Z Mariuszem Janickim o bieżącej polityce, komentarzu politycznym i aksjologii dziennikarskiej rozmawia Marek Palczewski.
Mariusz Janicki, kierownik działu politycznego w tygodniku „Polityka”, komentator , autor m.in. książki „Cień wielkiego brata. Ideologia i praktyka IV RP” (2007, wraz z Wiesławem Władyką)
W artykule opublikowanym w najnowszej „Polityce” p.t. „Bunt elit” pisze Pan (razem z Wiesławem Władyką – red.) o tym, że Platforma Obywatelska przestała się podobać wyborcom. Jaka jest pańska diagnoza , co się naprawdę stało, że PO traci wyborców?
Platforma przestała się podobać pewnej części wyborców luźno do tej pory związanych z tą partią. Traci na skutek ataku ze strony elit, które sprzyjały Platformie ideowo, mentalnie i towarzyszko. Paradoks polega na tym, że te elity ostatecznie raczej nie opuszczą Platformy, bo niby na kogo miałyby nagle przerzucić swoje sympatie: na PiS, SLD, czy PJN? PJN jest mocno powiązana ideowo z PiS, a Sojusz z kolei może wejść w koalicję z PiS, o czym już głośno się mówi. Zatem i tak elity w końcu zagłosują na PO, ale ich krytyka wywołuje zniechęcenie wobec PO tych warstw mniej motywowanych wyborców, którzy dotychczas byli przy Platformie. Teraz mówi się im, że PO nie jest już trendy. Tu widzę główne niebezpieczeństwo dla tej partii – atak elit czyli twardego elektoratu może spowodować odejście od niej elektoratu miękkiego.
Czy w tym nurcie mieści się wypowiedź red. naczelnego „Playboya”, Marcina Mellera, który deklaruje, ze nie będzie już głosował na Platformę. Czy taka deklaracja ma znaczenie dla opinii publicznej?
Tak, to mam między innymi na myśli. Zresztą różne osoby zgłaszały swoje wątpliwości wobec PO; ze świata show-biznesu Kukiz i Staszewski, poza tym, oczywiście, profesorowie ekonomii i znani politologowie, jak pan Smolar. Jak sądzę oni nie odejdą od Platformy w sensie politycznym, natomiast takie głosy wśród ludzi mniej interesujących się na co dzień polityką, nie mających takiego rozeznania w sprawach publicznych, spowodują, że albo zagłosują oni na kogoś innego, albo, co jest bardziej prawdopodobne, po prostu do wyborów nie pójdą.
Pański artykuł mieści się w dyskursie o polityce. Czy przez takie właśnie komentarze media nie za bardzo ingerują w bieżącą politykę? Gdzie jest – Pana zdaniem – ta granica dopuszczalnej ingerencji mediów i ich wpływu na życie polityczne?
Granica pomiędzy komentarzem politycznym a wpływaniem na życie polityczne i polityków jest bardzo płynna. Politycy biorą pod uwagę to, co piszą publicyści. Mamy też sygnały, że jest to czytane. Różnica miedzy publicystą politycznym a analitykiem politycznym jest bardzo często płynna i niewielka. Kiedy my analizujemy różne przypadki i zastanawiamy się, co dany polityk powinien zrobić, aby polepszyć swoją sytuację, czy sytuację swojej partii, to trudno rozgraniczyć sferę oceny od sfery wpływu – nałożyć sobie jakąś autocenzurę, powiedzieć, aha, to my tego nie będziemy pisać, bo to jest zbyt polityczne, albo za bardzo odnosi się do realnej gry. Dla mnie granicą, o którą Pan pyta, jest wyłącznie uczciwe pokazanie założeń, z których się wychodzi. Poinformowanie czytelnika wprost, albo między wierszami, o swojej aksjologii politycznej, o wartościach, które są dla nas ważne, i z tej perspektywy wysnuwanie chłodnych wniosków. To jest uczciwe, chodzi o to, żeby nie ukrywać w sztuczny sposób własnych podstaw ideowych.
Pan nie ukrywa, bo na przykład w tym artykule („Bunt elit” – red.) pokazuje, ze może Pan nie jest zwolennikiem ostatnich posunięć Platformy, ale zdecydowanie jest Pan przeciwnikiem PiS, bo pisze „że PiS niczego nie zreformuje, ale przywlecze za to gratis zimną wojnę domową”…
Powtarzamy tę tezę sprzed kilku lat. Ja nie ukrywam, że jestem zwolennikiem liberalnej demokracji, otwartego systemu politycznego – systemu, w którym Państwo nie ingeruje zbyt mocno w rozmaite sfery życia, nie jest wszechmocne, ani centralistyczne, i stara się zostawić obywatelom stosunkowo dużo swobody. Gdyby taka była wizja państwa preferowana przez PiS, to byśmy nic nie mieli przeciwko tej partii. To nic osobistego. My przyjmujemy pewną aksjologię w opisie świata, zresztą wielu dziennikarzy, którzy nazywają siebie konserwatywnymi, też nie ukrywa, że ich podstawą aksjologiczną jest konserwatyzm i na tej podstawie prowadzą swoje analizy zachowań politycznych.
Ale czy takie postępowanie nie świadczy o tym, że rację może mieć Jarosław Gugała, kiedy mówi o niektórych dziennikarzach, że są pracownikami frontu ideologicznego, tylko po dwóch różnych stronach tego frontu?
Sądzi Pan, że Pan Jarosław Gugała nie ma żadnych poglądów? Jest jeszcze jedna sprawa: czym innym jest dziennikarstwo informacyjne, a czym innym publicystyka. Gdybym ja był dziennikarzem informacyjnym, to przekazywałbym – tak myślę - czyste informacje i ukrywał własne poglądy, ale jestem publicystą i analitykiem rzeczywistości, więc sądzę, ze nie wolno mi tego robić.
Z profesorem Władyką staramy się pokazywać, dlaczego tak, a nie inaczej oceniamy sprawy i polityków. Nasze kryteria są jasne i nie można nam zarzucać, że jesteśmy nieobiektywni. Nie występujemy w roli ludzi, którzy zakładają, że we wszystkim mają rację. My tylko pokazujemy, że z naszych akurat racji wynika to i to.
Jest Pan komentatorem politycznym i opisuje politykę. Czy jednak media rzeczywiście decydują o czym mówić i pisać, czy nie jest tak, że to politycy narzucają swoją agendę mediom?
Komentatorzy i dziennikarze polityczni nie są samoistnymi bytami i nie opisują czegoś w oderwaniu od rzeczywistości. To jest oczywiste, że w jakimś sensie opisuje się to, co się wydarza. Z drugiej strony, rolą komentatora jest przywracanie pewnej hierarchii ważności , pewnej gradacji spraw. Często piszemy, że jako grupa zawodowa, zajmujemy się nie tym, czym powinniśmy. Rolą komentatora jest komentować to, co się realnie dzieje, ale zarazem też nie zgadzać się ślepo na agendę spraw, które politycy przedstawiają, i pokazywać inne kwestie, o których za mało się mówi.
Wiele innych spraw zasługuje na dyskusję o wiele bardziej niż niektóre wypowiedzi polityków. Zgadzam się z Panem, że tak jest, ponieważ stajemy się krajem dosłownie kilku tematów, natomiast powinniśmy poruszać setki innych, wiele ważniejszych od tych, którymi się zajmujemy w tej chwili.