Z prof. Januszem Adamowskim o tym czego można dowiedzieć się o problemach międzynarodowych z polskich mediów rozmawia Andrzej Kaczmarczyk
Prof. Janusz Adamowski - dziekan Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, autor wielu publikacji m.in. „Narodziny czwartej władzy. Geneza i rozwój brytyjskiego systemu medialnego” (2005) oraz „Czwarty stan. Media masowe w pejzażu społecznym Wielkiej Brytanii” (2006).
Panie Profesorze, czy Pańskim zdaniem widz polskiej telewizji, słuchacz polskich stacji radiowych lub czytelnik polskiej prasy wie co się dzieje na świecie?
Nie do końca. Określiłbym tę wiedzę jako fragmentaryczną. Mało tego, ten proces niedoinformowania postępuje i ten widz (czytelnik) może o sprawach zagranicznych dowiedzieć się coraz mniej. Kiedyś informacji ze świata było w polskich mediach znacznie więcej niż obecnie.
Dlaczego tak się dzieje?
Wydaje mi się, że to wynik oszczędności wprowadzanych przez wydawców i nadawców.
Teza o oszczędnościach wyjaśniałaby zmniejszanie liczby korespondentów. Większość mediów ma takowych już jedynie w Brukseli, Waszyngtonie i Watykanie. Jednak nie wyjaśnia to mniejszej ilości informacji agencyjnych.
Jest i druga przyczyna będąca wygodnym przyczynkiem do cięcia kosztów. Przyjmuje się, że ludzi nie interesują problemy zagraniczne i są o wiele bardziej zainteresowani tzw. własnym podwórkiem. Mówi się, że ludzie są znudzeni, zbrzydzeni polityką, kryzysem i ograniczają zainteresowanie do sprawa szczególnie im bliskich. Penie coś w tym jest, ale ja nie wierzę w totalny zanik zainteresowania światem.
Mówi Pan „nie wierzę”. To mało naukowe podejście. Czy ktoś w Polsce badał skalę zainteresowania problematyką międzynarodową?
Nie. Teza o spadku zainteresowania widzów czy czytelników tą problematyką nie jest tezą naukowo udowodnioną. Badań takich nie ma, a ich brak jest prostą pochodną braku pieniędzy na naukę, ale to osobny problem. Jeżeli teza o spadającym zainteresowaniu informacjami jest prawdziwa, to możemy jej przyczyn poszukiwać czysto intuicyjnie. Może to wynika z tego, że Polacy więcej podróżują, a co za tym idzie mają inne źródła informacji niż tylko media. Po drugie, mamy obecnie dostęp do wielu kanałów telewizyjnych, a znajomość języków znacznie siępoprawiła, więc zainteresowani mogą sięgać po inne niż polskojęzyczne źródła.
To może słuszne wyjaśnienie, ale raczej w przypadku wykształconych elit. Przeciętny Polak w dalszym ciągu nie zna angielskiego w stopniu wystarczającym do odbioru zagranicznych programów informacyjnych.
Ma Pan rację, ale ja mówię o tych ludziach, którzy naprawdę interesują się problematyką międzynarodową. Nie możemy zakładać, ze tymi problemami interesują się wszyscy. Ta zwani przeciętni zjadacze chleba mają takie potrzeby w stopniu ograniczonym. Zastrzegam jednak, że z braku naukowych źródeł wnioskuję jedynie ze swoich kontaktów ze studentami i znajomymi, a ci ludzie czerpią swoją wiedzę z mediów obcojęzycznych…
…ale w ten sposób tracimy polską perspektywę oglądu tych zjawisk. Nie dostajemy komentarza wyjaśniającego co to oznacza dla Polski, bo anglosasi patrzą na to z perspektywy anglosaskiej.
Jak najbardziej i to jest bolesne, bo całkowicie zdajemy się na oglądanie rzeczywistości z innego punktu widzenia. Sam śledzę media brytyjskie i tam na pierwszym miejscu jest sama Wlk. Brytania, potem Commonwealth, następnie Stany Zjednoczone, a potem to długo, długo nic.
No to sytuacja jest groteskowa, bo możemy patrzeć na świat z perspektywy brytyjskiej, czy amerykańskiej, a nawet za pomocą anglojęzycznej Al Jazeery, z perspektywy arabskiej, a nie możemy popatrzeć ze swojej.
Ja bym tę sytuację nazwał dramatyczną, choć są stacje, które próbują podjąć bardziej ambitną problematykę zagraniczną, ale też chyba coraz rzadziej.
Przepraszam, ale które to stacje są tak ambitne?
Przede wszytki chodzi mi o stacje publiczne, choć i tam często omawiane są raczej błahostki. TVN 24 bardzo zmienił się pod tym względem na niekorzyść, a i Polsat News oceniam nie najlepiej.
Znajomość lub nieznajomość sytuacji międzynarodowej wpływa na naszą ocenę sytuacji w kraju. Na przykład informacje o przebiegu kryzysu pozwalają lepiej ocenić jak na tym tle nasz rząd z tym problemem sobie radzi lub nie. Za rok mamy wybory do europarlamentu. Dobrze by było, gdyby wyborca wiedział, co się w tej Europie dzieje.
To prawda, ale Pan mówi o tematach dość ambitnych, a przeciętny zjadacz chleba kryzysem interesuje się raczej w takim zakresie, w jakim to go dotyka. Czy straci pracę, czy nie? Czy znajdzie nową prace, czy nie? Natomiast ludziom, którzy chcą posiąść wiedzę specjalistyczną pozostaje oglądanie Bloomberga. Myślę więc, że na pewno nie jest dobrze, ale też trzeba pamiętać, że im bardziej pogłębiona wiedza, tym mniejsze na nią zapotrzebowanie.
Czy zmniejszające się zainteresowanie polskich mediów sprawami międzynarodowymi to będzie już stały trend, czy jest jakaś szansa na zmianę?
Obawiam się, że to będzie się pogłębiać. To w ogóle jest fragment tabloidyzacji mediów, a ta robi straszne postępy. Tabloidyzują się nawet te media, które jeszcze do niedawna starały się robić wrażenie poważnych. Mam tu na myśli nie tylko stacje telewizyjne czy radiowe, ale niestety również prasę. Wszędzie sensacja, jak nie obyczajowa to polityczna.
Czyli dalej będzie tak, że usłyszymy o nawet małej strzelaninie w USA, szczególnie jeśli będzie trzecia z rzędu w tym tygodniu, a nie dowiemy się o protestach w Bułgarii?
No tak, chyba że bułgarscy demonstranci zaczną masowo skakać w jakąś przepaść, albo się podpalać. Może wtedy media łaskawie zajęłyby się tym problemem. Takie „zwykłe” strajki nikogo nie bulwersują, a nawet nie interesują. Jeśli chodzi o przyszłość, to jestem bardzo sceptyczny.
Gdybym miał zrobić z tej rozmowy news, to mógłbym powiedzieć profesor Janusz Adamowski mówi: „Ciemność widzę, ciemność”?
Tak, tak. Niestety „Seksmisja” się kłania.