Mirosławem Usidusem o cywilizowaniu się Internetu, maskaradzie premiera i spiskowej teorii odwołania przez rząd EURO 2012, rozmawia Błażej Torański.

Mirosław Usidus, dziennikarz, bloger, przedsiębiorca. Weteran internetowych mediów, smakosz życia w sieci. Właściciel firmy iEM, przewodnik firm w świecie internetowych społeczności. Pracował w „Rzeczpospolitej” i TVP. Publikuje w gazetach, na blogach i w serwisach społecznościowych.

 

Czy rząd boi się społeczeństwa internetowego?

Nie, ale uważam, że dalekosiężnym dążeniem rządu jest przejęcie kontroli nad mediami internetowymi - które rosną w siłę - i wprowadzenie mechanizmów regulacji, jakie władza ma w stosunku do tradycyjnych mediów. Politycy widzą, że nie mają jakichkolwiek metod wpływu na wirtualne treści. Początkowo myślałem, że następni po kibolach będą internauci, ale teraz już widzę, że nic dramatycznego się nie dzieje. Rząd chyba się nie zdecyduje, by zastosować podobne techniki przymusu, jak wobec kibiców. Internauci są coraz bardziej wpływową grupą i znaczącym elektoratem.

Ale środowe spotkanie premiera ze specjalistami od Internetu było wyjątkowe. Czy nie sygnalizowało, że rząd chce najpierw internautów oswoić, a potem chwycić za twarz?

To jest technika ugłaskiwania przedstawicieli, których rząd sobie wyznaczył. Bo to rzecz jasna nie była demokratyczna reprezentacja. Przyszedł mi do głowy taki żart, że rząd mógłby analogicznie spotkać się z wybranymi kierowcami i zaapelować do nich: „Pomóżcie nam wyeliminować piratów drogowych”. W Internecie, jak i na drogach, nie potrzeba jakichś spec-akcji czy spec-regulacji. Wystarczy dorzucić pieniędzy policji i skuteczniej kontrolować. Jestem przeciwny mnożeniu bytów ponad potrzeby. Bo weźmy przykład pedofilii, dyżurnego straszaka na Internet. Ona jest zakazana tak samo na dworcu kolejowym, jak i w Internecie. Sprzedaż czy kolportaż treści podlega kodeksowi karnemu. Nie wiem, dlaczego akurat w Internecie patrzy się na to, jak na zjawisko szczególnie groźne. Wbrew temu, co się mówi, w Internecie treści te nie są tak łatwo dostępne, bo pedofile, podobnie jak terroryści, dobrze się maskują. Tak samo można powiedzieć, że Internet jest narzędziem terrorystów. Ale ich narzędziami są także materiały wybuchowe. Nie produkujmy więc takich materiałów!

Zagrożenie przestępczością w Internecie nie jest większe od zagrożenia ingerencji państwa w sieci?

Zakusy państwa są o wiele groźniejsze. Problemów w sieci rzeczywiście jest wiele: od ochrony własności intelektualnej po włamywanie się do danych bankowych. Ale te przestępstwa występują także w tzw. realu! Przecież mamy napady na banki. Czy wobec tego mamy zlikwidować oddziały banków? To absurd. Internet jest lustrem rzeczywistości, jej innym, lecz podobnym i równoległym kanałem. Występują w nim te same zjawiska, także zdarzają się źli ludzie, którzy łamią prawo.

To prawda, ale inwektywa „Ty Żydzie!”, w Internecie krąży i szkaluje z o wiele większą mocą, niźli wypowiedziana na bazarze. Jak skutecznie blokować w Internecie chamskie zapisy i równocześnie nie ograniczać wolności słowa?

Zdecydowanie większą wartością jest wolność słowa niż zagrożenie, że na świecie są antysemici czy chamy. Niestety Internet rzeczywiście zwiększa szanse ludzi złej woli na masowe propagowanie tych treści. To jest problem, ale też istnieją już od dawna odpowiednie przepisy prawa, które tego zabraniają. Poza tym w mojej ocenie Internet jednak coraz bardziej się cywilizuje. Wystarczy zajrzeć na Facebooka, który zasadniczo nie jest anonimowy. Pewnie, że i tam jest pewien margines trudny do identyfikacji, ale serwis jako całość jest przejawem cywilizowania się Internetu, odchodzenia od wygodnych kryjówek anonimowości, w których kryły się i perfidnie uderzały różne dziwne postacie, jak to miało i ma miejsce w portalu Salon24. Facebook sprzyja lansowi, prezentowaniu się w lepszym świetle. Nie opłaca się więc występować anonimowo. Opłaca się budować swój pozytywny wizerunek.

Ale są też profile fałszywe.

Jest ich wiele. Raczej jednak nie służą do propagowania nienawiści, lecz do specyficznych działań, powiedzmy „biznesowych”. To jednak trochę inny temat. Internet staje się więc coraz mniej anonimowy. Zresztą anonimowość w sieci zawsze miała charakter dość teoretyczny. Tylko najbardziej biegli w Internecie potrafią się skutecznie ukryć. Pozostałych można namierzyć, choćby przez numery IP i na wiele innych sposobów.

Czyli premier, pytając, jak skutecznie blokować chamstwo w Internecie, nie ograniczając równocześnie wolności słowa, stosuje maskaradę? Nie ma bowiem takiej alternatywy?

Pytanie premiera jest swoistą manipulacją, gdyż zawiera odgórną tezę. Cały problem nie polega na jakości, tylko ilości. W polskim prawie, powtórzę, są już przepisy, które można zastosować do ścigania w Internecie chamskich wpisów. Wpisów, które obrażają, zniesławiają, szydzą, propagują pogardę, treści antysemickie czy antyarabskie. Nie ma potrzeby tworzenia nowych regulacji. Przepisów prawa karnego nie trzeba zmieniać, aby ścigać przestępstwa w sieci.

Minister Radosław Sikorski doskonale więc sobie poradzi z wpisami o treści antysemickiej, które go dotknęły?

Oczywiście. Tak już się stało. Kwestionowane przez niego wpisy pod groźbą wytoczenia procesów zostały zdjęte. Nie trzeba było tworzyć nowej ustawy, aby wydawcy forów zareagowali.

Jednak równie skutecznego efektu nie osiągnąłby hydraulik Jan Kowalski, który ma takie same prawa do obrony swej godności, jak minister Sikorski.

Minister wykorzystał narzędzie, które ma w ręku. Politycy mają większy dostęp do mediów, do publikacji na masową skalę. Chcieliby mieć też taki wpływ na Internet, ale nie mają. Moim zdaniem planują dokręcić śrubę, ale nie przed wyborami. Takie wnioski wyciągam obserwując politykę wobec mediów internetowych. Zresztą politycy na całym świecie będą do tego dążyć. Szukają jednak pretekstu, bo nie mogą powiedzieć wprost: chcemy wprowadzić koncesje, aby kontrolować media i społeczności w Internecie. Dlatego wyciągają negatywne zjawiska, podobnie jak z kibolami, aby ugrać coś w innej dziedzinie, najczęściej wizerunkowo – propagandowej. Na przykład odciągnąć uwagę publiczną od nieudolności w budowaniu dróg. Kto wie, czy rząd nie szuka pretekstu do gładkiego wycofania się z EURO 2012, do którego jesteśmy bardzo kiepsko przygotowani. Taka spiskowa teoria dziejów mi się nasunęła.

Na koniec – co także poruszono na spotkaniu z premierem – czy dokumenty rządowe nieobjęte klauzulą tajności powinny trafić do Internetu? Czy informacja publiczna, powstała za publiczne pieniądze, nie powinna wreszcie stać się własnością publiczną?

Oczywiście, bo internauci płacą podatki i mają do tego prawo. Ale przemawiają za tym także argumenty ekonomiczne. Publikacja informacji w Internecie jest zwyczajnie tańsza niż na papierze. Dotyczy to zarówno gazet, jak i dzienników urzędowych.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl