Z Wojciechem Barczakiem o reportażu, empatii, szukaniu sprawiedliwości i o umiejętności przyznania się do błędu rozmawia Marek Palczewski.

Wojciech Barczak (ur. 1960). Przygodę z dziennikarstwem zaczynał na Lumumbowie w Łodzi w studenckim Radiu Kiks. Potem był dziennikarzem Polskiego Radia, a od 1990 roku w TVP w Łodzi. Od 1992 roku stały współpracownik i pracownik „Ekspresu Reporterów” (dziś „Magazynu Ekspresu Reporterów”. Autor kilkunastu filmów dokumentalnych i kilkuset reportaży. Najbardziej ceni sobie reportaż „Dźwięczne W”, wyemitowany na antenie TVP2 w grudniu 2008 roku.

Laureat wielu nagród, m.in. na Festiwalu Twórczości Telewizyjnej (dwukrotnie). Nominowany do nagrody Grand Press (2006) za cykl reportaży o linczu we Włodowie. 7 lutego 2011 zdobył wraz z zespołem „Magazynu Ekspresu Reporterów” Telekamerę 2011.

 

Ostatnie twoje reportaże mówią o błędach w sztuce lekarskiej. Czy nie boisz się, że zostałeś zaszufladkowany, że masz „gębę” człowieka, który nie lubi lekarzy?

Już zostałem zaszufladkowany i bardzo nad tym boleję, bo nie jestem specjalistą od medycyny, a tak jestem postrzegany. Zazwyczaj zdarza się, że jeśli robię reportaż ukierunkowany tematycznie, na przykład o błędzie architekta, błędzie w sztuce medycznej, tudzież molestowaniu, to odbiorca jest przekonany, że specjalizuję się w tego typu wątkach. Po czym przychodzi niezliczona ilość listów do Redakcji adresowanych do mnie, na moje nazwisko, w których ludzie proszą o pomoc w podobnej sprawie...i tak odbywa się to telewizyjne zaszufladkowanie. W sposób spontaniczny tkwię w danym środowisku, w danej tematyce... Dodam, że nie potrafię odmawiać kiedy z listu wyziera ból i błaganie o pomoc. Brak asertywności to moja nieskrywana bolączka. Nie jestem Elżbietą Jaworowicz.

Od czego się to zaczęło?

W przypadku „specjalizacji medycznej” zaczęło się od skandalicznego traktowania pacjentów w szpitalu Czerniakowskim w Warszawie. Powstała trylogia „zakończona szczęśliwie” dla reportera, bo kadra zarządzająca tym szpitalem została z hukiem zwolniona, ale ponieważ robiąc trzy razy reportaż o tym szpitalu musiałem przywoływać na antenie swoją znajomość prawa, procedur medycznych, itd., w oczach odbiorców stałem się specjalistą od medycyny. Dlatego kiedy miałem błagalny telefon, żeby zainteresować się resekcjami żołądka w Wejherowie (3 ofiary śmiertelne), to nie odmówiłem i tam pojechałem. A potem był jeszcze reportaż o lekarzu, który padł ofiarą domniemanego błędu w sztuce lekarskiej. Akcent postawiłem w nim na to, że środowisko lekarskie odmawia solidarności i współpracy z rodziną lekarza, notabene jego żona też jest lekarką. To wszystko zdarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Masz odpowiedź na pytanie o zaszufladkowaniu. A prawda jest taka, że jestem gotów zderzyć się z każdym zjawiskiem społecznym.

Nie obawiasz się, że lekarze ci się kiedyś „odwdzięczą”?

Powiedziałem swojemu adwokatowi, że będę biedny jak trafię do szpitala, a on mi na to: „Wojtek, odwrotnie, będą na ciebie chuchali”, więc mam nadzieję, że jeśli kiedyś znajdę się pod ich nożem, to rzeczywiście będą chuchać. I niech to robią na co dzień z innymi. Ja mam wrażenie, że dopadnie mnie śmiertelny i skuteczny (oby) wylew i żadna interwencja nie będzie konieczna.

Czy ty się wiążesz ze swoimi bohaterami, to znaczy czy czujesz moralny obowiązek, powinność, żeby brać ich stronę? I czy taka postawa nie zagraża neutralności?

Obowiązuje mnie dochowanie szczególnej staranności. Każdego dziennikarza zresztą to obowiązuje. Jeżeli po zebraniu faktów, dostępnych dla mnie, po analizie dokumentów w danej sprawie, po wielu rozmowach, mogę podjąć decyzję, że będę w reportażu ukazywał kogoś jako osobę pokrzywdzoną, jako ofiarę, to zrobię to z otwartą przyłbicą nie ubierając się w iluzję bezstronności. Prawo prasowe jest tu jednoznaczne i korzystam z tego prawa jak każdy inny korzysta do prawa z urlopu.

Ale ludzie, kiedy zwracają się do ciebie, na to właśnie liczą. Czy nie zostałeś nigdy oszukany, nie czułeś się wmanewrowany, zmanipulowany?

(Westchnienie) nawet niedawno, bo w okresie od września dwa razy zerwałem zdjęcia, już po dokumentacji, kiedy to w czasie realizacji wyszło, że jestem manipulowany…

A jak się o tym dowiedziałeś, jak to było?

Podczas realizacji dotarłem do dokumentu, którego wcześniej nie znałem. Dokumentu, który otworzył mi oczy. I powiedziałem do ekipy: „przerywamy, koniec, wyłączamy, wychodzimy”. Gdybyś widział wtedy oczy mojego rozmówcy... wielkie jak stare pięć złotych. Przecież miał być przeze mnie atakowany, a ja mówię, że ma rację. Zdarza się takie coś u mnie.

Opowiem ci o konsekwencjach tej mojej decyzji, bo to przecież Redakcja wykłada pieniądze na realizację reportażu. Ekipa zdjęciowa została uruchomiona na dwa dni realizacji. Każdy z tych pracowników ekipy zdjęciowej, plus kierowca, otrzymują za to pieniądze. Przyznam ci się szczerze, że obawiałem się reakcji mojej Redakcji. Że mi zarzuci, że nierzetelnie zdokumentowałem temat, że ten najważniejszy dokument poznałem za późno.

I jaka była reakcja?

Byłem wzruszony. Moja szefowa, Basia Paciorkowska (red. nacz. Magazynu Ekspresu Reporterów – red.) powiedziała „Wojtek, jestem z Ciebie dumna. Bo, jak rzadko który reporter, potrafiłeś zrezygnować z tematu, wiedząc, ze to może świadczyć o twojej niedoskonałości”.

Zazwyczaj, mówię zazwyczaj, bo to nie jest norma, jeżeli reporter już włączy kamerę i podczas nagrania przekona się, że coś nie idzie po jego myśli, czyli niezgodnie z jego intencjami, to tak będzie naciągał rozmowę, takie pytania stawiał, żeby siłą rzeczy wyszło na jego. Karygodne.

Są pytania, których nie należy stawiać?

Tak, ja to nazywam pytaniami z gatunku bandyckich pytań: „czy czuje się pan mordercą?”, „czy to prawda, ze jest pan mordercą”

A ty nigdy nie obwiniasz nikogo? Nie zadajesz takich pytań?

Przestałem, bo to jest takie proste, tabloidowe. Ale odbiorcy, kiedy je słyszą, chętnie przykładają uszy do odbiorników. Więc takimi pytaniami można kupować widza, tylko że to jest oszustwo. To jest komercja, podwyższanie słupków oglądalności. Dlatego, że na takie pytanie „czy to prawda, ze jest pan złodziejem?” albo „czy to prawda, ze zgwałcił pan swoją córkę?” nie uzyskamy nigdy prawdziwej odpowiedzi, a przecież o prawdę nam w reportażu chodzi. I jeśli wiemy, że nie uzyskamy prawdziwych odpowiedzi, to stawianie takich pytań jest tylko podbijaniem bębenka sensacyjności.

Ale czy nie jest czasem tak, ze ty też masz jakąś tezę. Temat może być kontrowersyjny, a ty uznajesz, że jest tak, a nie inaczej ; we Włodowie dokonano linczu na człowieku. Ci, którzy to zrobili, to byli zabójcy, a ty wziąłeś ich w obronę.

Uznaję, z należytym szacunkiem, wyrok sądu. Za morderstwo należy się kara. Od początku myślałem, że powinno się orzec karę i zawiesić jej wykonanie. To było dla mnie bezsporne. Rozważmy... sąd kieruje się kodeksem karnym: winny - skazać. Sąd musi działać w zgodzie z zapisami kodeksowymi.

Ale jako dziennikarz mam obowiązek rozpatrywać jeszcze tak zwane tło społeczne. A tam tło społeczne, we Włodowie, wskazywało na to, ze wioska, to było siedlisko starych ludzi, gdzie mężczyzn , którzy utrzymują rodziny i uprawiają ziemię można policzyć na palcach wszystkich naszych kończyn. I nagle siedmiu z nich ma pójść do więzienia, a oni byli przekonani, że działali w obronie swoich starych, bezbronnych kobiet.

Ale zabili.

Zabili, przy czym, w moim głębokim przekonaniu (byłem trzy razy we Włodowie), działali nie z chęci zabójstwa, tylko w pewnym momencie wziął górę amok…

Przypomnijmy, we wsi grasował facet znany od lat ze swojej niepoczytalności, arogancji, nieobliczalności – to jest dobre słowo, bo przecież on nigdy nie działał na trzeźwo. Facet, który po wypiciu alkoholu dostawał tzw. białej gorączki, brał cokolwiek miał pod ręką, wtedy wziął maczetę, taki długi nóż do cięcia buraków, i biegał z tym nożem po wsi. Jednego mężczyznę ranił. Nawiasem mówiąc mógł go zabić, gdyby ten zaatakowany nie został popchnięty przez swojego sąsiada, to straciłby głowę. Na szczęście maczeta trafiła go w rękę.

Więc mówisz: morderstwo. Tak, niewątpliwie miała miejsce śmierć spowodowana przez tych mężczyzn – obrońców swego miejsca, spokoju, nabytego majątku. Obrońców niezaprzeczalnych, według nich, praw do obrony. Danego im w sposób naturalny przez wieki, działającego od dziada, pradziada... tak wygląda w terenie pojmowanie prawa. Widziałeś kiedyś western...? Działali w imię obrony najwyższych, ich zdaniem, wartości wpajanych przez wieki. Zastanówmy się zatem czy było to morderstwo z premedytacją? Może raczej pobicie ze skutkiem śmiertelnym? Oni wpadli w amok. Tu ocena sądu była rozbieżna z moim widzeniem tego zjawiska, tyle, że ja byłem tam dzień po pobiciu, a sąd rozpatrywał to kilka miesięcy później. Prokuratorzy stosowali skandaliczny zwyczaj szantażowania oskarżonych mówiąc...: Twój sąsiad Cię oskarżył. Jesteś spalony, broń się. Oskarż go... tak wydobywane zeznania zasługują na odebranie prawa wykonywania zawodu. Odbierz, Drogi Marku, to prawo nietykalnemu, chronionemu immunitetem korporacyjnym, prokuratorowi. Nie dasz rady. Skandal. O tym piszmy...

Czy reportażysta ma zastępować sąd, ustalać prawdę?

Czemu nie? Tyle, że bez narcystycznego przekonania, że wykonywanie zawodu dziennikarza daje mu prawo do wszystkiego. Do braku krytycyzmu, do megalomanii... Dziennikarz ma uzasadnione prawo stawiać się nad innymi, bo działa w interesie społecznym. Ma prawo żądać nieosiągalnych dla innych informacji, bo jest wyrazicielem interesu Ogółu. I tu rzecz najważniejsza... POKORA, bo jutro, na skutek przeświadczenia o swej popularności , po popełnieniu kardynalnego błędu braku profesjonalizmu, stanie się NIKIM. Pozostanie Mu prowadzenie teleturniejów., jeśli jest – to warunek - urodziwy, zdaniem dyrektor programowej stacji, ta jeśli jest kobietą...

Masz prawo wyrokować?

Czemu nie? Biorąc te same przesłanki za drogowskaz.

Jesteś w stanie to zrobić?

Jeśli dysponuję wiarygodnymi dokumentami i ludźmi, którzy potwierdzą fakty...? Jeżeli wezmę pod uwagę, że ze względu na niedbałość stron procesowych, np. adwokatów, pewni świadkowie nie zostaną przywołani, pewne dokumenty nie zostaną przedstawione, albo sąd nie dopuści jakiegoś świadka, bo nie chce dopuścić, gdyż to sąd jest najwyższym sędzią, i na tej podstawie, w oparciu o niepełne przesłanki zostaje wydany wyrok, to dlaczego ja mam się z nim zgadzać?

No tak, a ja na to mówię: sąd może się mylić, a czy ty nigdy się nie pomyliłeś?

Ha, w co drugim reportażu zapewne... To żart. Ale nie mogę przysięgać, że się nie myliłem. Najważniejsze, że mam tego świadomość, że oglądam swoje archiwalia i często bym coś poprawił, zmienił pytanie. Cóż, reportaż jest rejestracją rzeczy zastanych. Często to gra emocji. Mało tu czasu na myślenie o maestrii. Dlatego pewnie się mylę. Ale nigdy nie oskarżyłem nikogo bezpodstawnie, to wiem.

Mam taki mechanizm wewnętrzny - za co jestem wdzięczny naturze – mechanizm samonaprawiania. Jeszcze na etapie realizacji zaczynam dochodzić do wewnętrznego przekonania, że jednak nadużyłem swoich praw... bo na jakimś etapie wydumałem sobie, że mam rację... czasami miewam, niestety, słabsze dni. Potrafię się po pewnym czasie wycofać z realizacji reportażu, naprawdę. Nieraz dzieje się to dopiero w trakcie montażu, kiedy ekipa zdjęciowa wyjechała już do domu, a moi bohaterowie z trwogą czekają na emisję, na to, co z tego wyszło. Jak oni na tym wyszli. Czy Ty wiesz, że wtedy odstępuję od takich montaży.

Przerywasz je…?

Przerywam montaż

Nie będzie dalszego ciągu?

Nie będzie.

Ostatnio chyba źle postawiłem akcenty w materiale dotyczącym resekcji żołądków. Moją główną intencją było, żeby pokazać , ze po resekcji, po operacjach, w których przeprowadzaniu szpital w Wejherowie ma duże osiągnięcia, pacjenci – kiedy już opuszczą szpital - nie mają odpowiedniej opieki ze strony służb medycznych w miejscach swojego zamieszkania. Do Wejcherowa na operacje przyjeżdżają ludzie ze Śląska, Małopolski, czy Mazowsza, ale gdy wracają po zabiegach do siebie, to miejscowa służba zdrowia nie ma pojęcia jak z nimi postępować.

Taka wymowę chciałem zawrzeć w tym reportażu, a wiesz co mi wyszło? Wyszło mi, że w szpitalu w Wejherowie zabijają ludzi. Wyszło niechcący, słowo honoru. . .

Dlaczego tak wyszło?

Bo postawiłem źle akcenty na montażu. Jest taka zasada: na montażu możesz wszystko spieprzyć albo wszystko naprawić. Montaż jest cholernie odpowiedzialną działalnością. Wszystkie informacje, które podałem w reportażu są prawdziwe, ale zostały zmontowane w taki sposób, że wychodzi na to, że w Wejherowie zabijają pacjentów, a przecież to jest najlepszy szpital od resekcji żołądka w Polsce.

To jak teraz możesz to naprawić?

(Westchnienie) nie mogę. Na tym polega zjawisko mojej kilkudniowej bezsenności, zrozum. Wszystkie informacje zawarte w reportażu są niepodważalne, więc nie mogę być oskarżony o nierzetelność... a jednak dyskomfort. Zabrakło jakiegoś zdania, jakiejś sceny. Setki razy to oglądałem po emisji i uznaję, że był to najlepiej zdokumentowany mój materiał. Widzisz, że rzetelność nie zawsze idzie w parze z komfortem psychicznym... jak mnie zapytasz skąd ten dyskomfort, odpowiem Ci, że nie wiem, nie podoba mi się ten reportaż, coś zgubiłem, choć wiem, że jest prawdziwy. Nie wiem, co w nim zgubiłem. Mało tego, otrzymałem mnóstwo telefonów z gratulacjami po emisji. Przypomniała mi się sprawa doktora G. Po zatrzymaniu przez CBA. Spadła ilość wykonywanych przeszczepów serca. Chyba o to chodzi. Niechcący odstraszyłem ludzi od wykonywania bezpiecznych resekcji żołądka. Myślę, że szpitalowi w Wejherowie spadnie statystyka. Nie chciałem tego... chyba to mi lata po mózgu.


 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl