Z Jerzym Kłosińskim, redaktorem naczelnym „Tygodnika Solidarność”, o tym, jak redaguje się tygodnik związkowy w czasach trudnej współpracy z rządem rozmawia Błażej Torański.

Jerzy Kłosiński, lat 57, redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność” od 2002 r. Zaczynał pracę dziennikarską w gazecie codziennej „Niezależność” Regionu Mazowsze NSZZ Solidarności w 1981 r. Później w redakcji podziemnego „CDN-Głos Wolnego Robotnika” i oficjalnie wychodzącego„Niewidomego Spółdzielcy”. Od 1991 r. w „Tygodniku Solidarność”,wiceprezes SDP od 2005r. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski w 2006 r. Honorowy członek NSZZ Solidarność, ma status pokrzywdzonego wydany przez IPN.

 

Kiedy na okładkę „Tygodnika Solidarność” trafi Donald Tusk? W ubiegłym roku był na niej Jarosław Kaczyński.

Jak będzie powód. Okładka rzeczywiście zapowiada najważniejszy dla numeru temat, ale Tusk i tak często pojawia się na naszych łamach.

Piotr Duda, przewodniczący NSZZ „Solidarność”, wydawcy „TS” zapowiedział, że chce wyrwać „Solidarność” z uścisku PiS.

W najnowszym numerze jest mój wywiad z przewodniczącym. Mówi – zacytuję - że chce, aby „Solidarność” była „najpierw związkiem społecznym i pracowniczym, dopiero później prawicowym związkiem zawodowym”. „Wywodzimy się z nurtu prawicowego, ale skończyły się czasy, gdy ludzie zapisywali się do „Solidarności” tylko z powodu etosu”. O polityce zaś mówi tak: „Jeżeli są działacze związku, którzy mają ambicje polityczne, to powinni zapisać się do partii”.

W takim razie Piotr Duda zmienił zdanie, gdyż trzy miesiące temu mówił na łamach „Polski. Dziennika Zachodniego”: „członkowie Solidarności powinni angażować się w działalność różnych partii i komitetów wyborczych”. Czy Twoim zdaniem nowemu przewodniczącemu uda się zerwać z wizerunkiem „Solidarności” jako „przybudówki PiS”?

Myślę, że chce osiągnąć to, aby związek był widziany jako samodzielny, silny podmiot i nie przypisywano mu, że jest uzależniony od kogokolwiek i czegokolwiek. „S” zawsze była samodzielna, ale ostatnio dorabiano jej „gębę” pisowskiego podnóżka. To nie było prawdą. Jedno jest pewne: nowy przewodniczący, jak zapowiada, w interesie związku może rozmawiać z przywódcą każdej partii. To jest zmiana w podejściu do polityki. Nowe władze związku zamierzają być pragmatyczne i skuteczne. Nawet jeśli – dla interesu pracowników i związkowców - będzie konieczność rozmawiania z politykami SLD.

To rzeczywiście zwiastuje nową erą, bo Janusz Śniadek nie rozmawiał z Grzegorzem Napieralskim. Czy zapowiada to również zmianę w redagowaniu „Tygodnika Solidarność”?

Nie przekłada się to wprost na redagowanie „Tygodnika Solidarność”, bo zawsze staraliśmy się wyrażać poglądy związkowców, a u nich pluralizm występuje od dawna. Publikujemy wywiady z politykami różnych opcji, za wyjątkiem SLD.

Ten wyjątek dla bezstronności jest istotny. Jak się jednak redaguje tygodnik związkowy w czasach, kiedy NSZZ „Solidarność” traktowany jest jako zło konieczne, a władza prowadzi z nim pozorowany dialog tylko dlatego, że narzucają to ustawy?

To jest problem, bo rozmowy w ramach komisji trójstronnej rzeczywiście są pozorowane. Mimo wszystko związek nie rezygnuje z tych narzędzi wpływania na polityków. Całkiem niedawno, podczas uroczystości w kopalni „Wujek”, Piotr Duda spotkał się z prezydentem Bronisławem Komorowskim i przekonał go do tego, aby skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę regulującą cięcia w administracji państwowej. Prezydent przychylił się do tej sugestii. Takich problemów jest więcej. Na przykład, związany z nowelizacją ustawy o szczególnych uprawnieniach skarbu państwa. Konsultacje ze związkami zawodowymi na etapie prac legislacyjnych były jedynie pro forma. Nie wzięto pod uwagę punktu widzenia związkowców. Ale ostatnio głosem tym, zwłaszcza „Solidarności”, zainteresował się marszałek Schetyna. Rzecz jest ważna, bo ustawa przewiduje wyeliminowanie przedstawicieli załóg w radach nadzorczych spółek skarbu państwa. W praktyce oznacza to przyśpieszoną prywatyzację i uderzenie w interes pracownika. Po reakcji Grzegorza Schetyny widać, że są w koalicji rządowej ludzie, którzy przychylnie patrzą na postulaty „Solidarności”.

Ale jednak wpływ NSZZ „S” - a co za tym idzie i „Tygodnika” - na polityków jest obecnie nikły.

Nie jest łatwo. Ale „Tygodnik Solidarność” jest w otwartym kolportażu i to jest nasz atut. Pod tym względem jesteśmy ewenementem wśród pism związkowych w Europie. Dlatego nie koncentrujemy się wyłącznie na sprawach związkowych. Podtrzymujemy tradycje tygodnika od jego powstania. Zajmujemy się też polityką, kulturą, rozrywką, sensacją, reportażem śledczym. Mamy felietonistów takich, jak Jan Pietrzak, Mieczysław Gil czy Krzysztof Kłopotowski z Waszyngtonu. 3 kwietnia będziemy obchodzić 30-lecie powstania „Tygodnika Solidarność”.

W swych początkach „Tygodnik Solidarność” miał pół miliona nakładu i sprzedawał się do „pustej półki”. Teraz Wasza pozycja na rynku jest skromna.

Nie można porównywać tych dwóch epok. 30 lat temu „Tygodnik” przełamał monopol prasy partyjnej w PRL-u, miał za to premię, był oknem Polski na świat. Teraz sprzedajemy kilkanaście tysięcy egzemplarzy i jesteśmy pismem związkowym z dominującą tematyką społeczno- ekonomiczną.

Nigdy nie ciągnęło Cię do polityki? Dwóch Twoich poprzedników na stanowisku redaktora naczelnego – Tadeusz Mazowiecki i Jarosław Kaczyński -zostało premierami.

(śmiech) Nie, powiem wprost: nie! Aby zachować standardy dziennikarskie, trzeba się zadeklarować. Rzeczywiście w przedwojennej Polsce czołowi redaktorzy czy publicyści byli politykami, ale teraz nie można tych dwóch sfer pogodzić. Trudno być dobrym redaktorem, dziennikarzem i jednocześnie politykiem. To są dwie pragmatyki, których interesy często stoją ze sobą w sprzeczności.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl