Z Michałem Kobosko o świętych krowach rozmawia Błażej Torański.

Michał Kobosko karierę dziennikarską zaczął w 1993 roku w Dziale Gospodarczym „Gazety Wyborczej”. Następnie był m.in. zastępcą redaktora naczelnego „Pulsu Biznesu”, redaktorem naczelnym magazynu „Forbes” i tygodnika „Newsweek Polska”. W 2009 roku realizował od strony redakcyjnej połączenie się „Dziennika Polska Europa Świat” z „Gazety Prawną” i był pierwszym redaktorem naczelnym „Dziennika Gazety Prawnej”. Później redaktor naczelny dwutygodnika ekonomicznego “Bloomberg Businessweek Polska”, a od lutego 2012 do stycznia 2013 redaktor naczelny „Wprost”.

 

Czy rzeczywiście dla tygodnika „Wprost” „nie ma świętych krów”, jak w haśle kampanii reklamowej?

Uśmiechnąłem się szeroko, widząc to hasło. W kreskówce „Gdzie jest Nemo”, występuje postać sympatycznej rybki, która cierpi na zanik pamięci krótkotrwałej. To chyba także problem wydawcy. Przypomnę, co jest tajemnicą poliszynela, że bezpośrednim powodem mojego zwolnienia z „Wprost” było podejrzenie, że jedna z szykowanych do druku publikacji w kierowanym przeze mnie tygodniu może naruszać interesy „świętej krowy”. Ja bym więc raczej nie szafował tego rodzaju hasłami.

Redaktor naczelny „Wprost” Sylwester Latkowski stwierdził w „Dzień dobry TVN”: „Niestety w Polsce jest tak, że establishment to są »święte krowy«. Im więcej wolno, oni więcej mogą".

Nie wiem, do kogo odnosi się ta wypowiedź, więc trudno mi ją komentować. Ja generalnie nie lubię uogólnień, bo rzadko znajdują odbicie w realnej rzeczywistości.

Andrzej Stankiewicz, były dziennikarz „Wprost”, mówił w marcu dla portalu SDP, że jest „lista ludzi, o których nie można we „Wprost” uczciwie pisać, nie dopuszcza do tego wydawca”. Zna Pan tę listę?

Nie jest mi znana taka lista, wydawca nie informował mnie o jej istnieniu. Sądzę natomiast, w oparciu o wiedzę i obserwacje, że każdy wydawca w Polsce ma dziś własną listę firm i osób, o których ze względu na interesy ekonomiczne wydawnictwa lepiej nie pisać i nie mówić. To jeden z odprysków kryzysu branży i dyktatu reklamodawców i sponsorów.

Stankiewicz dodawał, że „Wprost” nie jest gazetą, która patrzy politykom na ręce i rzetelnie relacjonuje rzeczywistość. Możesz w niej pisać tylko pod warunkiem, że nie wkraczasz w obszary objęte ugodami wydawcy”. Pan, jako były naczelny tygodnika, także ma takie przekonanie?

Andrzej Stankiewicz ma prawo do własnych opinii. Nie przypominam sobie jednak sytuacji, bym w jakiś sposób ograniczał jego prawo i możliwość oceniania polityków od prawa do lewa. Odkąd pamiętam, w pismach przeze mnie kierowanych nie baliśmy się targać po wąsach tak aktualnej koalicji jak i opozycji, co dostarczało mi kłopotów z obu stron. Nie byłem pupilkiem władzy, i dobrze mi z tym było.

Czy podoba się Panu nowy wizerunek tygodnika atakującego ministra Sławomira Nowaka za drogi zegarek, a Wojciecha Fibaka za stręczenie młodych kobiet starszym, bogatym mężczyznom?

Jeśli chodzi o publikacje na temat ministra Nowaka, to pewnie większe wrażenie zrobiłyby na mnie podejrzenia o ustawiane przetargi, niż podejrzenia o wymienianie się zegarkami z przyjaciółmi. Tego pierwszego, jak rozumiem nie stwierdzono. To drugie wygląda dziwnie, ale jeśli zegarki nie były formą korupcji, nie ma tu tematu na wielkie artykuły.

Co do pana Fibaka, sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Mało go znam, ale jest barwną postacią, znaną w światku artystów – gdzie dzieją się różne rzeczy, niekoniecznie zgodne z tzw. normą społeczną. Ale też Fibak nie jest Polańskim, ani Strauss-Kahnem. Nie złapano go na złamaniu prawa, ani też pobieraniu pieniędzy za świadczone „usługi”. Rozumiałbym nadanie sprawie takiego rozgłosu, gdyby chodziło o nagłośnienie niefajnego procederu, napiętnowanie pewnego rodzaju handlu ludźmi. Ale tu tego zabrakło. Pierwsza publikacja była wyłącznie atakiem na konkretnego, głośnego celebrytę. Dopiero w następnym numerze redakcja odrobiła pracę domową i zaczęła rozszerzać temat.

Padają już zarzuty o uprawianie „dziennikarstwa brukowego”.

„Wprost” przyjął kierunek sensacyjny, czemu trudno się dziwić. Zarówno dobór osoby redaktora naczelnego, jak i pozycja rynkowa tytułu wskazywała, że wydawca sięgnie po tego rodzaju środki. Stąd daleko idące zmiany w piśmie. Oznacza to realnie odejście od koncepcji wydawania tygodnika opinii, w stronę, nazwijmy to pop-tygodnika. To nie jest jednak oryginalna strategia, podobną przyjął wydawca „Newsweek Polska”, gdy naczelnym został Tomasz Lis.

Jakie są wedle Pana granice prowokacji dziennikarskiej?

Przede wszystkim, jeśli poważny tytuł sięga po prowokację dziennikarską, to musi mieć bardzo istotny powód. Albo chce potwierdzić istnienie poważnej afery, albo występuje w ważnym interesie publicznym. Na podstawie publikacji nie mam wrażenia, że w przypadku publikacji o panu Fibaku tak było.

Wojciech Fibak zapewnia, że został zmanipulowany, ale po co w takim razie odpowiadał na sms dziennikarki?

Pan Fibak zachował się nieprofesjonalnie. Ale też pewnie nie mógł przewidzieć, że redakcja postąpi z nim w tak wojowniczy sposób.

Obserwuje Pan tę tabloidyzację z niepokojem czy już bez emocji?

Bez większych emocji. Każdy walczy jak chce i umie.

Czy poprawi to Pana zdaniem sprzedaż tytułu? Czy też jest oznaką, że „Wprost” znalazł się na równi pochyłej?

Nie wykluczam, że sprzedaż krótkotrwale wzrośnie. Głośne publikacje przyciągają czytelników. Tak było, gdy jesienią 2012 pisaliśmy we „Wprost” o synu premiera Tuska. Trudniej podtrzymać ten trend na spadającym rynku. Samymi aferami nie da się utrzymać tygodnika.

Wydawca jest optymistyczny. W kampanii „Nie ma świętych krów" podkreśla, że „Wprost” pod kierownictwem Sylwestra Latkowskiego „nabrał wyrazistości i jest obecnie jedynym polskim tygodnikiem, w którym funkcjonuje dział śledczy”. Publikacje tygodnika „coraz częściej są przedmiotem debaty publicznej i źródłem publikacji w innych mediach”.

Bardzo szanuję Michała Majewskiego, który do niedawna tworzył wraz z Pawłem Reszką chyba najlepszy duet polskich mediów. Ale dział śledczy Michała jest… jednoosobowy, a z pustego i Salomon nie naleje.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl