Z Mirosławem Majeranem o reportażach śledczych i interwencyjnych oraz o zapowiedziach programowych telewizji Polsat rozmawia Marek Palczewski.
Mirosław Majeran (ur. 1972). Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Od połowy lat 90-tych pracuje w telewizji. Początkowo w Telewizji Dolnosląskiej TeDe we Wrocławiu. Następnie Ekspres Reporterów TVP 2. Od 2002 roku w Telewizji Polsat. W tym czasie był sprawozdawcą sejmowym, autorem reportaży i dokumentów, korespondentem wojennym. Obecnie pracuje w Pionie Publicystyki Polsatu. Prowadzi autorski program – „Raport Specjalny”. Specjalizuje się w tematyce Bliskiego Wschodu. Realizował materiały w Libii, Syrii, Iraku, Kuwejcie, Izraelu, Maroku, Tunezji. Ważniejsze osiągnięcia: nominowany do nagrody Grand Press, wyróżniony nagrodą specjalną przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, był na stypendium dla dziennikarzy z Europy Wschodniej zorganizowanym przez Departament Stanu USA.
W minioną sobotę (26 lutego 2011) prowadził Pan „Raport Specjalny” na temat sytuacji dzieci w rodzinach patologicznych, w którym krytykował Pan polskie prawo za to, że bardziej bierze w obronę wyrodne matki i ojców znęcających się nad swoimi dziećmi, niż same dzieci. Dlaczego występuje Pan przeciwko takiej uświęconej wartości, jaką jest jedność rodziny?
Tę dyskusję wywołał ciekawy materiał, przygotowany przez Agnieszkę Sikorę. Chodzi o to, czy więzy krwi są najważniejszą rzeczą, która powinna podlegać ochronie prawnej, i czy przypadkiem taka sytuacja nie wpływa negatywnie na los dzieci w rodzinach patologicznych. W Polsce sądy rodzicielskie dają wielokrotnie większe szanse rodzicom, niż ośrodkom wychowawczym, przedłużając im w nieskończoność opiekę nad dziećmi. Przyjmują zasadę, funkcjonującą w świadomości społecznej, że rodzona matka jest lepsza – nawet pijaczka czy najgorsza ladacznica - niż jakiś ośrodek czy rodzina zastępcza. Oczywiście związane jest z tym święte prawo natury, że nic nie zastąpi dziecku rodzica, z którym łączą je więzy krwi. Jednakże, w sytuacji, kiedy ten rodzic nie wypełnia porządnie żadnej funkcji , którą powinien wypełniać, np. nie zapewnia dziecku bezpieczeństwa, higieny, edukacji, zakwaterowania, wyżywienia, itd. , to taki rodzic – według mnie – nie powinien być opiekunem.
Konkluzja z sobotniej dyskusji jest taka, że jeśli zachodzi podejrzenie, ze rodzić nie spełnia wymienionych wyżej warunków opieki nad dzieckiem, to należy tę pępowinę - mówiąc brutalnie – przeciąć i odebrać mu dziecko, mając nadzieję, że w innej rodzinie uzyska ono jakąś stabilność emocjonalną, wyjdzie na ludzi i nie stworzy kolejnej patologicznej rodziny, a tak się w tej chwili dzieje.
W pańskim programie jednak nawet adwokat wyrażał opinię, że polskie prawo chroni interesy wyrodnych rodziców i czy taki program – jak Pan to sobie wyobraża - miałby wpłynąć na zmianę tego prawa?
Oczywiście, że nie. Program, który zrobiliśmy, to taka miękka publicystyka społeczna, która służy tak naprawdę otwieraniu oczu na niektóre patologie społeczne, obrazując je drastycznymi przykładami. Jak pan zauważył rozmawialiśmy w sobotę o wyrodnej matce, której córka wychowuje się głównie pod opieką psów; sąsiedzi zauważyli, że zaczyna przejawiać niektóre zachowania zwierzęce, chodzi na czworaka i chłepce wodę z miseczki , tak jak psy. Mam nadzieję, że te programy oglądają sędziowie. Wczoraj, występujący w programie prawnik słusznie zauważył, polskie prawo jest dosyć nieostre w tego typu sprawach rodzinnych i pozostawia bardzo dużą władzę sędziemu. Jeśli sędziowie oglądali ten program, to zobaczyli drugą stronę medalu, bo zwykle na sali sądowej widzą skruszonego rodzica, który przynosi zabawki, płacze, mówi, że tęskni, itd. Często pod wpływem tych emocji sędziowie zostawiają mu to dziecko, na kolejne trzy miesiące, czy pół roku. Być może powinni zobaczyć, co się tam dzieje po tej drugiej stronie barykady, gdy ten rodzic wychodzi z sali sądowej z dzieckiem, i zaczyna się kolejny etap degrengolady, tzn. picie, bicie, znęcanie się, pozostawianie bez opieki. Wydaje się, że celem tego typu programów jest pokazanie jak się kończą te historie, bo to ładnie wygląda w Sądzie, ale w zaciszu domowego ogniska rozgrywa się dalszy ciąg dramatu.
Pokazać ciąg dalszy sprawy, to na pewno ważny cel programów interwencyjnych, ale chodzi też o to, żeby te programy były skuteczne. W 2002 roku zrobił Pan słynny reportaż (nominowany do nagrody Grand Press – red.) „Mordercy dzieci” o siatce pedofilii w Polsce. Czy po tamtym programie udało się ograniczyć skalę tego zjawiska?
Z pewnością tak. Same nasze działania dziennikarskie, w połączeniu z CBŚ, doprowadziły do aresztowania kilku osób w trakcie realizacji tego programy; doszło do ich skazania, dostali wyroki, wyszli po 4-5 latach. Mamy przesłanki sądzić, że już nie powrócili do uprawianego wcześniej procederu, natomiast stała się rzecz ważniejsza. Wydaje mi się, że ten reportaż i wspólna publikacja z tygodnikiem „Wprost” otworzyły w Polsce dyskusję na temat pedofilii. Wcześniej wiadomo było, że pedofilia istnieje, ale uważana była za margines rzeczywistości społecznej. Nasz reportaż pokazał, że upowszechnienie internetu nieprawdopodobnie rozszerzyło zasięg tego procederu, że dotyczy on nie kilkunastu osób, tylko może kilkudziesięciu tysięcy, które w taki czy inny sposób zajmują się rozpowszechnianiem treści związanych z pornografią dziecięcą lub je produkują. Wydaje się, że od tamtej pory mamy zwiększony monitoring policyjny tego typu stron. Co więcej, do świadomości szerokiego społeczeństwa dotarło, że zagrożenie może czyhać tuż za rogiem, że to nie są jednostkowe wypadki, które nie dotyczą nas, naszego miasta, czy naszej ulicy. Okazało się, że pedofilia jest blisko, że trzeba na nią uważać. W szkołach zaostrzono rygory jeśli chodzi o możliwości wstępu na ich teren, są warty i ochroniarze niewpuszczający obcych.
Myślę, że w świadomości społecznej zmieniło się wiele, a o to właśnie chodzi, żeby ludzie byli czujni, żeby nie mieli wrażenia, ze to ich nie dotyczy, że to nie ich sprawa. Muszą wiedzieć, że takie zjawisko istnieje i muszą otrzymać pakiet podstawowych zasad jak się ewentualnie w takiej sytuacji zachować, na przykład rodzice powinni instruować dzieci, żeby nie nawiązywały kontaktu z obcymi osobami. Mam nadzieję, że dzisiaj robią to częściej niż 9 lat temu, kiedy zaczynaliśmy o tym mówić w naszych publikacjach.
Tamten reportaż był typowym reportażem śledczym z użyciem prowokacji . Potem zrobił Pan cykl o tajemnicy śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, gdzie wykorzystane były anonimowe źródła informacji. Mam jednak wrażenie, że od kilku lat zaniechał Pan uprawiania tego rodzaju dziennikarstwa. Dlaczego, czyżby to wynikało z niewiary…właśnie w co?
Nie, zdecydowanie nie. Wynika to z wielu czynników. Po pierwsze, mieliśmy do czynienia ze złym czasem dla reportażu i dokumentu telewizyjnego. Przez polskie media elektroniczne, a głównie przez telewizje, przez ostatnie lata przetoczyła się fala śpiewania i tańczenia przed kamerami na tysiąc różnych sposobów. Wydaje mi się, że większość mediów komercyjnych, zrezygnowało z publikowania dokumentów, czy innych pokrewnych form dziennikarstwa na swojej antenie na korzyść zagranicznych formatów, głównie rozrywkowych. Dzisiaj to się zmienia. W naszej stacji otworzyliśmy kanał informacyjny, ale też główne programy naszej stacji i naszych konkurentów coraz częściej interesują się reportażem i dokumentem.
Jeśli chodzi o mnie, to miałem inne zadania w stacji. Zajmowałem się trochę rozrywką, od jakiegoś czasu współpracuję przy organizowaniu pracy pionu publicystyki w telewizji Polsat; sam mniej się udzielałem , a bardziej nadzorowałem produkcję. Ale to się teraz zmienia i przygotowuję kilka, wydaję mi się dosyć interesujących materiałów, które będziemy realizować w marcu i kwietniu. Wybieram się do Egiptu i Strefy Gazy. W Egipcie będziemy chcieli pokazać w jaki sposób wykluła się tegoroczna „Wiosna Ludów” w Afryce Północnej. To zaczęło się w Tunezji, potem był Egipt. Ja akurat byłem w Tunezji pod koniec ubiegłego roku, dokładnie kilka dni przed wybuchem tych niepokojów społecznych, widziałem początek tych wydarzeń. Teraz chcę jechać do Egiptu z moim kolegą redakcyjnym z Polsatu, Ramym Mahameed’em , który jest Palestyńczykiem. Chcemy zrobić reportaż o największych na świecie slumsach egipskich, gdzie miliony ludzi mieszkają na cmentarzach, w grobowcach. W kwietniu chcemy się wybrać do strefy Gazy, aby pokazać katastrofę humanitarną i problemy społeczne w Strefie. Dziennikarze bardzo rzadko tam jeżdżą , albowiem dostęp do tego miejsca jest bardzo trudny. Jedynym sensownym sposobem dotarcia jest chyba przedostanie się z Egiptu podziemnymi kanałami do Strefy Gazy. Będziemy próbowali to zrobić.
Myślę, że nadszedł trochę lepszy czas i dla dziennikarstwa śledczego, i dla dokumentu w telewizji. Obserwuję, że jest coraz większe zainteresowanie takimi formatami. To samo dzieje się w kinach. Szczególnie, młodzi ludzie wybierają ten rodzaj produkcji filmowej, rezygnując z taniej, głupiej rozrywki.
To brzmi optymistycznie, oby to była trwała tendencja.
Co telewizja Polsat pokaże w następnym „Raporcie Specjalnym”?
Trudno sobie wyobrazić, żeby na początku kwietnia program nie dotyczył katastrofy w Smoleńsku. Powstaje materiał przygotowywany przez Wiktora Batera, naszego moskiewskiego korespondenta (w tym roku został uhonorowany Grand Pressem), o ciekawych, pobocznych, a nieznanych dotąd wątkach katastrofy smoleńskiej. Wiktor rozpoczął właśnie zdjęcia w Smoleńsku i w Moskwie. Na ten materiał zapraszam do telewizji Polsat News w ostatnią sobotę marca, a będzie on jeszcze raz powtórzony 9 albo 10 kwietnia, mam nadzieję, że na głównej antenie Polsatu. Mamy ambicję, żeby również w głównym kanale pokazywać coraz więcej reportażu, reportażu śledczego i coraz więcej publicystyki.