Z Mirosławem Kulisiem o strategii sprzedaży, specyfice „Angory”, internecie i chłamie informacyjnym rozmawia Marek Palczewski

Mirosław Kuliś (rocznik 1956). Absolwent matematyki Uniwersytetu Łódzkiego. Pracował jako reporter w „Expressie Ilustrowanym”, Polskim Radio,” Sztandarze Młodych”, „Głosie Robotniczym”, tygodniku „Odgłosy”. Założyciel i wydawca tygodnika „Angora” oraz miesięczników „Mobile Internet” i „F1Racing”.

 

„Angora” zyskuje wciąż czytelników, a inne gazety tracą. Macie średnią sprzedaż na poziomie 360 tysięcy tygodniowo, co jest niespotykane wśród tygodników. Jakiej strategii zawdzięczacie takie wyniki?

W ujęciu rocznym sprzedaż rośnie, ale nie cały czas. Z naszych obserwacji wynika, że prasa sprzedaje się sezonowo. Najgorsza jest wiosna. Tłumaczymy to w ten sposób, że wiosna jest okresem kiedy ludzie wychodzą na działki, spacerują, kiedy dominuje zmęczenie wiosenne i ludziom nie chce się czytać.

Kiedyś najlepszym okresem sprzedaży była zima, ale od mniej więcej 8-10 lat jest nim lato - lipiec a właściwie sierpień jest miesiącem rekordowym dla „Angory”. Wtedy sprzedajemy do 400 tysięcy. W czasie wakacji wiele osób, szczególnie ludzie wykształceni, odpoczywają od gazet, ale „Angora” jest dobra na plażę i dzięki temu nasza sprzedaż rośnie.

A innym spada.

Tak, ale my odkryliśmy, że istnieją cykle sprzedaży, i do nich się dostosowujemy. Wszystkie siły rzucamy na lato. Przecież byłoby nielogiczne, żeby lodziarz szedł na urlop wtedy, kiedy sprzedaje najwięcej lodów. Zatem latem przybywa nam nowych czytelników, z których wielu zostaje z nami również w okresie powakacyjnym. W 2010 roku mieliśmy średnią sprzedaż na poziomie 352 tysięcy egzemplarzy, natomiast w sierpniu wynosiła ona pomiędzy 395 a 410 tysięcy.

A może zyskujecie z tego powodu, że przedrukowujecie artykuły z innych gazet, a ich czytelnicy przechodzą do was?

„Angora”, która zaczynała jako przegląd prasy, ma dziś dużo własnych materiałów, i jeżeli tego typu materiałów przybywa w naszej gazecie i rośnie jej nakład, to znaczy że trafiamy z naszą ofertą w gusta czytelników.

Natomiast jeśli chodzi o przedruki, to jest wielu takich wydawców, którzy chcą byśmy drukowali ich artykuły, bo w ten sposób im też rośnie sprzedaż i liczba czytelników.

Ale są tacy wydawcy, którzy mówią, że żerujecie na ich treści, że nie byłoby „Angory” bez innych gazet.

Za wszystkie teksty płacimy. Nic nie drukujemy bez zgody posiadaczy praw autorskich. Ten zarzut żerowania jest nie na miejscu, to jest taki polski punkt widzenia. W części zagranicznej przedrukowujemy artykuły z całego świata i za granicą jest inne podejście - jeżeli ktoś sprzeda artykuł z ubiegłego tygodnia, to jest traktowany jak dobrodziej, a nie jak ktoś, kto pasożytuje na innych.

Jeden z waszych oponentów powiedział, że działacie na granicy prawa.

Jest to nieprawda, że działamy na granicy prawa, bo prawo autorskie stanowi, że artykuły można swobodnie przedrukowywać. My ustalamy cenę...

Dużo płacicie?

Mamy własny wewnętrzny cennik, wewnętrzny algorytm. Płacimy tyle, ile średnio płacą tygodniki.

„Newsweek”, „Wprost”, „Polityka”, nie pozwalają na przedruki. To boli, osłabia was?

Szanujemy prośbę gazet, które poprosiły nas, żeby nie przedrukowywać ich artykułów, choć zgodnie z prawem autorskim moglibyśmy to robić. Uważamy też, że gdybyśmy ich drukowali, to oni by na tym więcej zyskali.

„Uważam Rze” będziecie przedrukowywać?

Nie mamy żadnych oporów, co do tego skąd pochodzą teksty. W przeglądzie prasy zamieszczamy najciekawsze, niezależnie od tego czy są one z prawa, z lewa, czy z centrum.

„Uważam Rze” może być dla was zagrożeniem?

Wszystkie gazety, tygodniki, konkurują ze sobą. To jest oczywiste. Jeżeli pojawia się tygodnik, który bardziej odpowiada potrzebom pewnej grupie czytelników, to oni przechodzą od nas do niego, lub po pewnym czasie następuje odwrotny proces. „Uważam Rze” jest kolejnym tygodnikiem walczącym o swoje miejsce na rynku, o swoich czytelników. Dobrze, że się ukazał, bo reprezentuje prawicowe poglądy, a tego typu gazet na naszym rynku jest niewiele.

Dążycie do tego, żeby stać się równoprawnym tygodnikiem wśród prestiżowych tygodników opinii, ale media mainstreamowe wciąż nie chcą uznać, ze jesteście jednym z nich.

To jest w sumie nieistotne według mnie, bo tygodnik „Angora” jest największym magazynem opinii w Polsce. Pojęcie to pasuje do „Angory”.

Mimo, że macie prawie połowę przedruków?

Czy przedruki nie wyrażają opinii? Ale magazyn opinii to oczywiście coś więcej.

Dlatego poszerzacie ofertę własnych tekstów?

Wprowadzamy własne teksty, kiedy widzimy, że ludzie chcieliby o czymś przeczytać, a nie znajdują tego w dostępnej prasie. Na przykład wprowadziliśmy własny dział relacji z wokandy, z procesów. Swojego rodzaju reportaże. Zupełnie nie wiem dlaczego prasa, mimo że publikuje artykuły o wymiarze sprawiedliwości, nie zamieszcza relacji z samych procesów.

Powiedział Pan kiedyś, że okładka sprzedaje tytuł. Jeśli byłoby to takie proste, to dlaczego inni nie w pełni korzystają z tego przepisu?

Dlaczego? Myślę ze wszyscy starają się o dobre okładki, bo wszyscy wiedzą, że opakowanie ma dużą wagę, i sądzę że wiele tytułów ma udane okładki. Ale oczywiście nie wiadomo do końca jak która okładka się sprzeda, i to jest kwestia wyczucia. Czy się utrafi w aktualne zainteresowanie ludzi, czy nie. A to już jest sztuka. Nasze okładki osiągają sukces, gdyż lepiej wyczuwamy nastroje społeczne.

A czy wyczuwacie też trendy w mediach? Wydaje mi się, ze w niewielkim stopniu jesteście obecni w internecie. Wierzy Pan w silę tego medium?

„Angora” jest obecna w internecie, z tym, że dostęp do „Angory” jest płatny. I to było świadome postępowanie, zanim Murdoch wyskoczył z pomysłem, że gazety w sieci mają być płatne. My takie założenie przyjęliśmy dużo wcześniej i ludzie kupują naszą gazetę w sieci. Ale większość internautów nastawiona jest nie na czytanie, lecz buszowanie po internecie. Nie stworzyliśmy żadnego portalu, bo nie widzimy sensu takiego działania. My redagujemy gazetę, która jest do kupienia także poprzez internet.

Dlaczego jest Pan przywiązany do tradycyjnych gazet? Przecież taka papierowa gazeta ma wkrótce obumrzeć – tak na przykład mówi francuski dziennikarz i medioznawca Bernard Poulet, którego książkę właśnie wydano w Polsce („Śmierć gazet i przyszłość informacji” - red.) Nie wierzy Pan w te prognozy, czy nie chce z nimi pogodzić?

Prognozy są prognozami. Nie jestem w stanie przewidzieć przyszłości. Być może prasa obumrze, być może nie obumrze.

Ale czy jesteście na to przygotowani?

My prasę rozumiemy jako media również elektroniczne. Proszę zwrócić uwagę, że przedrukowujemy reportaże radiowe, audycje telewizyjne, teksty z internetu, itd. Jesteśmy przeglądem różnych mediów, w tym internetu. Dziś nasze treści rozpowszechniamy w większości przy pomocy druku, poprzez papierowe wydania gazety. Ale w przyszłości może to być nośnik elektroniczny, bo dla nas nie stanowi to wielkiej różnicy. Ważne jest, żeby czytelnik otrzymywał treść, na którą czeka, i żeby miał pewność, że nie przegapiliśmy niczego ważnego.

Właściwie to jaki jest ten wasz czytelnik?

W „Angorze” zgromadziła się tzw. publiczność czytająca, ludzie dobrzy wykształceni, którzy poszukują treści, inaczej mówiąc - chcą po prostu czytać. U nas nie ma zbyt dużo zdjęć, to nie jest gazeta do oglądania, tylko do czytania.

Czy kiedy zaczynał Pan z „Angorą” 20 lat temu, to spodziewał się Pan takiego sukcesu?

Nie. Absolutnie nie. Na początku lat 90. tych dwudziestego wieku nie można było przewidzieć rozwoju nowych mediów, telefonii komórkowej, ich wpływu na media, na nasze życie. Wtedy królowała prasa, dziś królem jest internet. A „Angora” wciąż jest ludziom potrzebna.

Wokół nas krąży mnóstwo informacji. Ukazują się setki tysięcy artykułów. Jest bardzo dużo chłamu , bardzo dużo szumu informacyjnego, ale jest też sporo pereł. I my z tego morza szumu wyławiamy te perły i dajemy naszym czytelnikom.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl