Rozmowa z Leszkiem Ciechońskim o warsztacie reportera telewizyjnego, pasji filmowca i o tym, co się nie udało, rozmawia Marek Palczewski.
Leszek Ciechoński – urodzony w 1950 roku w Warszawie. Autor reportaży publikowanych od 18 lat w Magazynie Ekspresu Reporterów w TVP2. Autor kilkunastu filmów dokumentalnych. Laureat nagród dziennikarskich (SDP, nominacja do Grand Press ). Uczestnik i laureat znaczących festiwali filmowych (Kraków, Łódź, Poznań, Gdańsk, Częstochowa).
Kim jest Leszek Ciechoński – filmowcem, dokumentalistą, reporterem ?
Wszystkie te trzy możliwości łączy jeden wspólny przedmiot. Jest nim kamera filmowa, chociaż teraz trafniej byłoby powiedzieć „urządzenie elektroniczne do rejestracji obrazu i dźwięku”. Pracuję przy pomocy takiego urządzenia. Obrazem i dźwiękiem opowiadam o ludzkich losach. To moje zajęcie, z tego utrzymuję się od lat. Jestem zawodowcem. Publikuję głównie w telewizyjnym Magazynie Ekspresu Reporterów, a ponieważ nazwa zobowiązuje, to jestem też reporterem Ale niezależnie od tego jaką formę estetyczną przyjmie moje dzieło i do jakiego gatunku teoretyk zaliczy je później, zawsze staram się, aby wykonane było najlepiej jak umiem. Różnice teoretyczne pomiędzy reportażem, filmem dokumentalnym, a nawet fabularnym zacierają się. Kilkakrotnie udało mi się zaistnieć na typowych festiwalach filmowych reportażem emitowanym wcześniej w Magazynie Ekspresu Reporterów. Te reportaże są robione z budżetem kilka lub kilkanaście razy mniejszym, niż tradycyjne filmy. Tym większa była więc potem moja satysfakcja, że zostały zauważone przez jurorów. Ja sam wolę dzielić twórczość realizowaną za pomocą kamery na kino społeczne, polityczne, przyrodnicze, sportowe , itd. Myślę, że to co robię można zaliczyć do nurtu zwanego kinem społecznym. Ale skromność nigdy nie była cechą naczelną mojego charakteru…
Co jest dla Ciebie najważniejsze kiedy przystępujesz do robienia reportażu ?
Oczywiście temat. Ludzie piszą listy, usłyszę coś w telewizji, przeczytam w gazecie... Zaczynam szukać pomysłu jak opowiedzieć o tym obrazami. A potem to już wszystko jest ważne: osobowość bohatera, miejsce realizacji, pogoda, humor operatora. Okres zdjęciowy to zaledwie początek pracy nad reportażem. Potem to jest już ślęczenie w montażowni, wybór ujęć, żal, że czegoś się nie zrobiło na zdjęciach, wreszcie opracowanie muzyczne i praca z lektorem. Dziesięć minut gotowego do emisji reportażu, to kilkudniowa praca wymagająca pełnego zaangażowania. Staram się, aby opowieść była prosta i zrozumiała, żeby to, co wydarzyło się np. w Przemyślu było interesujące dla mieszkańca Szczecina. Czasami się udaje.
Występujesz w obronie pokrzywdzonych, jak choćby w ostatnim reportażu w MER – ludzi, którzy zostali oszukani przez cwaniaka, pozbawiającego ich popegeerowskich mieszkań, albo jeździsz do Włoch, by szukać zaginionych Polaków, którzy wyjechali za chlebem. Co chcesz osiągnąć swoimi reportażami ?
Chcę aby cwaniak przestał oszukiwać, a Polacy odnaleźli się na włoskich plantacjach zdrowi, szczęśliwi i bogaci. Pomimo lat i doświadczeń zawsze naiwnie wierzę, że tak się stanie. Ale tak się nie dzieje. Prawie zawsze cwaniak się wybroni, a robotników na plantacjach odnajdę pokrzywdzonych, upodlonych, a czasami martwych. Reportaż, którego pierwszym celem była interwencja, staje się opisem rzeczywistości, tragedii, przestrogą dla innych. Czasami staje się impulsem do refleksji dla prawodawców i rządzących. Wtedy mogę mówić o sukcesie. Częściej jednak przypomina to walenie głową w mur. Ale trzeba to robić. Jeszcze raz, a potem następny....Ludzi pokrzywdzonych jest o wiele więcej niż tych, którym się udało.
A Tobie co się nie udało ?
Ja jestem taka wańka - wstańka. Upadam i się podnoszę. Jest mnóstwo rzeczy i spraw, które zawaliłem w życiu prywatnym i zawodowym. Rzuciłem studia polonistyczne, miałem burzliwą młodość. Ale dużo pracowałem. Rozładowywałem wagony, skrobałem pokłady kutrów z rybiej łuski, nosiłem cegły, byłem wychowawcą trudnej młodzieży, nieudolnie robiłem karierę urzędniczą. Włóczyłem się po Europie. W filmie zacząłem pracować jako robotnik na planach filmowych. Miałem dużo szczęścia, że nosiłem kable za najlepszymi. Także za Andrzejem Wajdą. Niepostrzeżenie dla samego siebie przerobiłem praktycznie i teoretycznie cały program szkoły filmowej i bezczelnie zacząłem próbować sam. I znowu miałem szczęście. Zaufała mi Blanka Danilewicz, pierwsza szefowa MER, a opiekunkami artystycznymi moich pierwszych prób były Basia Paciorkowska i Basia Pawłowska, obecne szefowe dokumentu w TVP. Dziennikarstwo tradycyjne chłonąłem od Piotra Pytlakowskiego i Basi Sułek - Kowalskiej, tak więc nauczycieli miałem najlepszych z najlepszych.
Dzisiaj to ja staram się przekazać doświadczenia młodszym. Myślę, że Alina Suworow, Ewa Misiewicz, Ania Szpręglewska czy ostatnio Agnieszka Elbanowska (uwaga talent!) coś tam skorzystały na współpracy ze mną.
W ankiecie SDP przeprowadzonej wśród dziennikarzy 70 procent uznało, że dziennikarstwo to powołanie, pasja. A według Ciebie na czym polega misja reportera ?
Jeżeli dziennikarstwo jest pasją, to misja wyłania się sama. Człowiek z pasją pojedzie tam, gdzie inni nie chcą jechać, krzyknie tam, gdzie inni milczą, pokaże to, co wszyscy widzą, ale pokazać nie chcą lub nie mogą. Ważne, aby robić to z potrzeby serca, po uprzednim solidnym przygotowaniu zawodowym. Koniunkturalizm zabija misję.
22 marca w Magazynie Ekspresu Reporterów reportaż Leszka Ciechońskiego i Anny Szpręglewskiej „W matni” - o ludziach, którzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.