Z Edwinem Bendykiem o warsztacie redaktorskim i grzechach dziennikarzy rozmawia Adam Owczarek.


Edwin Bendyk (ur. 1965) – polski dziennikarz, publicysta i blogger.

Absolwent Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Był m.in. dziennikarzem Polskiej Agencji Prasowej, „Życia Warszawy” i „Wiedzy i życia”. Obecnie związany z tygodnikiem „Polityka”. Felietonista magazynu "Mobile Internet".

Wykłada w Collegium Civitas i w Centrum Badań Społecznych Polskiej Akademii Nauk. Dyrektor Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas oraz członek Rady Fundacji Nowoczesna Polska. Autor m.in. książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002) oraz „Antymatrix – człowiek w labiryncie sieci” (2004).

 

Omawiając rocznicę katastrofy smoleńskiej Polska Agencja Prasowa w swojej depeszy nazwała Las katyński - omyłkowo - Lasem Kaczyńskim. Okazało się, że tego samego dnia błędna informacja została opublikowana przez duże krajowe portale, między innymi na Wirtualnej Polsce i portalu Gazety Wyborczej. Czy świadczy to o nieograniczonym zaufaniu do PAP, czy może raczej o niechlujstwie dziennikarzy internetowych pracujących w redakcjach portali?

Rzeczywiście, żenująca sytuacja, choć historia dziennikarstwa wypełniona jest podobnymi wypadkami. Zdarzały się one na długo przed pojawieniem się komputerów. W epoce gorącego składu dziennikarze i redaktorzy musieli liczyć się z chochlikami drukarskimi, kiedy czasami tekst zmieniał się za sprawą przypadkowej, a całkiem często zamierzonej ingerencji linotypisty…

To było kiedyś, a teraz mamy łatwiej…

Oczywiście. Błędy, zwłaszcza rzeczowe, nie powinny się zdarzać, a technologia pracy w instytucjach medialnych powinna być nastawiona na wychwytywanie pomyłek i kontrolę jakości ostatecznego produktu, jakim jest depesza, informacja, artykuł, relacja multimedialna. Technologia pracy mediów, zwłaszcza informacyjnych bardzo się zmieniła, zwłaszcza media internetowe coraz bardziej polegają na automatyzacji - depesze PAP nie są, jak kiedyś w gazetach, punktem wyjścia do przygotowania informacji, lecz często wykorzystuje się je bez edycji. W takim systemie wystarczy, że coś zaszwankuje na początku łańcuszka i rusza kaskada pomyłek. Oczywiście, takie wyjaśnienie nie usprawiedliwia warsztatowej słabości takiego systemu.

To co się zdarzyło z PAP-em jest chyba dobrym obrazem tego, co dzieje się wśród młodych dziennikarzy, którzy teraz uczą się zawodu. Bardzo często stosują oni zasadę „control c, control V, nowy tekścik będę miał”, czyli kopiują teksty z innych stron i portali…

Zgadza się. Sprawa z pomyłką PAP to tylko wierzchołek góry lodowej. Gorzej, gdy dziennikarze w tekstach autorskich zachowują się jak automaty i wklejają, często bezmyślnie, gotowe teksty nadesłane np. przez agencje PR. Takie praktyki nie mają nic wspólnego z dziennikarstwem. Nie widzę natomiast nic złego w korzystaniu z materiałów agencji i korporacji, pod warunkiem, że traktuje się je jako źródło wymagające szczególnie krytycznego traktowania.

Ale wydawać by się mogło, że dziennikarze powinni być coraz bardziej profesjonalni, przecież jak grzyby po deszczu wyrastają coraz to nowe szkoły i uczelnie, na których można się uczyć dziennikarstwa…

Choć sam uczę w Katedrze Dziennikarstwa Collegium Civitas, mam problem ze zrozumieniem idei studiów dziennikarskich. Uważam, że przed podjęciem nauki dziennikarskiego rzemiosła dobrze zdobyć solidną wiedzę w jakiejś dziedzinie. Nie chodzi nawet o to, żeby być specjalistą, lecz żeby przejść cały intelektualny trening niezbędny dla uformowania ekonomisty, chemika lub socjologa.

Czyli nie warto uczyć się dziennikarstwa w szkole?

Dziennikarstwo to rzemiosło i fach, za który najlepiej wziąć się już coś wiedząc o świecie. A rzemiosła najlepiej uczyć się od innych rzemieślników - mistrzów, czyli w realnych redakcjach. Nie chcę przez to powiedzieć, że szkoły dziennikarskie są bezużyteczne. Przeciwnie, pozwalają poznać techniki niezbędne do wykonywania zawodu i w takim kontekście dziennikarstwo internetowe jest nową formą dziennikarstwa posługującą się własnym warsztatem wymagającym znajomości konkretnych technik. Byle tylko fascynacja tymi technikami nie przesłoniła celu zasadniczego - w dziennikarstwie jest nim informowanie.

Dziś wystarczy chyba założyć bloga, albo pisać na jakiś portal i jest się już dziennikarzem. Tyle, że obywatelskim…

Dziennikarstwo jest szczególną formą realizacji jednego z podstawowych praw człowieka - wolności słowa. Prawo to przysługuje każdemu, czy to znaczy, że każdy może być dziennikarzem? Kiedy w podziemiu jako studenci tworzyliśmy takie pisma, jak „Miś” lub „Grizzly”, nikt z nas nie roztrząsał takich problemów. Po prostu uznaliśmy, że mamy coś do powiedzenia i nikt, nawet gen. Jaruzelski nie może nam tego zabronić. Po 1989 r. większość z nas rozbiegła się do swoich zawodów, niewielu zdecydowało się na profesjonalne dziennikarstwo. A jak jest dzisiaj, kiedy generał już nie straszny, a każdy może założyć bloga lub pisać do jednego z serwisów dziennikarstwa obywatelskiego?

Nie ma już granicy pomiędzy dziennikarstwem profesjonalnym a amatorskim?

Jest granica pomiędzy dziennikarstwem profesjonalnym a prawem każdego do korzystania z wolności słowa. I nie wynika ona z faktu, że zawodowiec posiada legitymację prasową, a zwykły obywatel jest jej pozbawiony. Profesjonalizm trzeba cały czas udowadniać, każdym tekstem, każdym materiałem, które mówią coś nowego i ważnego o świecie. Patałach kopiujący bezmyślnie materiały przygotowane dla mediów przez działy PR nie jest profesjonalistą, choćby miał legitymację drukowaną złotymi czcionkami. Ale też nie jest dziennikarzem pełen zapału i szczerych chęci amator zajmujący się na swoim blogu komentowaniem innych tekstów.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl