Z Pawłem Lisickim o linii redakcyjnej „Rzeczpospolitej” i sukcesie „Uważam Rze” rozmawia Bohdan Melka.

Paweł Lisicki (ur. 1966) – dziennikarz, publicysta, pisarz, redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita" i tygodnika "Uważam Rze". Prawnik z wykształcenia. W „Rz” od 1993 roku, kierował działem "Opinie", sekretariatem i był zastępcą redaktora naczelnego. Autor esejów filozoficznych, publikował m. in. we "Frondzie" i "ZNAK-u". Hobby: podróże, włoska kuchnia

 

"Rzeczpospolita" znalazła się w oku cyklonu po krytycznym oświadczeniu panów Łętowskiego i Sieranta, członków zarządu wydawcy z nominacji Skarbu Państwa. Powodem, czy też pretekstem, jest publikacja przez „Rz” rozmowy z reżyserem Grzegorzem Braunem na temat jego ostrej charakterystyki abp Życińskiego na KUL.

Media mają przekazywać informacje i opinie. Postąpiliśmy zgodnie z tą misją. Czy komukolwiek przyszłoby do głowy zamykać gazety i stacje telewizyjne za przytoczenie pronazistowskich wypowiedzi Larsa von Triera? Nie akceptuję uwag Brauna, ale nie zamierzam nikogo cenzurować. Nikogo! Wierzę w inteligencję czytelników „Rz”, że potrafią odcedzić, gdzie jest sensowny argument, a gdzie nie.

Ale panowie Łętowski i Sierant reprezentują w spółce "Presspublica" rząd. Czy to kolejna odsłona zabiegów rządu o przejęcie kontroli nad "Rz"?

Nie wykluczyłbym tego. Niby jest to oświadczenie prywatne, ale trudno sobie wyobrazić, by podjęli je samodzielnie. Zrobili zresztą coś więcej, faktycznie oskarżyli "Rz", że jej linia redakcyjna zdryfowała w niepożądanym - ich zdaniem - kierunku. Na przełomie XX i XXI wieku toczyły się bardzo ostre spory między udziałowcami "Presspubliki", ale nigdy nie atakowano redakcji. Publicznie! To istotne novum.

Twardo zapowiedział pan, że "nikt nie będzie dyktował "Rz", co ma komentować, jak i kiedy".

A było inne wyjście przy tej formie ataku?

Na dodatek, pańskie najnowsze dziecko, tygodnik "Uważam Rze" wdarł się przebojem do czołówki polskich tygodników opinii pod względem sprzedaży. Ile wynosi jego aktualna sprzedaż?

Wedle nowych danych przeciętnie ok. 140 tysięcy każdego z kilku ostatnich numerów.

Osiągnął pan zatem sukces na tym trudnym rynku.

Jestem ostrożny z przesądzaniem. To na pewno sukces pod względem wielkości sprzedaży w grupie tygodników opinii. Po drugie, jest to sprzedaż bardzo stabilna. Jeśli występują różnice między poszczególnymi numerami, to wynikają np. z długiego weekendu, gdy skraca się naturalnie okres sprzedaży. Chciałbym jednak sukcesu finansowego, przewidywanego w biznesplanie. Sporo zależy od rynku reklam. Wydaje się, że jesteśmy na najlepszej drodze do celu.

Jak państwo określili tzw. target, czyli docelową grupę nabywców?

Z jednej strony osoby o bardziej konserwatywnym światopoglądzie, a z drugiej czytelnicy, którzy uważają, że w istniejących tygodnikach jest mało do czytania. Wnioski wyciągaliśmy, analizując ostatnie przemiany na rynku tygodników, redagowanych, żeby było szybko, krótko i łatwo. Postawiliśmy na czytelników, którzy chcą przeczytać coś pogłębionego, rozbudowanego. No i – po trzecie - wzięliśmy pod uwagę, że część czytelników tygodnika "Wprost" nie zaakceptowała zmian, dokonanych przez Tomasza Lisa.

Dodałbym sieroty po niebieskim „Dzienniku”. Szacował pan grupę potencjalnych nabywców na 50 tys. osób. Niewiele...

Wolałem planować ostrożnie.

Dodatek weekendowy "Rzeczpospolitej" - "Plus Minus" pełnił rolę tygodnika opinii. Po co więc było dublowanie, tym samym, z grubsza, zespołem publicystów?

W dzienniku liczy się informacja, w przypadku "Rz" z rozbudowanym serwisem ekonomiczno - prawnym. Trudno kupować codziennie egzemplarz za wysoką cenę tylko dla tekstów publicystycznych, siłą rzeczy ograniczonych objętościowo. Wielu czytelników pisało w korespondencji do redakcji, że chętnie by „Rz” kupowało, gdyby cena była niższa. Udostępniamy również łamy dziennika dla publicystów o odmiennych poglądach, by ukazać przekrój opinii w społeczeństwie. Tygodnik zaś daje większe możliwości przedstawienia poglądów istotnych dla debaty publicznej.

Tygodnik nie konkuruje z "Plusem Minusem"? Nie podbierają sobie nabywców? Różnica cen jest duża.

W ogóle nie zauważyliśmy jakichkolwiek wahnięć.

Chyba, że zmieni się cena "Uważam Rze".

O ile się zmieni. Nie musi, choć oczywiście nie da się jej w przyszłości wykluczyć.

Tygodnik nie był sposobem na ratowanie publicystów "Rz" w obliczu zakusów rządu na przejęcie kontroli nad tytułem? Nietrudno sobie wyobrazić, co byłoby potem.

Absolutnie nie było takiej motywacji. Zresztą zwolnienia dziennikarzy byłyby działaniem na szkodę przedsiębiorstwa.

W lutym nasz portal sdp.pl ujawnił, że zamierza pan zwalniać dziennikarzy.

Na razie nie planuję. A w tej informacji znalazła się nieścisłość. Nie było mowy o zwolnieniach, lecz o propozycjach samozatrudnienia. To istotna różnica, nie uważa pan?

Skąd wziął się pomysł?

Z naszej analizy trendów na rynku mediów. Spada ilość reklam, powstaje nowa jakość - prasa w internecie. Wydawcy szukają różnych sposobów i źródeł finansowania mediów.

Wróćmy do "Uważam Rze". Sukces sprzedażowy, jeżeli się utrzyma, grozi nasileniem ataków ze strony konkurencji. Prof. Magdalena Środa już napisała o "języku bezlitosnej agresji" tygodnika.

Nie, to bzdura. Jeśli porównamy język "Polityki", "Newsweeka", czy "Wprost", nie ma większych różnic. Język "Uważam Rze" nie należy do najbardziej dobitnych.

Na koniec pytanie z innej beczki. Jak pan, człowiek intelektu, eseista, daje sobie radę w kierowaniu dziennikiem, gdzie z natury rzeczy, muszą się znajdować tzw. gorące materiały dziennikarskie, reporterskie, śledcze? To zajęcie dla osoby o innym temperamencie, jak się wydaje.

Patrzy pan przez pryzmat moich tekstów, a przecież pracowałem w sekretariacie "Rzeczpospolitej" od 1993 roku i zajmowałem się tym na co dzień. Przede wszystkim jednak decyduje dobór odpowiednich osób, którym trzeba dawać maksymalnie dużo swobody.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl