Z Michałem Bonarowskim o portalach społecznościowych i ich wykorzystaniu w tradycyjnych mediach rozmawia Adam Owczarek.

Michał Bonarowski. Dziennikarz, specjalista od nowych mediów. Publikował w "Gazecie Bankowej", "Businessman Magazine" i "Mobile Internet". Był kierownikiem działu internet w tygodniku Polityka, redaktorem naczelnym i dyrektorem wydawniczym w Onet.pl, odpowiadał za polityk

 

ę wydawniczą kilku mediów interaktywnych, nadal aktywnie angażuje się w tzw. media społeczne.

 

Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji nie podoba się, że publiczne media promują w swoich programach portale społecznościowe, w szczególności Facebook. Rada broni interesów widzów i słuchaczy, czy – mówiąc kolokwialnie – przesadza?

Krajowa Rada z jednej strony ma rację – pod względem formalnym. Odsyłanie do innego serwisu, może być uważane jako jego promocja, można zatem powiedzieć, że formalnie ma rację…

Ale…

Ale liczy się specyfika tego typu serwisów. W takich portalach każdy może mieć swój kawałek internetu. Taką prywatną część, która stanowi cząstkę czy to mnie czy mojej firmy…

I wtedy sprawa wygląda inaczej?

Tak. Wystarczy odnieść to do życia realnego w mediach. Wyobraźmy sobie, że jakaś stacja radiowa organizuje swoją imprezę i zaprasza do określonego klubu muzycznego. Mamy zatem promocję tego miejsca, czy tylko promocję własnego koncertu? Trudno chyba dziwić się mediom, że chcą się pokazywać, chcą dla słuchacza zrobić coś więcej, promować jego aktywność.

I portale społecznościowe mogą być tym dobrym miejscem? Mogą, czy już są takim miejscem?

Wiele mediów próbuje wykorzystać Facebooka do promocji swojego działania, ale najpierw należałoby sprawdzić, czy to jest dobra forma. Przecież nie zawsze musi się to sprawdzić. Trzeba też pamiętać, że taki profil globalnego, ogólnoświatowego portalu, w świetle regulaminu jest tak naprawdę tylko i wyłącznie moim profilem, także w sensie własności intelektualnych i praw autorskich. Dlaczego zatem nie mogę go pokazać, skoro dzieje się tam coś dobrego i ciekawego dla moich widzów lub słuchaczy?

Ale to może chyba też odciągnąć widzów, słuchaczy lub czytelników. Przeczytają coś na Facebooku i radia już nie włączą, nie wejdą na stronę www…

Tak – owszem - będzie, ale tylko wtedy, kiedy treści są słabe. Jeśli będą dobre, to fani przejdą do takiej strony. Statystyki oglądalności pokazują, że portale społecznościowe nie odbierają widzów, czytelników lub słuchaczy, a wręcz ich przysparzają.

A jeśli ktoś nie ma dostępu do internetu i nie ma konta na portalu? Poczuje się wyalienowany.

Jeśli stacja radiowa robi jakąś imprezę, to ktoś, kto ma samochód, może dojechać znacznie szybciej niż ten, który go nie ma? Ale czy to wina danej rozgłośni? To tylko kwestia dostępnych narzędzi. Weźmy inny przykład – ogólnopolska stacja radiowa organizuje koncert dajmy na to w Krakowie, ale informacja pojawia się na antenie ogólnopolskiej. Oczywistym jest, że mniejsze szansę na dotarcie na imprezę mają słuchacze np. z Gdyni. Ale o to nikt nie ma pretensji…

Kiedyś w audycjach radio odsyłało słuchaczy na swoją stronę internetową. Teraz wydaje się ona być zupełnie niepotrzebna…

Własna strona www – jak najbardziej - może być alternatywą, ale takie rozwiązanie generuje koszty. Stronę trzeba przecież przygotować, zbudować, zainwestować w sprzęt i ludzi, łącze, oprogramowanie. A na portalu tego nie mamy.

To może dlatego promują się tam przede wszystkim media prywatne?

Media niepubliczne dbają o to, żeby nie robić promocji, jeśli – mówiąc wprost - nie mają z tego żadnego zysku. A jednak jeśli spojrzymy na nasz rynek to widzimy, że stacje prywatne pojawiają się na portalach społecznościowych, mają nawet swoje konta na YouTubie. Widać dochodzą do wniosku, że interes słuchacza jest najważniejszy. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że skoro w takim portalu funkcjonują inne media, a nas tam nie ma, to jest to działanie na niekorzyść stacji radiowej.

Ale takie myślenie, że jak inni są to my też, kojarzy mi się troszkę z takim owczym pędem…

Oczywiście, można przyjąć postawę, że tak jest i nie uczestniczyć w tym, nie zakładać profilu i funkcjonować po prostu obok. Ale trzeba się liczyć z tym, że będzie się marginalizowanym. Pamiętajmy, że przecież nie ma przymusu bycia na takim portalu, logowania się, zaglądania tam, komentowania. Media postępują wedle zasady – informuję i zachęcam.

Czy takie istnienie na portalu społecznościowych może tak naprawdę „przywiązać” słuchacza?

Tak. Gdyby było inaczej, to na świecie nikt by nie inwestował w takie rozwiązania. A inwestują wszyscy. To jest naturalne i obecność taka ma związek. To lojalizacja z wydawcą i z daną marką.

Co się liczy na taki portalu? Liczba fanów?

Liczba plus aktywność. To, że ktoś jest, to jeszcze o niczym nie świadczy. Ważna jest interakcja, czyli czy taka osoba uczestniczy w rozmowach, korzysta z aplikacji, bierze udział w konkursach. Oczywiście biernych jest o wiele więcej. Przyjmuje się tutaj zasadę 1-9-90. 1% to aktywni fani, którzy inicjują wiele rzeczy, dzielą się z innymi. 9% komentuje to co robi ten 1%, zaś reszta, czyli te 90%, biernie się temu przygląda.

Szkoda tylko, że wszyscy korzystają z amerykańskiego Facebooka, a nie np. z polskiej Naszej Klasy.

To też nie jest tak do końca. Pamiętajmy, że w liczbie użytkowników póki co Facebook goni Naszą Klasę, a nie odwrotnie. Co prawda Facebook stał się modny i tego nie można negować…

Ale może niebawem się to zmieni?

Gdybyśmy wiedzieli co będzie, to byśmy byli bardzo bogaci… a nie wiemy. Boom na Facebooka pewnie się kiedyś skończy, ale kiedy i jak będzie wtedy wyglądał rynek... sam jestem ciekaw.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl