Z Michałem Kobosko o demokracji w mediach oraz o tym co decyduje o prasowym sukcesie rozmawia Paweł Luty.

Michał Kobosko – dziennikarz, felietonista i wydawca, współpracował z takimi tytułami jak „Newsweek”, „F

orbes”, „Dziennik Gazeta Prawna” czy „Gazeta Wyborcza”, prowadził także audycję publicystyczną w RMF FM.

 

Skąd bierze się w Polsce 70% zaufanie do dziennikarzy?

Znam te pozytywne dane, ale podchodzę do nich z pewnym sceptycyzmem. Pamiętam wydarzenia sprzed ledwie kilku miesięcy pod Pałacem Prezydenckim, gdy zdecydowana większość dziennikarzy była opluwana i oskarżana o występowanie w interesie rządzących, a nie obywateli. Dziennikarze są sprzedajni, kłamią, by podlizać się władzy, a przynajmniej w trudnych realiach rynkowych utrzymać się w zawodzie.

Zakładając jednak, że poziom zaufania do naszej branży jest rzeczywiście wciąż tak wysoki (wyższy niż w wielu krajach starej Europy), zastanawiam się, czy to dobrze, czy źle? Wysokie zaufanie do dziennikarzy wiąże się z tym, że Polacy nie mają zaufania do wielu innych tradycyjnych zawodów zaufania społecznego. Na koniec dnia, skoro polityk, ksiądz i policjant są oceniani bardzo nisko, pozostaje ufać temu co napiszą w gazecie, zwłaszcza tej kolorowej, sensacyjnej, celebryckiej. A to akurat niekoniecznie jest prawdą. Obawiam się, że przy obecnym poziomie mediów i dziennikarstwa wysoki poziom zaufania społecznego jest na dłuższą metę nie do utrzymania.

Czy rolą mediów jest realizowanie jakiejś misji czy też zarabianie pieniędzy?

Wyniki ostatnich badań Instytutu Spraw Publicznych wskazują, że dla Polaków dziennikarstwo to zawód, sposób zarabiania na życie, równie dobry jak wiele innych. Społeczeństwo teoretycznie nie obdarza nas specjalną misją. W praktyce jednak, gdy czuje się niedoinformowane, skołowane (jak przy sprawie smoleńskiej, dyskusji o OFE, PKP czy rewolucji w Egipcie) szuka u dziennikarzy wiarygodnego wyjaśnienia i wytłumaczenia sensu zjawisk i zdarzeń. Jest to zatem pewna misja.

Część dziennikarzy ma tego świadomość, ba czuje się lepiej z takim poczuciem. Ale z punktu widzenia grup medialnych, głównym zadaniem jest, zwłaszcza w trudnych, przełomowych czasach dla branży, zarabianie pieniędzy. A zarabia się przede wszystkim na komercji, nie związanej z żadną misją. Chyba, że za misję można uznać promowanie nauki tańca czy śpiewu (to w lepszym scenariuszu) lub promowanie imprez biesiadnych czy spożywania bigosu na czas (to wariant gorszy). Rządzi sprzedaż egzemplarzowa, oglądalność, słuchalność i klikalność, co rzadko ma związek z czymkolwiek lepszym i wyższym niż zysk netto i EBITDA.

Media mogą służyć promowaniu i budowaniu demokracji. A czy mogą istnieć redakcje, w których panowałaby pełna demokracja?

Dla własnych potrzeb porównuję redakcję ze statkiem handlowym. Kapitan i załoga dostarczają niezbędne surowce, materiały, maszyny – by można było budować, produkować, jeść, lepiej żyć. Pełnią zatem ważną rolę społeczną, są pośrednikami, którzy budują dobrobyt innych. Nie mogliby realizować tego celu, gdyby każdy chciał płynąć w swoją stronę, gdyby cumowali w każdym porcie po drodze, gdyby sprzeczali się na morzu o kasę, podział obowiązków itd. Rolą kapitana jest mądrze łączyć i wykorzystywać potencjał poszczególnych jednostek – by zrealizować cel wspólny, dla jakiego załogę skonstruowano i zatrudniono. Szef redakcji może i powinien dopuszczać dyskusję, ścieranie argumentów – im lepszy jakościowo zespół redakcyjny, tym różnic zdań może być więcej. To prowadzi do kreacji pomysłów. Ale w pewnym momencie kapitan redakcji musi powiedzieć stop i zacząć egzekwować. Inaczej łajba pójdzie na dno.

Jakie czynniki decydują o sukcesie wydawniczym tygodnika czy miesięcznika?

W dzisiejszych realiach o taki sukces jest coraz trudniej, bo ludzie coraz mniej czytają. I coraz trudniej w natłoku informacji i ich źródeł, wyróżnić się tym, co kiedyś dawało gwarancję sukcesu: własnymi ekskluzywnymi informacjami, materiałem o przełomowym znaczeniu. Tygodniki, miesięczniki już bardzo rzadko mają na to szansę. Natomiast niezmiennie, i chyba coraz bardziej w cenie, jest objaśnianie czytelnikowi świata, naświetlanie mu sensu, drugiego dna, kulisów decyzji, wydarzeń, transakcji, karier. Mogą to w sposób wiarygodny robić głównie doświadczeni i znani z innych, szybszych mediów dziennikarze i publicyści. Szczególnie tygodniki muszą coraz bardziej selekcjonować informacje, pokazywać czytelnikowi to, co rzeczywiście jest ważne – i go w tym nie zawieść. Muszą też pokazywać co będzie dalej, jakie są scenariusze, warianty, przewidywania. Miesięczniki nie mają problemu z koniecznością reagowania na wydarzenia bieżące, ale tym trudniej jest im utrzymać lojalność odbiorców. Muszą budować siebie jako produkty luksusowe, przeznaczone do miłego, rozwijającego czytelnika, spędzenia wolnego czasu. Pokazujące raczej trendy i trendsetterów niż znaczenie wydarzeń.

Jako wydawca i dziennikarz osiągnął Pan bardzo wiele. Jakich podstawowych rad mógłby Pan udzielić młodym adeptom dziennikarstwa, którzy chcą tworzyć własne pismo lub podjąć pracę w poczytnej redakcji?

Obawiam się, że tworzenie własnego pisma papierowego w 2011 roku nie ma już żadnego sensu, chyba, że chce się odpowiedzieć na potrzebę z góry ograniczonej malej grupy odbiorców (pismo dzielnicowe, dla uczniów liceum, mieszkańców akademika itd). Dziś do odbiorców dociera się przez internet, blog, Facebooka, Twittera. Tu za minimalne pieniądze można założyć stronę i mądrze operując Google i portalami społecznościowymi, zwiększać jej rozpoznawalność.

Niezmiennie warto zainwestować w staż w dużej doświadczonej redakcji. Nawet jeśli zaczyna się od prostych funkcji i zadań. Warto przyjrzeć się jak funkcjonuje taki zespół, jak powstają materiały, przez jakie sito przechodzą, jakie są podstawy praktyki zawodu. Nieważne czy będzie się potem pracować w redakcji, taka szkoła podstawowa zawodu zawsze będzie w cenie.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl