Z Wojciechem Maziarskim o wolności prasy, mediach internetowych i samokontroli etycznej dziennikarzy rozmawia Paweł Luty.
Wojciech Maziarski – (rocznik 1960) redaktor naczelny tygodnika „Newsweek”. Był założycielem Serwisu Informacyjnego Solidarności, korespondentem Sekcji Polskiej BBC, dziennikarzem i redaktorem „Gazety Wyborczej”. Od 2001 roku pracuje w „Newsweeku Polska”, a od 2009 jest jego redaktorem naczelnym. 21 marca został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski przez prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Na początku naszej rozmowy chciałbym Panu serdecznie pogratulować odznaczenia wręczonego przez Prezydenta Komorowskiego. Zostało ono Panu przyznane za zasługi związane z wolnością słowa i niezależnością dziennikarską. Czy uważa Pan, że obecnie w Polsce wolność słowa oraz niezależność dziennikarska są zagrożone?
Wolność słowa i niezależność dziennikarska są zagrożone zawsze i wszędzie. Nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie. Są to wartości, w których obronie trzeba cały czas występować i być czujnym. Nie można powiedzieć, że ponieważ w roku 1989 obaliliśmy komunizm, odzyskaliśmy wolność, to sprawę mamy raz na zawsze zamkniętą i już zawsze będziemy wolni. Zagrożenia dla wolności przychodzą w sposób ciągły z różnych stron.
Widzę na horyzoncie kilka zagrożeń, niektóre opisywałem zresztą w „Newsweeku” (numer 12/2011 z 27 marca – red.) - mam na myśli próby prawnej regulacji przekazu audiowizualnego w internecie. Przy tej okazji pojawiają się zakusy, by dać państwu prawo nadzorowania tego, co jest nadawane. To może rodzić zagrożenia dla wolności słowa w przyszłości.
W PRL-u zagrożenie dla wolności słowa przychodziło ze sfery polityki – to władze polityczne wywierały presję i cenzurowały przekaz medialny. Obecnie niezależność dziennikarska coraz częściej bywa zagrożona także ze strony biznesu, czyli reklamodawców. To jest wyraźnie odczuwalne zwłaszcza w mediach prywatnych, które żyją z reklam. Wielki biznes, ogłoszeniodawcy próbują szantażować redaktorów czy wydawców, że jeśli zostanie opublikowany niepochlebny materiał na ich temat, to reklamy zostaną wycofane. Natomiast politycy wywierają presję szczególnie na media publiczne.
Wspomniany przez Pana felieton, odnosi się do proponowanych przez rząd Platformy zmian w ustawie medialnej, która ograniczałaby swobodę wypowiedzi w internecie. Czy Polacy mogą się jeszcze czuć w nim wolni?
Oczywiście, że mamy wolny internet. Zresztą wolność nie jest zerojedynkowa. Są różne stopnie wolności i jej ograniczenia. W czasach PRL-u wolność słowa w Polsce była większa niż w NRD czy Czechosłowacji. Tak samo dzisiaj są państwa wolne i demokratyczne, w których w różnych sferach pojawiają się różne ograniczenia. Polska w rankingach międzynarodowych dotyczących wolności słowa i wolności prasy znajduje się bardzo wysoko. Internet w Polsce jest wolny, natomiast pewne ograniczenia i incydenty, wskazujące na zagrożenia, miały miejsce w naszym kraju.
Na świecie internet odgrywa dużą rolę. Przykładem może być Egipt, w którym rewolucja przeciwko Mubarakowi rozpoczęła się właśnie w internecie. Mubarak tak naprawdę obalili Twittujący Egipcjanie. Czy uważa Pan, że taka forma przekazywania informacji jest zagrożeniem dla dziennikarzy i dziennikarstwa?
Żadna forma komunikowania się między ludźmi nie jest zagrożeniem dla dziennikarstwa. Na pewno dla publicystyki żadna forma komunikacji nie jest zagrożeniem, ponieważ publicysta formułuje sądy, kształtuje opinie ludzi poprzez przekonywanie ich do swoich poglądów. Ewentualnie mogą czuć się zagrożeni dziennikarze informacyjni, choć i tu nie sądzę, aby przekaz internetowy ich wyeliminował. Dziennikarz ma tę przewagę nad internautą-amatorem, że może swojej pracy poświęcić cały czas, bo dostaje za to pieniądze. Może więc zbierać informacje, docierać do źródeł, szperać w archiwach, spotykać się z informatorami. Przeciętny człowiek nie ma na to czasu.
A czy za dziennikarzy uznałby Pan blogerów? To również pewna forma publicystyki.
Te pojęcia są nieprecyzyjne i nieostre, co znacznie utrudnia tego typu decyzje klasyfikujące ludzi. Ciężko jest powiedzieć gdzie się kończy dziennikarstwo a gdzie zaczyna publicystyka. Czy publicystyka jest częścią dziennikarstwa? Blogerów uznałbym bardziej za publicystów niż dziennikarzy. Pisząc swoje blogi próbują ze swoimi opiniami trafić do opinii publicznej, do swoich czytelników. Próbują ich zainteresować tym co mają do powiedzenia oraz starają się ich przekonać do swojej wizji świata i do swoich poglądów. W zasadzie robią to samo co publicyści.
Internet daje dużą swobodę wypowiedzi. Czy uważa Pan, że powinny powstać jakieś ciała, które kontrolowałyby tzw. „niebezpieczne” treści w internecie?
Uważam, że jest to zagrożenie dla wolności. Internet jest kanałem, poprzez który ludzie ze sobą rozmawiają. Kilka osób może się spotkać w pubie i porozmawiać. Jednak, gdy grupa prowadząca dialog staje się naprawdę liczna, potrzebuje jakiegoś kanału pośredniczącego i wtedy komunikuje się poprzez media czy internet. Dawniej tę rolę pełniła prasa. Obecnie internet jest sposobem na zorganizowaną rozmowę w grupie, która jest zbyt liczna, by mogła prowadzić tego typu dyskusje bezpośrednio. Pomysł na kontrolę i cenzurę internetu powinien być wyrażony przez pomysłodawców wprost: „Postulujemy, żeby wprowadzone zostały mechanizmy kontroli i nadzoru nad rozmową pomiędzy ludźmi”. I tu się pojawia pytanie – czy my się zgadzamy, żeby ktokolwiek kontrolował, cenzurował naszą rozmowę? Nie zgadzamy się, więc czemu mielibyśmy dopuszczać kontrolę w internecie?
W Kancelarii Prezydenta (22 marca) odbyła się dyskusja na temat Rady Etyki Mediów. Członkowie Rady twierdzą, że istnieją po to, żeby pomagać nie tyle dziennikarzom (lub ich piętnować) co ludziom przez nich pokrzywdzonym. Czy taka forma kontroli mediów jest potrzebna?
Rozmowa na ten temat jest trudna. Rada poprzez różnego rodzaju zachowania i podejmowane działania podważyła swoją wiarygodność. Wiele jej interwencji było chybionych. Rozumiem, że potrzebna jest samoregulacja środowiska, ale jest ona możliwa tylko wówczas, gdy ciało zajmujące się formułowaniem sądów, będzie powszechnie akceptowane w środowisku dziennikarskim. Jeżeli to ciało będzie miało autorytet i będzie uznawane przez zdecydowaną większość środowiska, to jego istnienie byłoby pożyteczne. Jednak autorytet obecnej Rady uległ destrukcji, więc sens jej dalszego działania i istnienia jest dla mnie wysoce wątpliwy.
zdjęcie: Marek Zawadka/Newsweek