Z Jarosławem Kurskim o urodzinach „Gazety Wyborczej” i Andrzeju Poczobucie rozmawia Paweł Luty.

Jarosław Kurski (ur. 1963) – dziennikarz, pierwszy zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, dawniej rzecznik prasowy Lecha Wałęsy, autor książki „Wódz. Mój przyczynek do biografii” poświęconej Lechowi Wałęsie.

 

We wtorek (24 maja) obchodziliśmy 22. urodziny „Gazety Wyborczej”. Jakie są nastroje w redakcji? Jesteście zadowoleni z tego co udało się Wam przez te lata osiągnąć? A może wcale nie?

Z całą pewnością mamy powody do satysfakcji. Zabrzmi to nieco egocentrycznie, ale polska demokracja wyglądałaby inaczej gdyby nie „Gazeta Wyborcza”. Trudno wyobrazić sobie 22 lata transformacji bez „Gazety”. Sądząc po skali polemik z naszymi tekstami w różnych kwestiach, które pojawiają się w innych gazetach i w innych mediach byliśmy i wciąż jesteśmy biegunem debaty publicznej.

Przy okazji kolejnych urodzin nasuwa się także pytanie o przyszłość „Gazety”.

Nie ma powodów do hurraoptymizmu. Zmieniają się media, czytelnicy - rośnie znaczenie Internetu. Ale to nie nośnik - w naszym wypadku papier - jest najważniejszy. Papier to tylko środek, medium, a najważniejsza jest treść, która musi być wysoka na każdym z nośników, także w internecie, który intensywnie rozwijamy. O dobre dziennikarstwo, które jest naszym powołaniem jestem spokojny. Na pewno nie będziemy upraszczać treści, schlebiać czyimś gustom. Pozostaniemy sobą.

Chciałbym poprosić o odniesienie się do tekstu Roberta Krasowskiego z ostatniej „POLITYKI” (22/2011) . Pojawia się w nim zarzut skierowany do Adama Michnika i środowiska „Gazety” o to, że narzucacie swoim czytelnikom emocjonalną interpretację wydarzeń politycznych, że nie zajmujecie się przyziemnymi problemami.

Widzisz, znowu o nas.... Nie jestem w stanie nadążyć z tym lekturami i jeszcze tego tekstu nie czytałem. To, jak sądzę, przykład generalizującej opinii, do której trudno się odnieść. Co to znaczy „emocjonalna interpretacja”? Nie wiem co poeta ma na myśli. Sądzę, że istotą dziennikarstwa jest, że o coś w nim chodzi, że nie jest to dziennikarstwo „szkiełka i oka”, tylko aksjologii. A jak się w coś wierzy, to są i emocje. Naszą misją od początku było promowanie demokracji. Owszem bywaliśmy emocjonalni, ale wtedy, gdy naszym zdaniem zagrożone były w Polsce wartości demokratyczne. A tak było w czasach rządów PiS-u. Nie żałuję tamtego zaangażowania. Przeciwnie, jestem z niego dumny.

Lecz Krasowski zarzuca Wam, że jest to oderwane od rzeczywistości, że nie dotyczy to zwykłego obywatela a elit. Uważa, że cały dyskurs odbywa się na abstrakcyjnym poziomie.

To koncept czysto intelektualny. Jeżeli dyskurs odbywałby się na poziomie elit to nie byłoby takiej mobilizacji w czasie wyborów prezydenckich, a poziom emocji w społeczeństwie nie byłby, aż tak wysoki. Jeśli wyjdziesz na ulice to zorientujesz się, że ludzie dyskutują o polityce. Zobaczysz to także leżąc w szpitalu czy jadąc taksówką. Elity, owszem są podzielone, ale społeczeństwo także. To bezsporne. Koncept Krasowskiego jest ciekawy, prowokujący, stawia pytania dotyczące aksjomatów społecznych, ale to akademickie ćwiczenie intelektualne.

Wspomniałeś o misji „Gazety Wyborczej” polegającej na promowaniu demokracji. Za spełnianie tej misji został aresztowany Andrzej Poczobut. Jak wygląda obecnie jego sytuacja?

Niestety nic się nie zmieniło. Jego sytuacja jest zła. Łukaszenka nie kryje swoich zamiarów. Andrzejowi grożą cztery lata więzienia, a w areszcie znajduję się już od 50 dni. Wygląda na to, że wyrok na niego niestety zapadnie. Jest to dla nas szczególnie smutne, bo Andrzej się niczym od nas nie różni. Wykonuje ten sam zawód, z taką samą wiarą w sens tego co robimy. Tylko, że nas spotyka za to nagroda, a jego spotyka więzienie. Dlatego nie możemy milczeć.

Andrzej płaci wysoki rachunek za walkę o wolność słowa. Nasze spory o granice wolności słowa bledną zupełnie wobec tego rudymentarnego sporu, z którym mamy do czynienia na Białorusi. To tam trwa prawdziwa walka o wolność słowa i to tam płaci się za to wolnością osobistą.

Pojawiła się informacja, że jego żona także została aresztowana.

Ale została już zwolniona. Zatrzymano ją, kiedy próbowała widzieć się z mężem. Towarzyszyła jej ekipa telewizji „Biełsat” i to prawdopodobnie była przyczyna przesłuchania, któremu została poddana. Cały czas staramy się pomagać Andrzejowi, który jest jedynym żywicielem rodziny. Ważne jest, aby zapewnić im wsparcie, kiedy on jest w więzieniu. Robimy co możemy.

Polskie władze pomagają Wam w tym?

Po szczegóły odsyłam do Romana Imielskiego, ale oczywiście jesteśmy w kontakcie z MSZ-em i otrzymujemy wsparcie od władz. Nie kryje, że ostrzegano nas, iż reżim Łukaszenki planuje oskarżyć i aresztować Andrzeja. Przekazaliśmy mu te informację, ale on zdecydował, że nie będzie opuszczał Białorusi, choć zaproponowaliśmy, żeby przeniósł się do Polski. Powiedział wtedy, że ma prawo mieszkać w swojej ojczyźnie, kraju swojego urodzenia i to nie Łukaszenka będzie o tym decydował. Podziwiam go – wiedział co mu grozi, lecz nie uciekł.

Gdybyś miał określić listę trzech najważniejszych wydarzeń z ostatnich 22. lat związanych z „Gazetą Wyborczą” to aresztowanie Andrzeja Poczobuta znalazłoby się na tej liście?

Cały proces transformacji był związany z „Gazetą Wyborczą” i głęboko się z tym utożsamiamy. Wystarczy wspomnieć artykuł „Wasz prezydent, nasz premier”. Pierwszy niekomunistyczny rząd, wejście do NATO, do Unii Europejskiej to wszystko jest powiązane z „Gazetą”, myśmy tym żyli. Aresztowanie Andrzeje Poczobuta jest wydarzeniem innego rodzaju. Jest to świadectwo jakie daje dziennikarz. Tak czują zresztą wszyscy ci redaktorzy naczelni, którzy w imieniu swych redakcji podpisali list w jego obronie. To bez precedensu, by nie zważając na podziały w naszym środowisku, tak solidarnie wystąpić w obronie wolności słowa. Chciałbym im wszystkim serdecznie za to podziękować.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl