Z Sewerynem Blumsztajnem o przechodzeniu na emeryturę, tabloidyzacji i poważnej informacji rozmawia Paweł Luty.

Seweryn Blumsztajn (ur. 1946) – dziennikarz, opozycjonista, członek KOR, od 1989 roku w „Gazecie Wyborczej”, a od 2006 roku redaktor naczelny „Gazety Stołecznej”.

 

W zeszłym tygodniu (7 lutego) została ogłoszona informacja, iż z końcem czerwca odchodzi Pan na emeryturę. Dlaczego teraz?

Powód jest najprostszy z możliwych – kończę 65 lat. Oprócz tego trzeba sobie samemu stawiać granice. Teraz jest jeszcze wielu osobom żal, że odchodzę na emeryturę, lecz za kilka lat mogłoby się tak zdarzyć, że niektórzy by na to z wytęsknieniem czekali. Nigdy człowiek nie wie kiedy staje się takim starym, męczącym balastem. Lepiej odejść samemu.

Chciałbym jednakże podkreślić, że nie rozstaje się z „Gazetą”. Z końcem czerwca przestanę kierować „Stołkiem”, lecz będę miał dyżury publicystyczne, redakcyjne w „Gazecie Wyborczej”.

Nie kusi Pana pójście drogą Jerzego Giedroycia czy Jerzego Pomianowskiego i kierować redakcją póki życia starcza?

Nie jestem Jerzym Giedroyciem ani Jerzym Pomianowskim. Nie mam takich ambicji. Poza tym trwa teraz trudny okres dla prasy, dla dziennikarstwa. Wszystko ulega rozsypce, coś się kończy, do końca nie wiadomo co się zaczyna. Mam głębokie poczucie, że prasa jaką ja lubię robić, takie dziennikarstwo, w którym o coś chodzi, które nie jest wyłącznie biznesem staje się czymś niszowym. Także środek przekazu, którym się posługuję, czyli papier, schodzi na margines. Być może też z tych względów jest to dobry czas, żeby wygaszać swoją aktywność.

Zaszły diametralne różnice pomiędzy czasami, kiedy wraz z Adamem Michnikiem zakładał Pan „Gazetę Wyborczą” a dniem dzisiejszym kiedy jest Pan naczelnym „Gazety Stołecznej”?

Moje dziennikarstwo zaczęło się nawet wcześniej, bo w 1976 roku, kiedy to robiliśmy biuletyn informacyjny KOR-u. Nasze dziennikarstwo było zawsze misyjne i jest tak do dzisiaj. Nigdy nie uchylam się od zajęcia stanowiska, nie boję się zaangażować w coś mojej gazety. Bardzo lubię takie dziennikarstwo, ono jest fajne. (uśmiech) Ale niestety, jest go co raz mniej w polskiej prasie, w polskich mediach.

Zmieniają się polskie media, ale zmieniają się także ludzie, którzy je tworzą. Jakie dostrzega Pan największe różnice pomiędzy Pana pokoleniem a pokoleniem 20 – 30 latków?

Za komuny wydawało nam się, że to system jest odpowiedzialny za oportunizm, za wygodnictwo, za to, że ludzie boją się zaprezentować własne zdanie. Wszystkie tego typu negatywne cechy wiązaliśmy z systemem. W demokracji okazało się, że rynek jest silniejszy niż komuna. Okazało się, że skala cynizmu jest porównywalna. Najbardziej mnie boli, że są gazety, które z wyrachowania zmieniają swoje oblicze wraz ze zmianą rządów albo tuż przed wyborami, kiedy mniej więcej wiadomo już kto obejmie władzę. Dla młodych ludzi jest to normalne, lecz dla mnie nie. Nie mogę porównywać swoich kryteriów etycznych, zawodowych, profesjonalnych z ludźmi pracującymi w tabloidach. To jest zupełnie inny świat. Kolejnym przykładem są media elektroniczne, którymi także rządzą zupełnie inne reguły czytania i informowania. Ale również profesjonalne. Internet to świat „przeklejaczy” informacji.

Mam poczucie, że świat dziennikarski się rozsypał. Przychodzi Pan do mnie ze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a ja w ogóle nie wyobrażam sobie organizacji dziennikarskich.

Dlaczego?

Mnie nie łączy nic z tymi ludźmi, którzy tworzą tabloidy czy działają w internecie. Oni też są dziennikarzami, lecz nie wyobrażam sobie jak miałbym z nimi rozmawiać, być w jednej organizacji kiedy wszystko nas różni. Co więcej, środowisko dziennikarskie jest bardzo podzielone politycznie. Posłowie z różnych partii często się ze sobą kumplują, a my częstokroć się serdecznie nie lubimy. Podziały są bardzo głębokie. Nie mogę być w jednej organizacji z ludźmi, którzy co drugi dzień wylewają na mnie pomyje. To jest bardzo trudne.

W zeszłym tygodniu Jarosław Kurski mówił o tym, że nie wierzy w solidarność środowiska dziennikarskiego w jakiejkolwiek sprawie.

Bardzo trudno jest mi to sobie wyobrazić. Nie ma wśród dziennikarzy solidarności w sprawach tak podstawowych, jak wolność prasy. Zawsze zwyciężają różnice ideologiczne: są np. tacy dziennikarze, którym bardzo podoba się to co robi Victor Orban lub tacy, którzy nie widzą nic złego w podsłuchiwaniu współpracowników „Wyborczej” przez ABW, lecz piętnują ten proceder gdy chodzi o inne redakcje. To jest taki świat, który mnie nie pociąga, odchodzę od niego z pewna ulgą. Składa się na niego taka brutalna tabloidyzacja – istnieją telewizje, które otwarcie mówią, że skoro są komercyjne to interesują je wyłącznie słupki oglądalności i nic więcej. Świat mediów ma co raz mniej wspólnego z wartościami. Ja się do czegoś takiego nie pisałem Przyznam, że gdy mówię o sobie „dziennikarz” nie robię tego już z dumą.

Można zatem stwierdzić, że misją mediów kiedyś było bycie przekaźnikiem pomiędzy władzą a społeczeństwem, pomiędzy różnymi częściami społeczeństwa, a dziś ich misją jest zarabianie pieniędzy. Czy tak jak mamy do czynienia z postpolityką wyzutą z wartości mamy też do czynienia z postmediami?

Nie wiem jaka była misja mediów kiedyś. Zawsze różni ludzie tworzyli zupełnie odmienne od siebie media, ale te, które były najważniejsze przestrzegały pewnych reguł, nawet kiedy różniły się politycznie. Na pewno można było sobie wyobrazić misyjne dziennikarstwo, funkcjonowały dziennikarskie autorytety. Jak Pan sobie wyobraża stworzenie dzisiaj jakichkolwiek kryteriów etycznych mediów, skoro nie ma autorytetów uznawanych przez wszystkich? Jeśli nie wiadomo, co jest dozwolone a co zabronione, zatem wolno wszystko. Mówię to z pewną goryczą, gdyż jest to świat, w którym nie mogę się odnaleźć. Więc odchodzę na emeryturę.

Uważa Pan, że pokolenie dziennikarzy, które Pan wychował będzie kontynuowało dziennikarstwo w Pana stylu?

Chciałbym, ale jest to co raz trudniejsze. Młodzi żyją pod presją konkretnej rzeczywistości. Są takie tematy, które nas w „Gazecie” zupełnie nie obchodzą albo, które uważamy za trzeciorzędne, ale kiedy będą one obecne we wszystkich telewizjach przez dwa czy trzy dni to musimy o tym napisać. Żyjemy w świecie, który wymusza na nas pewne rzeczy. Możemy zmieniać hierarchię, możemy przesuwać akcenty, czymś się mniej zajmować, choć tym czymś nie powinniśmy w ogóle się zajmować, itd. Nie wiem jak to będzie, bardzo trudno to przewidzieć, ale dopóki można trzeba próbować.

Czytelnictwo prasy papierowej spada. Spada też jej jakość. Jest jeszcze dla niej jakaś szansa?

Nie papier jest ważny tylko jakość informacji. Sednem pytania nie jest czy przetrwają gazety papierowe, tylko czy przetrwa poważna informacja. Za którą ktoś musi zapłacić, i to jest problem. Jeżeli w internecie wszystko jest za darmo, to ludzie żyją z przeklejania cudzych informacji. Niemniej jednak, wierzę, że przetrwa poważna informacja, że znajdą się na nią pieniądze, ponieważ bez niej nie można żyć. Wierzę, że nastąpi odwrót od pomysłu, że informacja jest za darmo, że jej istotą jest tytuł i dwa zdania leadu. Nie wierzę w tego typu informację. Trzeba się odwoływać do poważniejszej informacji, która się jakoś obroni. Świat ze stabloidyzowanymi mediami i przeklejanymi informacjami jest po prostu kiepski.

Podobno gorszy pieniądz wypiera lepszy.

Ale jednak jakoś się na końcu broni. W każdym razie mam zamiar dopóki będę mógł bronić tego lepszego pieniądza.

 fot. Agencja Gazeta

 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl