Z Krzysztofem Czabańskim o raporcie NIK i podziale mediów publicznych między rząd i opozycję rozmawia Błażej Torański.

Krzysztof Czabański, 62 lata, publicysta. W czasach PRL-u pracował w „Zarzewiu”, „Dookoła świata”,

 „Literaturze”, „Kulturze” i „Tygodniku Solidarność”. W stanie wojennym pozbawiony prawa wykonywania zawodu; pracował wówczas w prasie podziemnej, m.in. w „Tygodniku Wojennym”, „PWA”, „Vacacie” i „Nowej”. Po 1989r. m.in. zastępca redaktora naczelnego ”Tygodnika Solidarność”, prezes PAP, redaktor naczelny „Expressu Wieczornego”, prezes PAI, przewodniczący Komisji Likwidacyjnej RSW, prezes Polskiego Radia S.A. Autor wielu książek, m.in. „ABC”( pierwsze wydanie podziemne ), „Pierwsze podejście”, „Ruska baba”.

 

Jaki garnitur kupił Pan za 7 tys. 800 zł – Armaniego czy Versace - płacąc służbową kartą Prezesa Polskiego Radia, o czym wspomina raport NIK.

Raport NIK o tym nie wspomina, przynajmniej w wersji opublikowanej. O tym wspomina Agnieszka Kublik w „Gazecie Wyborczej”. Pisała o tym już kilka lat temu i doskonale wie, że, owszem, użyłem karty służbowej, co było niewłaściwe, ale jeszcze w tym samym miesiącu, kiedy miało miejsce to zdarzenie, oddałem do kasy radia wszystkie pieniądze wraz z opłatami manipulacyjnymi.

Skoro tak było, to dlaczego – jak wspomniała środowa „Gazeta Wyborcza” – „sprawę badała prokuratura, ale umorzyła”?

Bo zapewne nie badała „tej sprawy”? Z tego, co wiem, władze radia, które nastały po moim odejściu z prezesury, zamówiły audyt za czas mojej kadencji i wysłały go w całości do prokuratury. Trochę na zasadzie: a niech tam sobie coś wybiorą i wdrożą dochodzenie . Otóż, prokuratura nic nie wdrożyła. Przynajmniej nie przeciwko mnie, bo ani razu nie byłem w tych sprawach przesłuchiwany, nawet jako świadek. Można to jednak, jak „GW”, nazwać umorzeniem.

Kontrolerzy NIK zarzucili Wam także, że nie było żadnych zasad korzystania z funduszu reprezentacyjnego.

Były dokładnie takie same jak za czasów wszystkich poprzednich zarządów. Nic tutaj nie zmienialiśmy. Ale nie oznacza to, że te pieniądze mogły być wydawane na cokolwiek. To były głównie rachunki za konsumpcję w restauracjach podczas rozmów biznesowych.

Jedliście za pieniądze podatników obiady, piliście wódkę?

Jedliśmy obiady albo kolacje, czasem z winem. Jak jest w zwyczaju podczas rozmów z dziennikarzami, autorami czy szefami innych mediów, różnymi sponsorami, gdy namawia się ich do wspólnej realizacji rozmaitych projektów. Takie rozmowy prowadzili członkowie zarządu, ale głównie szefowie poszczególnych programów i w ogóle wyższy szczebel kierowniczy. Jak się załatwia interesy, to raz jedna strona spłaci, innym razem druga. Na to były środki reprezentacyjne. I były one ściśle limitowane w poszczególnych programach i w skali całego radia.

W 2007 roku zwolniliście – jak podaje „Gazeta Wyborcza” - 295 osób, aby wkrótce przyjąć 399, co kosztowało 10, 2 mln zł.

Proponuję, żeby Pan przeczytał raport NIK-u , a nie powoływał się na „GW”. W gazecie może pan bowiem znaleźć informacje jak ze znanej z anegdoty, czy to prawda, że na Placu Czerwonym rozdają samochody? Prawda, jednak nie samochody, ale rowery, i nie rozdają, lecz kradną… W raporcie NIK jest tabela, z której wynika, że w 2006 roku, kiedy przyszedłem do Radia, zatrudnionych tam było około 1450 osób. Rok później, po zwolnieniach grupowych, ubyło dwieście etatów, w kolejnym roku – 2008 – jeszcze kilkanaście. Wzrost zatrudnienia zaczął się w 2009 roku. Ja tymczasem byłem prezesem Polskiego Radia do połowy listopada 2008 roku. Raport NIK obejmuje pracę trzech zarządów, do jesieni 2010r. Fakty są następujące. Gdy przychodziłem do radia ostatniego czerwca 2006r. pracowało w nim, jak wspomniałem, ok.1450 osób, a w kasie było 17 milionów złotych, gdy zostałem odsunięty w połowie listopada 2008r. w kasie było ponad 50 milionów złotych, a etatów 1240. Polskie Radio mogło bez drastycznego obniżenia poziomu przetrwać krach z abonamentem, wywołany przez rząd Tuska, który zachęcał obywateli do niepłacenia na media publiczne. Przypomnę, że tylko w 2008r. wpływy z abonamentu spadły o kilkadziesiąt milionów złotych. Radio jednak nie zaciągnęło żadnych kredytów i nie wpadło w długi! Ba, jeszcze swoim następcom zostawiłem kilkadziesiąt milionów złotych żywej gotówki! Proszę tego nie mylić z rozliczeniami księgowymi, gdyż one są dokonywane w ramach danego roku. Jeżeli zatem wpływy z abonamentu przekazywane PR S.A. przez Krajową Radę były niższe o kilkadziesiąt milionów złotych – a tak się stało w 2008r., kiedy byłem ostatni rok prezesem PR S.A. - to suma ta składała się na wynik finansowy danego roku, oczywiście w sensie negatywnym.

Zwolnienia grupowe przeprowadził Pan zgodnie z ideą oczyszczenia radia ze „złogów gierkowsko-gomułkowskich”?

Zwolnienia grupowe były warunkiem restrukturyzacji PR S.A. W ramach tych zwolnień odeszło trzysta osób. Większość na emeryturę. To na pewno był dla niektórych szok, ponieważ w radiu wiele osób uważało – to pozostałość w mentalności jeszcze z czasów Radiokomitetu – że są to posady dożywotnie i dziedziczne. Zwolnienia grupowe odbyły się bez protestów czy akcji strajkowych, w porozumieniu ze wszystkimi siedmioma związkami zawodowymi. I według ustalonych ze związkami zasad, a kardynalną było, że w pierwszej kolejności odchodzą ludzie, mający inne źródła utrzymania, np.emerytury.

Dlaczego nie wykorzystał Pan tego czasu do zwolnienia ludzi, o których Wojciech Reszczyński mówi, że dawniej pod marynarką nosili broń krótką, byli delegatami na zjazdy partii, sekretarzami POP, cenzorami, współpracowali z komunistycznymi służbami? I nadal w Polskim Radiu pracują.

Podejrzewam, że Wojciech Reszczyński mówi o tych, których ja zwolniłem, a nowe władze radia ponownie przyjęły. Jednym z ważnych dla mnie kryteriów przydatności do pracy u nadawcy publicznego było złożenie oświadczenia lustracyjnego i brak współpracy ze służbami specjalnymi PRL.

Żyjemy w kraju silnego nepotyzmu partyjnego, towarzyskiego, rodzinnego. Czy nie jest aktualne, co za Gierka napisał Mieczysław F. Rakowski w „Polityce” „Dobry fachowiec, ale bezpartyjny”.

W mediach publicznych stosowane są reguły polityczne, ale nie ma i nie będzie innych. Nie uważam jednak tego za złe, ponieważ politycy - w przeciwieństwie do układów środowiskowych czy zawodowych - podlegają ocenie obywateli, choćby weryfikacji wyborczej. Żadne stowarzyszenia twórcze czy związki producenckie nie podlegają takiej ocenie i oddanie im mediów publicznych byłoby dużym błędem. Procedury polityczne same w sobie nie są złe. Trzeba oceniać skutki. Przez lata, od 1992 roku, kiedy zlikwidowano Radiokomitet i powołano dwie spółki - PR i TVP- na palcach jednej ręki można policzyć szefów radia i telewizji, którzy wcześniej byli profesjonalnymi dziennikarzami. Wszyscy byli powoływani przez polityków, ale za SLD szefem TVP był polityk z otoczenia Kwaśniewskiego, Robert Kwiatkowski, a szefem Radia polityk PSL, Ryszard Miazek.

Pierwszego wyłomu dokonała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, w której zasiadał Marek Markiewicz i Maciek Iłowiecki. Na prezesa TVP wybrali Wiesława Walendziaka. Na drugi wyłom trzeba było czekać kilkanaście lat, kiedy to rząd PIS-u na prezesa telewizji przeforsował Bronisława Wildsteina, a mnie na prezesa radia. Ilu ludzi mediów było w kierownictwach publicznej telewizji i radia przez ostatnie 20 lat? Wszystkie środowiska liberalne-lewicowe, które systematycznie opluwają prawicę za rzekome zamachy na wolność i niezależność mediów publicznych, w pełni akceptowały i akceptują dziś system, w którym rządzili mediami funkcjonariusze partyjni. Przypomnę, że za czasów „strasznego PiS-u” w mediach publicznych były audycje ludzi o rozmaitych poglądach i sympatiach politycznych czy światopoglądzie, mówiąc w skrócie, od Jana Pospieszalskiego i Tomasza Sakiewicza do Tomasza Lisa i Tomasza Jastruna. A dziś? Dziś, trwa bez mała wojna narodowa o to, żeby w mediach publicznych uchowała się 1 (słownie: jedna) audycja Jana Pospieszalskiego, reszta osób występujących reprezentuje poglądy salonu liberalno-lewicowego.

Konkluzja jest taka, że media publiczne były, są i będą we władzy polityków. Tego się nie zmieni i nie należy zmieniać, bo nie ma innego wariantu. Każdy, kto twierdzi, że jest inny wariant, kłamie i za tym kłamstwem ukrywa własne interesy, które nie będą kontrolowane przez obywateli, więc są to kłamstwa niebezpieczne. Ale, żeby układ był korzystny dla obywateli, żeby powstała przestrzeń do debaty publicznej, należy jasno, proporcjonalnie podzielić wpływy w publicznym radiu i telewizji między większość parlamentarną i opozycję. Jak się będą ścigać o widza, to sami wezmą fachowców w miejsce „biernych, miernych, ale wiernych”. Mówiąc precyzyjniej, reguła polityczna powinna obowiązywać na poziomie rad nadzorczych i zarządów, a na dyrektorów należy urządzać konkursy.

Dlaczego wrócił Pan do SDP?

Uważam, że trzeba załatwić ważne dla środowiska dziennikarskiego sprawy. Nie liczymy się w życiu publicznym. Opowieści o „czwartej władzy” możemy między bajki włożyć. To właściciel mediów i ich dysponenci są władzą, my jesteśmy czarno roboczym ludem. Źle opłacanym i jeszcze gorzej traktowanym. Wynika to z uwarunkowań prawnych naszego zawodu. W jakiejś mierze, choć jestem ostatni, żeby krytykować koleżanki i kolegów, wynika to z małej siły przebicia organizacji dziennikarskich. W najbliższych miesiącach odbędą się walne zebrania członków SDP i zjazd krajowy. Chcę zaproponować, abyśmy wypracowali listę najważniejszych spraw do załatwienia dla naszego środowiska. Nowo wybrane władze SDP zostałyby zobowiązane do realizacji tej listy, co wyobrażam sobie w ten sposób, iż skrzykną pozostałe organizacje dziennikarskie, dogadają się z nimi, co do priorytetów – i razem zaczną naciskać na polityków i władze państwowe.

No, ale najpierw zobaczymy, czy w samym SDP i w ogóle w całym środowisku medialnym jesteśmy w stanie – ponad podziałami politycznymi – dopracować się jakiegoś konsensusu? Czy wolimy się zwalczać i tkwić w marnej piaskownicy?

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl