Z Jackiem Żakowskim o zblatowaniu dziennikarzy, polityków i biznesmenów rozmawia Paweł Luty.
Jacek Żakowski (rocznik 1957) – dziennikarz, działacz opozycji demokratycznej, rzecznik Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, współzałożyciel „Gazety Wyborczej”, obecnie publicysta „POLITYKI”.
W zeszłotygodniowym numerze „POLITYKI” (31/2011) pisał Pan o zblatowaniu świata mediów, polityki i biznesu. Kto Pana zdaniem najbardziej korzysta na tym zblatowaniu?
Wszyscy tracą. Jest to gra o sumie ujemnej.
Dlaczego?
Nawet jak się odnosi krótkookresowe korzyści to i tak to zblatowanie kończy się taką aferą jak trwająca obecnie w Wielkiej Brytanii. Podważona zostaje wiarygodność mediów, niszczony jest autorytet dziennikarzy, kompromitują się politycy, biznesmeni ponoszą straty. Przykładem może być Rupert Murdoch, który musiał zamknąć dochodowy tytuł. To jest gra, w której krótkookresowe korzyści mogą odnosić wszyscy – dziennikarze mają dostęp do newsów od polityków, biznesmeni mają przywileje, politycy mają tzw. dobra prasę. A w średnim i długim okresie tracą wszyscy, a najbardziej obywatele.
A może jest jednak tak, że wybuch takich afer jak afera „News of the World” czy afera Rywina ma pozytywne skutki, ponieważ dziennikarze, politycy i biznesmeni zwyczajnie boją się stosować dalej złych standardów?
Wie Pan, to jest taka korzyść jak z amputacji. Jak się człowiekowi utnie chorą nogę, to po jakimś czasie czuje się lepiej niż przed amputacją, ale ma już tylko jedną nogę. Tutaj też jest taka sytuacja, bo bardzo wiele osób ulegając pokusom zblatowania wypada z obiegu publicznego. Jest coraz mniej osób kompetentnych i inteligentnych w życiu publicznym, w tym pośród dziennikarzy. Wszyscy ponosimy straty tracąc ludzi. Proszę spojrzeć ile osób straciliśmy po aferze Rywina. W Wielkiej Brytanii będzie podobnie. Weźmy choćby Rebekę Brooks – to jest przecież świetna menedżerka, ale zdemoralizowana. Gdyby się nie zdemoralizowała mogłaby zrobić bardzo dużo dobrego dla mediów i obywateli. Rupert Murdoch też jest świetnym biznesmenem, tylko że zdemoralizowanym. Pośród wszystkich dziennikarzy zwolnionych z „NoftW” byli też ludzie zdolni, którzy mogli dobrze służyć Brytyjczykom i brytyjskiej demokracji.
Sądzi Pan, że na aferze „NoftW” świat mediów jedynie straci?
Afera jest terapią, która poprawia stan rzeczywistości. Problemem jest choroba, którą trzeba przy pomocy afery leczyć, czyli postępujące zblatowanie, nie tylko świata mediów i polityki, ale także sektora finansowego. Kryzys, który przeżywamy jest w ogromnej części efektem zblatowania świata polityki i sektora finansowego. A płaci za to cały świat. Oczywiście, kryzys kiedyś się skończy, nastąpi korekta, powstaną nowe regulacje, ale cena, która za to płacimy – i Pan, i ja – jest bardzo duża.
Co w takim razie muszą robić dziennikarze, abyśmy nie płacili tej wysokiej ceny za zblatowanie elit?
Przede wszystkim trzeba zachowywać na co dzień dystans do polityków. Mamy oczywiście tak jak inni obywatele swoje poglądy, idee, które wyznajemy, podzielamy, propagujemy, ale to nie może łączyć się z uzależnieniem od, czy przywiązaniem się do jakiegoś polityka czy do jakiejś partii.
Po drugie, co wydaje mi się ogromnie ważne, należy odbudować podmiotowość dziennikarzy. Ona została bardzo osłabiona przez zmiany systemu własności, przez to, że media są własnością wielkich korporacji, którym jest kompletnie obojętne jak redakcje zarabiają pieniądze, byleby ich zarobić jak najwięcej. To jest oczywiście sprzeczne z etosem dziennikarskim, który jest jednak etosem służby publicznej, etosem dostarczania obywatelom wiedzy koniecznej do podejmowania decyzji politycznych czy życiowych. Musimy odbudować równowagę między naszym etosem a etosem biznesu, który jest etosem dostarczania zysku. W odbudowywaniu tej równowagi powinny brać udział różne organizacje dziennikarskie, takie jak SDP.
W audycji „Newsroom” na antenie TVP Info, która była poświęcona SDP (emisja: 23.07.2011) określił Pan Stowarzyszenie mianem fasadowego, kanapowego. Czy Pana zdaniem SDP może odgrywać pozytywną rolę w procesie poprawiania sytuacji zawodowej dziennikarzy?
Może odgrywać, ale nie odgrywa.
Dlaczego Pan tak sądzi?
Nie mogę sobie przypomnieć jakiejkolwiek akcji SDP w obronie niezależności dziennikarzy w korporacjach, w mediach prywatnych. Nie potrafię sobie przypomnieć ważnego, głośnego przedsięwzięcia, które by broniło dziennikarzy przed właścicielami mediów, a napięcie między nimi jest dzisiaj oczywiste. Kiedyś było inaczej, bo jeden właściciel miał jedną gazetę czy jedną telewizję i sam był człowiekiem mediów. Dziś szefami korporacji medialnych są ludzie, którzy przychodzą z biznesu cukierniczego albo z banku i są nastawieni wyłącznie na efektywność ekonomiczną. W tej sprawie żadne stowarzyszenie dziennikarskie w Polsce nie podjęło działania.
Z drugiej jednak strony, istnieje przecież Karta Etyczna Mediów, a niedawno Oddział Warszawski SDP podjął akcję na rzecz wpisywania do umów dziennikarzy w mediach publicznych tzw. klauzuli etycznej.
Karta Etyczna Mediów, na skutek degrengolady w jaką popadła Rada Etyki Mediów i przez lata w niej trwała, praktycznie nie funkcjonuje. Myślę, że gdyby pośród dziennikarzy zrobić sondę na temat jej treści to 98 albo 99 procent z nich nie miałoby zielonego pojęcia co w niej jest.
Cieszę się z działań Oddziału Warszawskiego, ale jaka jest ich skala i skuteczność? Minimalna. Nie jest to oczywiście wina działaczy, ale w dużej mierze obojętności środowiska. W porównaniu z tym jaką rolę odgrywało Stowarzyszenie w 1981 roku albo w porównaniu z tym jaką rolę odgrywają organizacje tego typu na świecie trzeba powiedzieć, że SDP jest jak uśpione.
Co musiałoby się stać, żeby uznał Pan, że SDP nie jest uśpione?
Musiałoby zostać odpartyjnione. Okres prezesury pani Mokrosińskiej to okres znaczącego upartyjnienia Stowarzyszenia. Przykładem może być to, że kiedy tzw. środowisko „pro-lustracyjne” na co dzień stosowało pomówienia, oszczerstwa, różne redakcje publikowały niesprawdzone informacje, to Stowarzyszenie przymykało na to konsekwentnie oczy. Było związane z tym środowiskiem i płaci za to cenę. Takie organizacje muszą być idealistyczne, tzn. wierne ideałom, pewnym standardom, wartościom bez względu na kontekst polityczny. A to nie miało miejsca.
Gdyby teraz się to udało, a wiem, że będzie to bardzo trudne, bo obserwowałem wybory w Stowarzyszeniu, gdyby udało się odpartyjnić SDP, to sytuacja by się radykalnie zmieniła. Gdyby Stowarzyszenie zaczęło działać na rzecz szeregowych dziennikarzy, którzy są w nieuczciwy sposób eksploatowani przez korporacje medialne, nie mają etatów, nie mają prawa do własnego zdania, gdyby Stowarzyszenie odważyło zająć się problemami szeregowego dziennikarza, gdyby odważyło się, a jest to dozwolone w statucie, usuwać z grona swoich członków dziennikarzy, którzy wielokrotnie popełniali wykroczenia przeciwko Karcie Etycznej Mediów, to mogłoby jeszcze odgrywać w Polsce ważną rolę. Na razie wydaje się, że jest zorientowane na swojej tożsamości partyjnej.
Chociaż z drugiej strony, to co dzieje się w Oddziale Warszawskim jest dla mnie iskierką nadziei. Niemniej jednak, jest to dość symptomatyczne, że inicjatywa o wpisaniu klauzuli sumienia wyszła od Oddziału Warszawskiego a nie całego Stowarzyszenia. Dlaczego Zarząd Główny milczał tyle lat, kiedy te sumienia były łamane i deptane? To jest niesamowite.
Mógłby Pan w przyszłości aktywnie włączyć się w działania SDP?
Nigdy nie wystąpiłem ze Stowarzyszenia, chociaż w pewnym momencie przestałem aktywnie działać. Nie widzę w tej chwili społecznego potencjału dla potrzebnych zmian. Obserwowałem przebieg kampanii wyborczej i odnoszę wrażenie, że było to starcie środowisk politycznych. Nie jestem optymistą. Sądzę, że jakbym miał się w coś angażować, to raczej w organizację jakiegoś nowego ruchu, stowarzyszenia czy klubu wolnego od tej negatywnej kultury stowarzyszeniowej, która się wytworzyła.