Z Michałem Matysem o łódzkiej Manufakturze, ABW i „spsieniu” dziennikarstwa śledczego rozmawia Stefan Truszczyński.
Napisał Pan książkę – reportaż śledczy, który rzeczywiście czyta się jednym tchem. Rzecz o Łodzi, o ludziach odważnych i przedsiębiorczych, ale i schowanych w cieniu takich co przeszkadzają budować i działać. Czy nie powinien Pan tych „hamulcowych” bardziej ujawnić. Czy może nitki prowadzą tak wysoko, że strach?
To sprawa dla wymiaru sprawiedliwości. Opisałem nieznane, sensacyjne kulisy powstania łódzkiej Manufaktury. To zadziwiająca historia, z której wynika, że w Polsce można oskarżyć niewinnych ludzi, nasłać na nich ABW, zamknąć do aresztu, zniesławić, a po trzech latach po prostu powiedzieć „przepraszam to była pomyłka”. To właśnie przytrafiło się ludziom, którzy wymyślili Manufakturę. Być może komuś zależało na tym, aby Manufaktura nie powstała. Ale to zbyt poważna sprawa, abym snuł spekulacje. Wyjaśnić to powinien wymiar sprawiedliwości, choćby po to, aby nic podobnego nie powtórzyło się w przyszłości.
Dziennikarstwo śledcze o ile nie inspirowane przez czyjeś polityczne – policyjne cele to wielka przygoda, ale to praca wymagająca odwagi, ryzyka. Jak daleko można się posunąć?
Pracując nad książką postępowałem tak jak wtedy, gdy pisałem artykuły o polskich milionerach, najpierw w „Gazecie Wyborczej”, a potem w miesięczniku „Profit” (dziś „Forbes”) . Zbierałem informacje z różnych źródeł, analizowałem je i układałem w całość. Stopniowo wyłaniała się z tego opowiadana przeze mnie ich historia. Nie uważam się jednak za dziennikarza śledczego. Zresztą powiem coś kontrowersyjnego. W Polsce nie ma czegoś takiego jak dziennikarstwo śledcze, istnieje tylko „dziennikarstwo teczkowe”. Dziennikarze dostają od informatorów gotowe „teczki” z dokumentami, na podstawie których opisują konkretne historie. Fatalne jest to, że nie weryfikują tych dokumentów. Ale rozumiem nawet dlaczego tak postępują. Piszą pod ogromną presją, redakcje zmuszają ich do dostarczania coraz większej liczby sensacyjnych artykułów, bo gazety walczą o czytelników. Efektem tego jest ogólny upadek dziennikarstwa śledczego, a mówiąc dosadnie jego całkowite „spsienie”.
Dlaczego wybrał Pan Łódź – Manufakturę – p.p. Mieczysława Michalskiego i Cypriana Kosińskiego?
Bo to ciekawa, fascynująca historia, która rozgrywała się na moich oczach. Wszystko zaczęło się 20 lat temu. Byłem początkującym dziennikarzem i przypadkowo znalazłem się na konferencji prasowej zorganizowanej przez Mieczysława Michalskiego, nowego dyrektora wielkiej państwowej fabryki włókienniczej w sercu Łodzi, zbudowanej w XIX wieku przez Izraela Poznańskiego. Były to czasy, gdy w Łodzi pracowało we włókiennictwie sto tysięcy ludzi, a stukot maszyn słychać było na każdym rogu ulicy. Michalski miał odwagę powiedzieć, że włókiennictwu grozi zagłada. Zapowiedział, że przerobi fabrykę na coś na kształt „starego miasta”, którego Łódź nigdy nie miała – z rynkiem, galerią handlową, kafejkami, kinami, kręgielnią i hotelem. Większość łodzian pukała się w czoło i komentowała, że zwariował. Dziś wiadomo, że okazał się wizjonerem. Nie zrealizowałby jednak swojej wizji, gdyby nie przypadkowe spotkanie w pobliskim Pałacu Poznańskiego. Spotkał tam Cypriana Kosińskiego, dawno niewidzianego kolegę z akademickiej drużyny siatkówki, który wyjechał z kraju i zrobił karierę biznesmena we Francji i Zairze. Kosiński sprowadził do Łodzi Francuzów. Po wielu perturbacjach zainwestowali oni w odbudowę fabryki ponad ćwierć miliarda euro! W ten sposób powstała Manufaktura, która zmieniła oblicze Łodzi. Ale najwyraźniej komuś się to nie spodobało. Niespodziewanie Michalskiego i Kosińskiego zatrzymała ABW. Dochodzenie i proces trwały trzy lata. I choć zostali całkowicie uniewinnieni, obaj przypłacili to zdrowiem.
Czy bohaterzy Pana książki powinni czuć się nadal zagrożeni?
Nie sądzę. Ale nie dziwię się, że stracili zaufanie do państwa polskiego. Pozostał im uraz. Bo sprawa wciąż jest niewyjaśniona. Do dzisiaj nie wiadomo, kto stał za oskarżeniem. Niewiele brakowało, aby storpedowało ono całą inwestycję. Ta historia niepokojąco przypomina sprawę Romana Kluski, twórcy komputerowej firmy Optimus, którego w podobny sposób oskarżono i zniszczono. I tak samo do dziś nie wiadomo, kto za tym stał.
Czy wydawnictwo „Rytm” publikując książkę „Łódzka Fabryka Marzeń – od afery do sukcesu” - ryzykuje „gniew władzy”, której niektórzy przedstawiciele są najwyraźniej bardzo winni tego, co się działo przez całe lata z „Manufakturą”?
Na szczęście w Polsce władza nie jest wszechwładna. Świadczy o tym choćby bezprecedensowy werdykt łódzkiego sądu, w którym mowa jest między innym o tym, aby w przyszłości nie wyrzucać w błoto publicznych pieniędzy na tego rodzaju śledztwa.
Czy jest coś, co nie znalazło się w książce, a chciałby Pan dodać?
Owszem. Ale nie mogę tego udowodnić i dlatego nadaje się to tylko do napisania sensacyjnej powieści kryminalnej z gatunku political fiction. Może kiedyś ją napiszę.
Kończy Pan rozdziałem o zupełnie już nowej, przyszłościowej sprawie: pespektywie projektu dotyczącego karygodnie pusto stojących terenów wokół dworca Łódź-Fabryczna. Czy ta inwestycja jest rzeczywiście najważniejsza dla miasta, które ma dramatyczne bezrobocie i postępującą przestępczość?
Gdy 20 lat temu Mieczysław Michalski mówił o tym, że przebuduje gigantyczną fabrykę w centrum Łodzi w centrum rozrywkowo-handlowe, słyszałem dokładnie takie same komentarze. Złoszczą mnie one. Historia, którą opisałem, jest dowodem na to, że świat pchają do przodu wizjonerzy, którzy wyprzedzają swoją epokę. To akurat uniwersalne przesłanie. Nowe Centrum Łodzi wokół dworca Łódź Fabryczna to pozornie szalony pomysł. Ale ma twarde podstawy. Opiera sie na założeniu, że za 10 lat PKP wybuduje w Polsce koleje dużych prędkości. Łódź znajdzie się na ich skrzyżowaniu. Takie koleje działają w większości zachodnioeuropejskich krajów. Czy ktoś dziwi się, że we Francji mkną TGV, a we Włoszech Pendolino? Dlaczego u nas ma to być niemożliwe? We wszystkich tych krajach szybka kolej zmieniała geografię gospodarczą. Proszę sobie wyobrazić podróż pół godziny z Łodzi do Warszawy, i godzinę do Wrocławia czy Poznania. Przecież ci bezrobotni z Łodzi będą mogli dojeżdżać tam codziennie do pracy. Wierzę, że to możliwe. Tym bardziej, że pomysł na Nowe Centrum Łodzi wyszedł od Andrzeja Walczaka, znakomitego stratega biznesowego, jednego z twórców eksportowej polskiej firmy Atlas.
Słyszę czasem, że dobrym dziennikarzem śledczym jest się najwyżej do 30-tki. Potem – kłopoty i bynajmniej nie krociowe zarobki – powoduje, że zaczyna brakować chęci do pracy?
Jak powiedziałem, nie uważam sie za dziennikarza śledczego. Ale wierzę, że każdy bez względu na zawód, jeśli tylko dobrze wykonuje swoją pracę, zawsze sobie poradzi. Trzeba być po prostu dobrym w tym, co się robi.
Czy dziennikarz śledczy może liczyć na pomoc, czy tylko są mu rzucane kłody – strach przed ujawnieniem winnych lub zazdrości młodych ludzi?
Największym wrogiem dziennikarza śledczego może stać się on sam, jeśli cierpi na przerost ambicji i żądzę sukcesu za wszelką cenę. Generalnie dziennikarze zbyt mało zastanawiają się nad konsekwencjami tego co piszą. Zdarza się, że bardziej zależy im na sławie niż dotarciu do prawdy. To może zgubić każdego dziennikarza. Przykładów nie musimy daleko szukać. Wystarczy przejrzeć co pisały gazety codzienne, a nawet znane tygodniki, o Michalskim, Kosińskim i Manufakturze. Dziennikarze informowani przez ABW i prokuraturę bez zastanowienia ferowali wyroki na łamach prasy.
Jak jest z tym śledczym dziennikarstwem? Teraz jednak dużo wolno. Czy jest skuteczne?
Całkowicie „spsiało”. Zostało sprowadzone do poziomu tabloidów albo zamieniło się w polityczną propagandę. W tym drugim przypadku dziennikarze stali się niewolnikami własnych poglądów politycznych. Przestała być ważna sprawa, czy mówiąc górnolotnie prawda. Bardziej zaczęła sie liczyć polityczna teza, którą można udowodnić w konkretnej historii. Ale to już temat na zupełnie inną rozmowę...
Michał Matys, urodzony w Łodzi w 1966 r. Z wykształcenia archeolog, z zamiłowania reporter – w latach 1991-2004 w „Gazecie Wyborczej”; potem w miesięczniku „Profit” (obecnie „Forbes”) i tygodniku „Przekrój”. Publikował też w „Rzeczpospolitej”.
Największe uznanie przyniósł mu cykl artykułów o tym, jak powstały fortuny najbogatszych Polaków. Ich efekt to książka „Towarzystwo” (2003). Był też współautorem książki „Gen ciekawości” (2004), zawierającej wywiady z wybitnymi naukowcami.
W latach 2008-2009 zrealizował dla Telewizji Polskiej „Zagadki tamtych lat”, cykl filmów o groteskowej, absurdalnej rzeczywistości PRL. Odcinek o strajku łódzkich włókniarek w dawnej fabryce Poznańskiego („Kto pokazał tyłek Jaroszewiczowi?”) otrzymał nagrodę Grand Press za najlepszy reportaż telewizyjny roku 2009.
W najnowszej książce „Łódzka fabryka marzeń” opisuje kulisy powstania centrum Manufaktura, wielkiej inwestycji zagranicznej, która zmieniła oblicze Łodzi. Jest to barwna, miejscami sensacyjna opowieść z zaskakującymi zwrotami akcji, pokazująca jak w Polsce robi się wielki biznes.