Z Maciejem Orłosiem o fenomenie Teleexpressu i recepcie na sukces rozmawia Marek Palczewski.
Maciej Orłoś, ur.1960 w Warszawie. Absolwent wydziału aktorskiego warszawskiej PWST. Od 1991 roku prowadzi Teleexpress. Był też gospodarzem wielu cyklicznych programów TVP 1, m.in. Oko w oko, Trochę kultury i 300 procent normy. Prowadził tez telewizyjne gale i festiwale, min. w Sopocie i Opolu, Wiktory i 50 lecie TVP. Laureat trzech Wiktorów i Telekamery. Autor książek dla dzieci.
Teleexpress obchodzi 25 urodziny. Pamięta Pan swój pierwszy występ w tym programie?
Było to 15 czerwca 1991 roku, Teleexpress miał już 5 lat. Tylko ostatnie wejście miałem na żywo. Reszta była wtedy nagrywana. Byłem bardzo przejęty i zdenerwowany, a treści informacji nie pamiętam.
Czy miał Pan wtedy jakiś wzorzec, według którego prowadził program, czy to była po prostu improwizacja?
Teleexpress potrzebował wtedy jeszcze jednego prezentera, miałem próby i zostałem zaakceptowany. Moimi przewodnikami byli wtedy: Piotr Radziszewski – szef Teleexpressu, z którym znamy się jeszcze ze szkoły teatralnej, bo razem studiowaliśmy; Sławek Kozłowski – współtwórca stylu i języka Teleexpressu; Krzysztof Juszczak – tekściarz, i Magda Mikołajczak – Olszewska, która uczyła mnie w jaki sposób prezentować informacje.
Czy to szybkie tempo przekazywania informacji w Teleexpressie nie gubi wątków, nie sprawia, że widz nic z programu nie pamięta?
Widz w ogóle ma kłopot z zapamiętywaniem informacji. Jest dużo szumu informacyjnego i zapamiętuje tylko najbardziej wyraziste newsy. To dotyczy wszelkich serwisów informacyjnych. Do widza trzeba trafiać poprzez formę i treść – czyli z atrakcyjnymi wiadomościami, potrafiącymi go zainteresować.
Na przykład?
Ciekawostką o tym, że lwica opiekuje się młodą gazelą. To zapamiętamy, bo to jest wyjątkowe, niestandardowe. Podobnie jest z informacjami o katastrofach. Poza tym wiele informacji jest po prostu szumem, dlatego staramy się, by każda nasza informacja była interesująca dla widza.
Na czym – pańskim zdaniem – polega fenomen Teleexpressu?
Program od 25 lat jest w tej samej telewizji, na tej samej antenie, o tym samym czasie, no z niewielką zmianą – na początku był o 17.15. Ma swój język, tempo, muzykę, poczucie humoru, zawiera informacje, których widz nie znajdzie gdzie indziej. Dostarcza je w pigule, podaje w lekki sposób. To jest to, co zapewnia mu popularność.
Czy po 25 latach zmieniłby Pan coś w tym programie oprócz czołówki?
To jest sprawa bardzo delikatna, bo jak wiemy „lepsze jest wrogiem dobrego”. Jeżeli jest coś, co się sprawdza, jeżeli ludzie to oglądają , a tak wynika z badań, to po co zmieniać, a jeśli już – to bardzo delikatnie.
Jest Pan jednym z najbardziej lubianych i nagradzanych przez widzów prezenterów telewizyjnych. Jaki jest pański przepis na sukces?
Po pierwsze, dobrze jest prowadzić program, który jest o stałej porze i przez wiele lat, jest właściwie sformatowany. Po drugie, chodzi o to, żeby program pasował do nas i my do niego. I po trzecie, trzeba się zachowywać naturalnie, naturalnie mówić i niczego nie udawać. Ważne jest też poczucie humoru.