Z Marcinem Kąckim, dziennikarzem Gazety Wyborczej, o dziennikarstwie śledczym, pasji i aferach rozmawia Marek Palczewski.
Marcin Kącki (ur. 1976) - laureat wielu nagród dziennikarskich. Dwukrotnie nagrodzony w konkursie SDP w kategorii Watergate (dziennikarstwo śledcze) – w 2007 i 2010, MediaTorem w 2007 i wybrany na Dziennikarza Roku Grand Press w tym samym roku. Autor artykułów ujawniających afery i skandale (m.in. o seks-aferze w Samoobronie i nepotyzmie w Centrum Stomatologii przy UM w Poznaniu). Rzucił studia politologiczne, kiedy otrzymał propozycję pracy w Expressie Poznańskim (1997). Od 2003 roku pracuje w poznańskim oddziale Gazety Wyborczej.
M.P. : Jest Pan powszechnie uznawany za dziennikarza śledczego. Czy to panu odpowiada?
M.K.: Pogodziłem się z tym. Słowo śledcze, kojarzy mi się raczej z jakąś inwigilacją, podsłuchami, z uprawnieniami policyjnymi, niż zbieraniem informacji w dziennikarskim fachu. A na poważnie, to pojmuję dziennikarstwo, jako opisywanie mechanizmów, które nas otaczają i mają wpływ na nasze życie, a pomaga w tym dociekliwość, a nawet upierdliwość. Parcie do informacji bez względu na przeszkody. Bo często opisywane mechanizmy mają swoje czarne charaktery, którym nie po drodze z ujawnianiem kulis ich działań. Zatem, jeśli ktoś mnie wyrzuca, nie chce rozmawiać, to znajduję inne źródło. Ale czy to jest dziennikarstwo śledcze? Traktowałem dziennikarstwo zawsze jako pasję życiową, czyli najlepszym paliwem, który pomagał mi opisywać świat. Zawsze też byłem szufladkowany jako dziennikarz śledczy, bo ludzie lubią szufladki.
M.P.: Ale lubi Pan tropić afery...
M.K.: Ale co znaczy dzisiaj afera? Obecnie media elektroniczne, głównie telewizje, zabrały to pojęcie i skroiły na swoją modłę. To choćby emocjonalne waśnie na żywo, cytowane przez inne elektroniczne media. Mamy takich po kilka dziennie. Jeżeli dziennikarze telewizyjni w ramach teorii rytualnego chaosu, czyli przewidywalnej kłótni, zapraszają dwóch zwaśnionych polityków i mamy w studiu pokaz judzenia, a za chwilę na pasku leci „poseł x o pośle y: idiota”, to mamy już aferę? A jeśli mało istotna w swojej partii polityk zostaje wyrzucona, a telewizja robi z tego news rozwijający i pod niego zmienia ramówkę, to mamy już aferę? Albo telewizyjne programy interwencyjne, które mają codziennie emisję i zaczynają się od słów prezentera: dzisiaj zaszokujemy... To afery nie dla mnie. Ja lubię opisywać mechanizmy, które rządzą tym światem. Często wielowarstwowe, trudne do przekazania w obrazie.
M.P.: Czy jednak to, co Pan zrobił w serii artykułów o Centrum Stomatologii w Poznaniu nie było opisem afery?
M.K.: Jeśli aferą nazwiemy jeszcze materiał akustyczny, który odbija się szerokim echem, to w tym przypadku warunki były spełnione. Ale dla mnie najważniejszy był wielowarstwowy mechanizm, który odsłoniłem. Bo gdybym chciał zrobić tylko aferę, to bym się zatrzymał na pierwszym wątku: „Pani lekarka krzywdzi dzieci” i to by wystarczyło. Mnie interesowało odkrywanie kolejnych warstw, które wyłaniały się na powierzchnię. Po pierwsze, relacje pomiędzy matką a córką - warstwa nepotyzmu, potem zmowa milczenia w środowisku, które przymykało oko na te podejrzane praktyki, po trzecie, nieświadomość swoich praw przez pacjentów, którzy - skazani na publiczną opiekę zdrowotną NFZ, mają mniejsze oczekiwania jakości usług. I po czwarte, niemoc środowiska, już nawet nie zmowa milczenia, ale poczucie, że ja nic z tym nie mogę zrobić.
M.P.: A co z tego ostatecznie zostaje – opisał Pan sprawę, sprowokował pewne działania służb, które wcześniej na to przymykały oko, czy o to właśnie Panu chodziło?
M.K.: Pan pyta w tym momencie o to czym jest dziennikarstwo. Podoba mi się definicja mówiąca, że dziennikarstwo to powodowanie u odbiorcy zaniku wątpliwości. Odbiorca po lekturze materiału i poznaniu mechanizmów ma mniej wątpliwości, niż miał przed lekturą. Więcej wie. To jest bardzo ważne, gdyż odbiorca w systemie demokratycznym dzięki informacjom jest bardziej świadom swoich praw. Ktoś kto przeczyta te artykuły wie jak działa ten system, kto się w nim liczy, a kto nie, jak są rozdzielone role, gdzie można stracić, czyli po prostu nabiera świadomości.
M.P.: Czy jest Pan zadowolony z efektów swoich działań, choćby z tego, że w wyniku ujawnienia tzw. seks-afery w Samoobronie Stanisław Łyżwiński został skazany na 5 lat, a Andrzej Lepper na 2 i 3 miesiące (wyrok nie jest prawomocny – red.)?
M.K.: Ja nie jestem prokuratorem. Moim sukcesem nie jest statystyka skazań, choć ważne jest, by prokuratura, sądy potwierdziły moje zarzuty. Ale gdybym nie był pewien swoich oskarżeń, to bym nie pisał tych tekstów. W innym przypadku nie wychodził bym z sądów, a nigdy jeszcze nie przegrałem procesu, choć od 15 lat jestem dziennikarzem. Dla mnie ważne jest, by ludzie czytając moje teksty myśleli „o, cholera, tego nie wiedziałem, teraz rozumiem, jak to działa”. Przy pracy za seks mieliśmy do czynienia z buhajami, którzy wykorzystali swoją pozycję by werbować kobiety mające problemy osobiste. Kim był Łyżwiński? Jakimś alfonsem, który dobierał Lepperowi dziewczyny z szeregów partyjnych. I ludzie sobie uświadamiają: „zaraz, przecież ja płacę podatki, kto mną rządzi, kogo ja wybieram...” Niezwykłość takich historii sprawia, że ludzie w tym bluszczu informacyjnym, w jakim żyjemy, stają się być może znów bardziej wrażliwi na fundamentalne sprawy: wyborów demokratycznych. Praca za seks w Samoobronie była, mam nadzieję, ożywczym wstrząsem. Towarzyszyło jej niedowierzanie, ze coś takiego dzieje się w państwie prawa, na szczytach władzy.
M.P.: Jaką Pan widzi przyszłość dla dziennikarstwa śledczego? Jakie dostrzega zagrożenia prawne, etyczne, itp.?
M.K.: Jeżeli pojmujemy dziennikarstwo śledcze jako odkrywanie pewnych mechanizmów istotnych dla systemu demokratycznego na gruncie społecznym, ekonomii, czy to polityki, to ja nie widzę żadnych zagrożeń. Jeżeli dziennikarz jest dobrze przygotowany do tematu, jeżeli potrafi to zgłębić, to nie ma się czego obawiać. Walorem takiego dziennikarstwa jest też ekskluzywaność historii, które staje ponad innymi informacjami, wałkowanymi w kółko i bez umiaru.
M.P. Co by Pan radził młodym ludziom, którzy chcą zostać dziennikarzami?
M.K.: Żeby wybierali konkretne kierunki, jak prawo, czy ekonomię, anglistykę, bo przydaje się bardziej niż ogólnotematyczne dziennikarstwo akademickie. Jeżeli jesteście ciekawi świata, to bez względu na to jakie przeszkody napotkacie na swojej drodze, idźcie do przodu, upierajcie się, by być dziennikarzami. Zauważam, że coraz mniej tu pasjonatów, a więcej karierowiczów, którzy chcą pokazywać twarz między blokami reklamowymi. I nie dajcie się wciągać w infotainment [połączenie informacji z rozrywką], który zamiast tłumaczyć, tylko bawi, pokazując proste rozwiązania.
zob.artykuły:
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,7831085,Centrum_Stomatologii_pod_...
http://wyborcza.pl/1,75480,7819171,Uciekajcie_stad.html