wysokim poziomie.


Konkurs tegoroczny nie odbiegał od poprzednich. Pojawiły się nowe tytuły prasowe, zwłaszcza spośród prasy katolickiej. Po raz pierwszy złożona została praca nowego typu: gazeta na tablet oraz Top newsy, nowa forma dziennikarstwa internetowego

Nadal widać regres dziennikarstwa śledczego. Zgłoszonych zostało tylko 17 prac.


W czterech przepadkach są zmiany w kwalifikacji.

Przesunięte zostały prace:

do Nagrody Głównej Wolności Słowa

[ z Żeromskiego] Hanna Bogoryja Zakrzewska i Adam Bogoryja Zakrzewski: Nic się nie stało – Polskie Radio Pr. 3

do Nagrody Watergate

[z Wolności Słowa] Marcin Rybak: Wymiar korupcji i sprawiedliwości – Gazeta Wrocławska

do Nagrody in. Kazimierza Dziewanowskiego

[z Watergate] Witold Gadowski, Maciej Grabka: Mitzvah – Planete

do Nagrody im. Janusza Kurtyki

[z Wolności Słowa] Kinga Wołoszyn-Świerk: Urodzeni dla Rzeszy – TVP 2






Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich

Foksal 3/5

00-366 Warszawa

tel. 22 827 87 20