Ze Zbigniewem Romkiem o współczesnych formach cenzury, manipulacji i dominującej propagandzie, rozmawia Błażej Torański.
Dr Zbigniew Romek jest pracownikiem naukowym IH PAN, wydał i opracował zbiór wspomnień „Cenzura w PRL. Relacje historyków” (2000). Autor monografii „Cenzura a nauka historyczna w Polsce 1944-1970” (2010), która będzie podstawą przewodu habilitacyjnego.
Czy w Polsce jest cenzura?
W sensie peerelowskim, jak to było do 1990 roku, absolutnie nie, gdyż był to system, działający w imieniu jednej partii: PZPR. System i organizacja cenzury były podporządkowane jednej ideologii. Mamy natomiast, jak i przed wojną, cenzurę represyjną, pilnującą przestrzegania prawa w słowie wypowiadanym czy publikowanym. Prawo jest egzekwowane, gdy ktoś przekroczy granice obyczaju lub kogoś obrazi. Tylko czy to jest cenzura?
Ograniczenia, wymuszające większą odpowiedzialność za słowo, nie muszą być cenzurą. Pytałem o zdejmowane teksty, filmy niedopuszczane do emisji, manipulacje informacją.
Konkretna telewizja, stacja radiowa czy gazeta ma swój charakter, światopogląd, sympatie polityczne. Preferuje głosy, które są zgodne z jej przekonaniami, nie dopuszcza innych. Weźmy skrajne przypadki: „Gazety Wyborczej” i „Naszego Dziennika”. Radia Maryja czy TOK FM. To jest rzecz naturalna. Cenzura istniałaby wtenczas, gdyby nigdzie nie można było opublikować, a można, choćby w Internecie.
Nie do końca. Internet daje wprawdzie nadal największą swobodę wypowiedzi, ale internauci żalą się na przykład, że nie mogą krytykować Platformy Obywatelskiej na forum portalu Onet.pl.
Może to wynika z poprawności politycznej administratorów albo strachu o źródło utrzymania? Zdarza się, że filmy są wstrzymywane, artykuły zdejmowane, wpisy na forach usuwane, bo redaktorzy naczelni czy programowi nie chcą się narażać władzy. To jest naganne i podobne do cenzury, ale czy to jest cenzura?
A nie jest? Czy zdjęcie programu Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” nie było formą cenzury? Czy nie jest nią wstrzymywanie przez TVN emisji filmu o „Bolku”?
Jestem bezwzględnie przeciwko takim działaniom. Opowiadam się za pluralizmem poglądów, który uznaję za największą wartość, jaką mamy po 1989 roku. Że wszyscy dziennikarze, twórcy mogą mówić, co chcą i nie są za to karani. Jeżeli karze się Grzegorza Brauna i utrudnia mu realizację filmów, to nie akceptuję tego, niezależnie czy się z nim zgadzam, czy nie. Ale uważam, że wynika to bardziej z kumoterstwa, karierowiczostwa i strachu decydentów przed konsekwencjami…
… albo autocenzury.
Tak, tego typu motywacje kierują ludźmi, którzy wstrzymują publikacje lub emisje. Są to metody działania cenzury, ale – powtórzę - czy to jest cenzura? Badając cenzurę peerelowską wiem, że tam system był tak zorganizowany, że mysz się przez to sito nie prześlizgnęła. Teraz tego na szczęście nie ma.
Zdaniem Tomasza Strzyżewskiego, najsłynniejszego polskiego radcy Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk, cenzura jednak jest. Kadrowi redaktorzy PRL uchodzą dzisiaj za autorytety moralne i popierają PO, SLD, narzucając młodym pokoleniom swój sposób myślenia.
Analizując cenzurę w PRL-u najbardziej interesowało mnie, jak zachowywały się środowiska intelektualne. Na ile ulegały, na ile nie. Uważam, że rodowód polskiej inteligencji jest lewicowy. Prawica po wojnie nie miała szans, aby być aktywną intelektualnie w sferze publicznej. Dlatego lewicowy sposób myślenia – ale nie taki, jak w Związku Radzieckim, tylko, jak w polskim PPS-ie – zwyciężył w polskiej inteligencji, także wśród elit redaktorów.
Strzyżewski twierdzi jednak, że swe sympatie polityczne, nawyki zawodowe, preferencje narzucili kolejnym pokoleniom adeptów sztuki dziennikarskiej.
Tak daleko bym się nie posunął, bo ci lewicowi redaktorzy, nawet najbardziej zajadli komuniści, już w latach 70 nie wierzyli w żadną ideologię. Byli blisko władzy tylko z powodów koniunkturalnych, aby czerpać zyski. Nie podtrzymywali idei, tylko robili biznes. A że środowiska intelektualne, zwłaszcza redaktorów, nie bardzo chcą wracać do przeszłości, rozliczać ją i pokazywać, to zrozumiałe. Odcinają się i mówią „Wybierzmy przyszłość”, bo czystych rąk nie mają. Ks. Józef Tischner mówił, że w PRL nie było ludzi bez skazy, stojących z boku.
Magnaci medialni - od Mariusza Waltera (TVN) po Zygmunta Solorza- Żaka (Polsat) - mają jednak niejasną przeszłość, a wpływają na miliony telewidzów. Czy nie jest to, trzymając się określenia Czesława Miłosza, współczesne zniewolenie umysłów?
Ja szczęśliwie telewizji zbyt wiele nie oglądam. Uciekam od niej, bo mnie denerwuje. Ale lewicowy punkt widzenia, owszem, dominuje. Oni lansują swoją wizję świata. Mają biografie, kariery, zanurzone w PRL.
Narzucając swój punkt widzenia, selekcjonując informacje, nie stosują cenzury?
Ja bym tu mówił raczej o manipulacji, o urabianiu opinii publicznej, lansowaniu własnych poglądów, ocen, rozumienia świata. O nie podawaniu pełnej, rzetelnej informacji, przykrawaniu jej, tendencyjnym przemilczaniu faktów.
Czy stąd bierze się dominująca dzisiaj afirmacja jednej partii, jak za Gierka w propagandzie PRL?
Analogie z propagandą sukcesu Gierka są uderzające. Sformułowania, styl wypowiedzi czy argumentacji, kreacja rzeczywistości przez ludzi władzy, polityków, prorządowych dziennikarzy, są kalką tamtego czasu.
Zgadza się Pan, że nie mamy w Polsce telewizji publicznej, tylko telewizję władzy?
Tak, władza chce takiej telewizji i dziennikarze TVP boją się być sobą. Boją się rzeczowo krytykować władzę, bo wiedzą, że poniosą konsekwencję takiej swobodnej wypowiedzi. Unikają rzetelnego dziennikarstwa, drażliwych problemów, analizy rzeczywistości, pokazywania prawdziwych nastrojów. Poruszają się po tematach zastępczych, po wierzchu, szukają sensacji. Równocześnie w Internecie pojawiają się niszowe strony prawicowe, które do powszechnej opinii nie mogą się przebić.
Czy władza boi się Internetu?
Przy takim stylu uprawiania propagandy i public relations Internet może być groźny. A czy się boją? Nikt o tym głośno nie powie, bo przyznałby, że ma coś na sumieniu. Generalnie Internet dla władzy jest groźny, bo pozwala się społeczeństwu samoorganizować.