Z Bartoszem Węglarczykiem o operacji w Libii, NATO, rewolucjach i ucieczce w rozrywkę rozmawia Paweł Luty.

Bartosz Węglarczyk – (rocznik 1971) dziennikarz, prezenter, od 1989 roku w „Gazecie Wyborczej”. Przez cztery lata był szefem działu zagranicznego „GW”. Obecnie jest wydawcą portalu Wyborcza.pl. Od 2008 roku prowadzi „Dzień dobry TVN”. W 1999 roku zdobył nagrodę SDP im. Kazimierza Dziewanowskiego za artykuł „Przez pięć kręgów”, opisujący kampanię na rzecz wejścia Polski do NATO.

 

Gdy świat obiegła informacja, że rozpoczęła się operacja „Świt Odysei” w polskich mediach pojawiło się pytanie: czy polscy żołnierze powinni brać w niej udział? Uważa Pan, że powinniśmy zaangażować się w Libii?

Uważam, że powinniśmy, ale w jakiś symboliczny sposób.

Dlaczego? Nie mamy w tym wypadku żadnych zobowiązań sojuszniczych. Jest to operacja prowadzona przez koalicję chętnych, podkreślał to minister Klich. Nie jest to operacja NATO ani żadnej innej organizacji międzynarodowej.

Uważam, że jako chętni powinniśmy wziąć w niej udział. Nie uważam, że powinniśmy tylko brać udział w operacjach, w których musimy brać udział. W tej operacji także powinniśmy brać udział choć nie musimy. Ale w symboliczny sposób, bo na tyle nas stać.

W opisie wydarzeń w Libii pojawiają się takie określenia jak „dyktator”, „krwawe tłumienie zamieszek”. Z przekazu medialnego można wnioskować komu sprzyjają piszący. Nie uważa Pan, że dziennikarski obiektywizm zostaje tu zachwiany?

A czy media światowe jak piszą o Birmie zachowują obiektywizm? Czy są obiektywne, gdy piszą, że tym krajem rządzi junta, a o Birmańczykach pisze, że są prześladowani? Rzeczywistość jest jaka jest. Jeśli jakiś facet napada na starszą osobę i bije ją kijem bejsbolowym a na dodatek okrada to on jest bandytą a ona jest ofiarą. Nie wiem co to ma wspólnego z dziennikarskim obiektywizmem. Jeżeli prezydent kraju wysyła wojsko, żeby prowadziło ostrzał artyleryjski miast znajdujących się na terytorium tego kraju, to bez względu na to kto to jest trzeba o nim napisać, że jest bandytą.

Dodatkowo należy dodać, że obiektywnie rzecz biorąc Kaddafi jest dyktatorem, terrorystą, bandytą, mordercą. Takie są fakty. Silniejsza strona używa brutalnej siły w stosunku do strony, która jest znacznie słabsza.

Pytanie o obiektywizm wykrzywia obraz sytuacji. Nie bardzo wiem jak obiektywnie pisać o dyktatorze, który morduje własnych obywateli. To jest tak jakbyśmy obaj byli dziennikarzami amerykańskimi i w Grudniu 1970 roku rozmawiali o wydarzeniach na Wybrzeżu w Polsce. Ja bym napisał, że komunistyczna dyktatura strzela do robotników, a Pan by mnie zapytał czy to jest obiektywne. W tym wypadku jest: krwawa dyktatura komunistyczna strzela do robotników. To jest obiektywny osąd sytuacji. I z taką samą sytuacją mamy do czynienia w Libii dzisiaj.

Ale można byłoby użyć innych słów. Można by było napisać, że polskie władze wysyłają wojsko na ulice.

Można, ale dyktatura jest obiektywnym stanem opisu sytuacji. W Libii jest dyktatura – Kaddafi nie został wybrany w demokratycznych wyborach. Jego rządy to dyktatura. Słowo „dyktator” ma bardzo pejoratywne znaczenie, bo wszyscy jesteśmy demokratami, wszyscy chcemy żyć w demokracji. Można stawiać granicę od ilu trupów jest się krwawym dyktatorem, ale o kimś kto ostrzeliwuje własne miasta moim zdaniem można napisać, że jest krwawym dyktatorem. Czy władza PRL w Grudniu 70' roku była krwawą dyktaturą? Była. To jest obiektywny opis.

Tak jak mówiłem, obiektywnie rzecz biorąc Kaddafi jest dyktatorem. Mam udawać, że tak nie jest? Mam o nim pisać „szanowny pan prezydent Kaddafi, którego darzę takim samym szacunkiem jak prezydenta Francji czy Polski”? Mogę wymienić jeszcze paru przywódców światowych, o których mogę powiedzieć, że są krwawymi mordercami, np. prezydent Zimbabwe albo przywódca Korei Północnej, o którym można powiedzieć, że jest „świetlanym przywódcą”, ale także, że jest bandytą, bo taki jest obiektywny obraz sytuacji.

Za bandytów byli także uznawani przywódcy Tunezji i Egiptu. W obaleniu Ben Alego i Mubaraka ważną rolę odegrały media elektroniczne. Czy podobną siłę oddziaływania mają one w Libii?

Nie, nie mają. Libia Kaddafiego jest bardziej zamkniętym krajem niż Egipt Mubaraka czy Tunezja Ben Alego. Dyktator nie jest równy dyktatorowi. Są różni dyktatorzy, którzy w różnym stopniu zamykają swoje kraje. Mubarak i Ben Ali nie byli takimi samymi dyktatorami jak Kaddafi. I dlatego w Egipcie obywatele mają szerszy dostęp do internetu niż Libijczycy oraz media społecznościowe odgrywają tam ważniejszą rolę. Kaddafi jest dużo bardziej krwawym dyktatorem niż był Mubarak.

Uważa Pan, że tak będą wyglądały przyszłe rewolucje? Będą zaczynały się w internecie a potem będą „wychodziły” na ulicę?

Zależy gdzie. W Birmie tak nie jest. Czytałem o tym, że aby w Birmie kupić telefon komórkowy trzeba zapłacić około 7 tysięcy dolarów obowiązkowej opłaty inicjacyjnej, a dochód na mieszkańca wynosi tysiąc dolarów. W Korei Północnej także tak nie będzie. Moim zdaniem akurat w tym wypadku w ogóle nie ma szans na wybuch rewolucji, ale gdyby jednak miała ona wybuchnąć to nie zaczęłaby się ona w internecie, bo tam prawie nikt nie ma do niego dostępu. To samo dotyczy innych biednych krajów, np. wspomnianego Zimbabwe.

Jak w ogóle ocenia Pan sposób relacjonowania wydarzeń międzynarodowych w naszym kraju?

Myślę, że wydarzenia międzynarodowe są w Polsce relacjonowane słabo, czyli tak jak na całym świecie. Staliśmy się normalnym, zwykłym krajem europejskim, a w zwykłym, normalnym kraju europejskim sprawy zagraniczne są drugorzędne. Jest coraz mniej dziennikarzy specjalizujących się w sprawach zagranicznych. Jest coraz więcej dziennikarzy piszących o sprawach zagranicznych na marginesie spraw krajowych. Mówiąc piszących, mam także na myśli dziennikarzy telewizyjnych, radiowych, internetowych.

Polska polityka zagraniczna jest wypadkową polityki wewnętrznej – spór między PiS i PO ma zasadnicze znaczenie dla polityki zagranicznej, jest głównym wyznacznikiem sposobów prowadzenia polityki zagranicznej oraz tego jak się pisze o polityce zagranicznej. Sprawy, które Polski bezpośrednio nie dotyczą, pojawiają się w mediach na większą skalę tylko, jeśli jest to wydarzenie rangi powstania w Libii czy wybuchu reaktora w Japonii, a takie codzienne relacjonowanie tego, co się dzieje na świecie mało kogo obchodzi w Polsce. Jestem pesymistą, jeśli chodzi o przyszłość działów zagranicznych w polskich mediach. Uważam, że będą one coraz mniejsze i mniej istotne.

To samo spotka korespondencję zagraniczną? Rola korespondenta będzie mniejsza?

Ona już traci na znaczeniu. Mówię to z dużym żalem, ale uważam, że traci. Z różnych powodów. I nie tylko w Polsce, ale dotyczy to także wszystkich mediów światowych. Kiedyś było tak, że bycie korespondentem zagranicznym, zwłaszcza w jakimś ważnym miejscu, ale także i gdziekolwiek, było szczytem kariery dla dziennikarza. Dzisiaj tak nie jest. To już nie jest tak prestiżowe zajęcia jak kiedyś. Wiem o redakcjach, nie dotyczy to „Gazety Wyborczej”, gdzie jest łapanka na korespondentów zagranicznych, bo nikt nie chce jechać. Jeszcze 10 – 15 lat temu to było nie do pomyślenia.

Drugim powodem dlaczego rola korespondenta jest mniej ważna jest internet. Kiedyś korespondent zagraniczny był jedyną osobą w redakcji, która miała dostęp do gazet i do mediów z danego kraju. Dzisiaj nie ma z tym problemu. Możemy czytać pakistańskie gazety codziennie w internecie. Nie jest nam potrzebny korespondent do tego, żeby opowiadać co się np. w pakistańskich gazetach pisze. Nie wspomnę już o takich miejscach jak Stany Zjednoczone. Będąc w Warszawie na bieżąco śledzę media amerykańskie, zupełnie na żywo. Mam dokładnie ten sam dostęp do mediów, co korespondent w Stanach.

Tylko z drugiej strony taki korespondent ma oprócz dostępu do gazet także dostęp do „tubylców”.

Dlatego korespondenci zagraniczni powinni istnieć. Ma Pan absolutnie rację. Problem polega na tym, że coraz mniej redakcji uważa, że dostęp do tzw. tubylców jest kluczowy, że jest na tyle ważny, że warto opłacać placówki.

Powiedział Pan, że bycie korespondentem zagranicznym nie jest już prestiżowym zajęciem. W takim razie co teraz jest prestiżowym zajęciem? Jakie dziennikarstwo?

Hmm, dobre pytanie. Dla człowieka, który się zajmuje tematami zagranicznymi chyba takim szczytem kariery jest to, że zostanie uznanym przez stacje telewizyjne za człowieka, który może komentować wydarzenia zagraniczne. Jest w Polsce kilku dziennikarzy, nie chcę wymieniać nazwisk, którzy jeżeli coś się dzieje zagranicą pojawiają się w telewizji, żeby komentować te wydarzenia.

Pan także jest w tym gronie?

Tak, myślę, że tak. To nie jest pejoratywne, chodzi mi o coś pozytywnego. Nie chcę wymieniać nazwisk, żeby nikogo nie pominąć. Mam nadzieję, że jestem w tym gronie. Moim zdaniem to jest wyznacznik elity dziennikarskiej zajmującej się sprawami zagranicznymi.

Oprócz tego, że komentuje Pan wydarzenia zagraniczne zaczął Pan także od dziennikarstwa międzynarodowego uciekać...w rozrywkę.

Absolutnie nie zacząłem uciekać. To nie jest prawda. Robię dwie rzeczy naraz.

Która jest ważniejsza?

Dziennikarstwo międzynarodowe. Rozmawiamy w dniu (18 marca – red.), w którym na drugiej stronie „Gazety Wyborczej” jest mój duży felieton o Libii. Na co dzień na Wyborczej.pl publikuję teksty związane z publicystyką międzynarodową. To jest podstawowa moja praca. A robię coś oprócz tego, bo mam taką potrzebę. Interesuje mnie bardzo dużo rzeczy i staram się wieloma rzeczami zajmować, bo takim jestem człowiekiem.

Odszedł Pan z funkcji szefa działu zagranicznego „GW” w kontrowersyjnych okolicznościach. W mediach Pana odejście tłumaczono reakcją gazety na pański występ w programie rozrywkowym (chodzi o ostatni odcinek „Top Model – zostań modelką” - przyp. red.). Nie żałuje Pan decyzji o udziale w tym programie?

Żałuję tego zamieszania, które wybuchło potem. Oczywiście, że tego żałuję. Żałuję, że w rozmaitych mediach ukazało się dużo nieprawdziwych, niepotwierdzonych informacji. Ponieważ dotyczyły one mnie osobiście był to dla mnie sprawdzian wiarygodności polskich mediów. W mojej sprawie i w moich oczach media tego sprawdzianu nie zdały publikując kupę nieprawdziwych informacji.

W tej chwili prowadzę bardzo ciekawe życie, zajmuję się rzeczami, które mnie szalenie interesują. Z jednej strony jest to publicystyka międzynarodowa, ponieważ świat mnie fascynuje i mogę się uważać za człowieka, który ma dużą wiedzę o sprawach międzynarodowych. Rzadko spotykam w Polsce dziennikarzy, którzy przez tyle lat zajmowali się sprawami zagranicznymi. Z drugiej strony zajmuję się rozrywką, bo mnie to pociąga. A z trzeciej strony uważam, że nie można być szefem działu zagranicznego na zawsze. Przez cztery lata kierowałem tym działem. Wolałbym, żeby moje odejście nastąpiło w innych okolicznościach, ale tak czy inaczej, w najbliższym czasie przestałbym być szefem działu.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl