Z Joanną Taczkowską o „burdelu na kółkach” i szukaniu prawdy w porównaniu rozmawia Błażej Torański

Joanna Taczkowska - dziennikarz i prawnik. Specjalizuje się w tematyce z zakresu prawa prasowego oraz media relations. Nauczyciel akademicki w Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Autorka projektu prawa prasowego oraz publikacji z zakresu dziennikarstwa i mediów.

 

 

W środę Sąd Okręgowy w Poznaniu uniewinnił blogera, który nazwał Urząd Miasta w Mosinie „burdelem na kółkach”. Czy zwiastuje to przełom w interpretacji przez sądy art. 212 kodeksu karnego?

Moim zdaniem nie. Nie mamy jeszcze uzasadnienia orzeczenia, jednak sąd mógł uznać, że użycie tych pojęć w ogóle nie mieści się w kategoriach przestępstwa zniesławienia. Trudno to ocenić jako zniesławienie, łatwiej, jako znieważenie. Sąd przyznał bowiem, że te słowa mogły godzić w dobre imię pani burmistrz. W moim przekonaniu jest to bardzo liberalne stanowisko sądu.

Może liberalne orzeczenie wynika stąd, że sąd uznał to za opinię obywatela, a nie dziennikarza?

Ale to nie ma żadnego znaczenia. Ja bym sobie bardzo życzyła, żeby sądy faktycznie dostrzegły, że obywatel może wyrażać poglądy o funkcjonowaniu władzy w takim samym stopniu, co dziennikarz. Bo dotychczas obserwuję, zwłaszcza na gruncie prawa cywilnego dysproporcję w stosowaniu przesłanek łagodzących odpowiedzialność prawną na rzecz dziennikarzy kosztem obywateli. Jednak nie widzę w tym orzeczeniu przełomu.

Zwłaszcza, że Sąd Rejonowy uznał dziennikarza winnym.

Orzekł, że dziennikarza należy ukarać i to w dodatku surowo. Nakazał przepracowanie 300 godzin na cele społeczne i zapłacenie nawiązki 500 zł, ale także zakazał wykonywania zawodu na rok! Stanowisko Sądu Okręgowego było diametralnie odmienne. Dlatego uważam, że nie muszą go powielać inne składy sędziowskie, tym bardziej Sąd Najwyższy.

Niewątpliwie natomiast dostrzegam w tym orzeczeniu, że zakres swobody wypowiedzi przysługujący obywatelowi jest równy temu, jaki zazwyczaj przysługiwał dziennikarzowi.

Czy to oznacza, że teraz każdy może krytykować władzę bez ograniczeń?

Tak by się mogło wydawać, ale ja powiem inaczej: każdy posiada cześć i godność. I każdy może podjąć krytykę, ale w pewnych granicach, jeśli nie przekracza dozwolonej swobody wypowiedzi. Dotychczas te granice wyznaczało przestępstwo zniesławienia. Było oczywiste, że jeśli dziennikarz podnosi zarzut nieprawdziwy lub nie działa w interesie społecznym, to musi ponieść karę. Od roku, od nowelizacji, zmieniły się nieco kryteria dokonywanej przez sąd oceny karalności zniesławienia. Przyjmuje się, że wyłączenie karalności następuje nawet wówczas, gdy podniesiony zarzut nie dotyczy osoby pełniącej funkcję publiczną. Zawsze jednak musi to być zarzut prawdziwy i motywowany działaniem podjętym w interesie społecznym 

W sprawie, o której rozmawiamy mam daleko idącą wątpliwość, czy orzeczenie Sądu Okręgowego nie zostanie zakwestionowane przez Sąd Najwyższy w toku skargi kasacyjnej. Istotą zniesławienia jest bowiem podanie informacji nieprawdziwej. Jeśli sąd przyjął, że mamy do czynienia ze zniesławieniem, to powinien ocenić, czy zarzut pod adresem pani burmistrz jest prawdziwy.

Jak ustalić prawdziwość określenia „burdel na kółkach”? Jak wyważyć porównanie, metaforę, wyrażoną przez dziennikarza, blogera czy obywatela?

W mojej wrażliwości tego typu wypowiedzi się nie mieszczą. Są niedopuszczalne, godne potępienia. Jeśli chcemy dbać o rzetelność debaty publicznej - zakładając, że ma ona służyć interesom społeczeństwa - to nie możemy się przerzucać wulgaryzmami. Zakładam, że sąd badał także sam zamiar sprawcy, jego intencje. Ale mam wątpliwości, jeśli ktoś używa tego typu wulgaryzmów, czy jego intencja z zasady nie zasługuje na potępienie. W tym porównaniu jest bowiem chęć poniżenia burmistrza, a zwłaszcza w debacie publicznej, intencja ta nie usprawiedliwia działania w ramach wolności wypowiedzi.

Czy art. 212 jest częściej stosowany w poszukiwaniu prawdy czy żeby dowalić dziennikarzowi lub redakcji?

Nie sądzę. Raczej jest często wykorzystywany przez osoby pełniące funkcje publiczne do tego, aby zmusić dziennikarza, by w toku postępowania sądowego dowiódł prawdziwości swoich twierdzeń. Bo oczywiście na dziennikarzu spoczywa ciężar dowiedzenia, że podane przez niego informacje były prawdziwe.

Na gruncie cywilnym dziennikarz nie musi już udowadniać, że podał informacje prawdziwe, a tylko musi wskazać, że metoda, jaką się posłużył, była rzetelna, staranna. Możliwość zweryfikowania prawdziwości tekstu istnieje obecnie wyłącznie na gruncie prawa karnego. Dziennikarz, który podał informacje nieprawdziwe, automatycznie przegrywa. Prawda jest wartością niezwykle ważną w życiu publicznym. Nawet jeśli dziennikarze uważają to za próbę dokuczenia im. To jest szansa obrony prawdy w życiu publicznym.

A nie zmusza przypadkiem ten artykuł (212 k.k.) do autocenzury?

Zdecydowanie zmusza do większej staranności, dbałości o słowo, unikania skrótów. A przy tym i tak nie osłabia możliwości zdecydowanej oceny osoby czy instytucji. Jeśli powiemy, że coś jest słodkie lub kwaśne, to sąd nie będzie tego poddawał analizie pod kątem prawdy lub fałszu. Dziennikarz nadal może więc oceniać czyjąś działalność. W żaden sposób nie ogranicza to wolności jego wypowiedzi. Natomiast nakazuje dziennikarzowi, by jego ocena nie była gołosłowna, tylko poparta faktami.

 


 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl