Z Barbarą Pietkiewicz o tym, co reporter jest winien swoim bohaterom rozmawia Wiesław Łuka
Barbara Pietkiewicz, od prawie czterdziestu lat związana z tygodnikiem "Polityka"; laureatka licznych nagród za reportaż oraz nagrody Grand Press (2000 r.). Skończyła studia psychologiczne i studiowała wokalistykę.
„Zawód reportera jest niezbyt etyczny” – to twoje wyznanie szokuje; nie pamiętam, by któryś z wybitnych autorów na podobne się zdobył!
Opisuję przeważnie trudne sprawy, bo tylko takie są ciekawe dla czytelnika. Szukam bohaterów znajdujących się w krańcowych sytuacjach – rodzice stracili dziecko zamordowane w bestialski sposób, albo dziecko się powiesiło, albo gwałciciele zamordowali swoją ofiarę; podobnych przykładów mogę podać setki. Z doświadczenia wiem, że do ludzi przeżywających wielką traumę muszę dotrzeć w pierwszej, drugiej dobie po tragedii…
Pierwszej, drugiej? Pamiętam, jak zostałem prawie przepędzony spod kościoła na warszawskim Placu Trzech Krzyży, gdzie odprawiała się msza żałobna po samobójstwie licealistki, zgwałconej poprzedniego dnia na oczach unieruchomionej matki…Zostałem wyzwany od sadystów, gdy próbowałem pytać kolegów i koleżanki z klasy o opinie…
Pewnie popełniłeś jakiś błąd...Tak, to są trudne sytuacje, ale trzeba im wyjść naprzeciw, jeśli się chce napisać interesujący tekst. Szok rodziców, lub innych bohaterów, spowodowany taką czy inną tragedią, ich otumanienie oraz szybkie, reporterskie wejście w sprawę - to właśnie czasami wygląda na niezbyt etyczne, ale często przynosi ulgę tym ludziom; wszystko zależy od twojego do nich podejścia.
Będziemy o tym mówić, a tymczasem chciałbym wrócić do początku twojej przygody z reportażem. Przypomniałaś kiedyś, że w czasie studiów dziennikarskich znany już wówczas reportażysta, Ryszard Kapuściński po przeczytaniu jakiegoś twego tekstu poradził ci zająć się właśnie reportażem jako gatunkiem – co on takiego wtedy w tobie odkrył?
Dawno temu chciałam być publicystką, ponieważ uważałam, że w niej można wykazać się wiedzą i mądrością, że cóż to takiego reportaż – coś się wydarzyło, jedziesz tam, patrzysz, rozmawiasz, wracasz, robisz sprawozdanie – to takie proste, mało ambitne; natomiast publicystka, to jest coś wielkiego. Rzeczywiście w pierwszych latach praktyki w "Sztandarze Młodych" napisałam jakiś tekst publicystyczny, który przerwano na połowę i ostentacyjnie wrzucono do kosza. Jakiś mój felieton równie szybko wylądował w koszu. A pierwszy, już nie studencki reportaż pt. "Kukułcze jajo"? - on mi się wydawał bardzo piękny…a także wylądował w koszu. Usłyszałam w redakcji ocenę kierowniczki działu zawartą w pytaniu: co ja mam z tobą dziecinko zrobić? Szybko sama oceniałam to „jajo” jako najczystszą w świecie grafomanię. Ale pamiętałam poradę Kapuścińskiego. Niedługo potem znalazłam się w mieszkaniu Za Żelazną Bramą u koleżanki ze studiów, dziewczyny, tak samo jak ja, ze wsi. Ze zdumieniem stwierdziłam, że nasze małe pokoiki są umeblowane według identycznego wzoru. Przypadek sprawił, że za kilka dni u innej wspólnej koleżanki stwierdziłyśmy we trzy to samo; trzy mieszkanka były kalkami; wybuchłyśmy śmiechem. Ja to opisałam z próbą analizy psychologiczno-obyczajowej przyczyn „kalkomanii”. Okazały się, nimi genetyczno-wychowawcze wzorce przyniesione ze wsi. Ten tekst pt. "Sąsiadki" uratował mnie przed życiową klęską w redakcji i w ogóle w dziennikarstwie. Kierowniczka działu wykrzyknęła: nie spodziewałam się, że jesteś taka zdolna!
Czym cię uwiódł reportaż jako gatunek ?
Chyba tylko tym, że on mi wychodził lepiej niż inne formy.
Czyli co ci wychodziło?
Jestem z wykształcenia psychologiem. I jestem pewna, że byłabym dobrą psychoterapeutką, gdybym nią została. Ja na początku swojej reporterki przez dłuższy czas chodziłam za Hanką Krall; patrzyłam i słuchałam jak ona rozmawia z ludźmi, jak wyszukuje i decyduje się na pisanie o tym, a o tamtym nie. Ja się od niej bardzo wiele nauczyłam. Ale też szybko zorientowałam się, że mam wrodzony talent – chyba to mogę tak nazwać – wyczuwania wspólnej fali porozumienia z drugim człowiekiem. Pamiętam, kiedy pojechałam do stoczni w czasie pamiętnego Sierpnia 1980 roku. Było tam wielu dziennikarzy, którzy kręcili się przy bramie głównej i w słynnej hali. Ja natomiast pojechałam do wysokiego i długiego bloku na gdańskiej Zaspie, do tzw. falowca. Pukałam do drzwi mieszkań strajkujących stoczniowców. Jedno z nich otworzyła mi kobieta, stanęłam przed jej surową twarzą, usłyszałam dość obcesowe pytanie: kto jestem i czego tu szukam?
Pomyślałaś, że ona przypuszcza, że jesteś tajną policjantką i przyszłaś w jakimś niecnym celu…
Całkiem możliwe…patrzę przez szparę w drzwiach kątem oka na jej mieszkanie i w ułamku sekundy mam na końcu języka zdanie, które natychmiast mi ją otwiera…
To przypisujesz swemu talentowi psychoterapeutki – że w odpowiednim czasie i miejscu znajdujesz odpowiednie zdanie?
Ja tego zdania nie szukam, ono we mnie zjawia się automatycznie. Nie pamiętam już, co wtedy powiedziałam, ale na pewno to nie były sentymentalne słowa, choć trafiły do żony stoczniowca. Przypomnę późniejszą głośną sprawę – pukam do drzwi mieszkania babci tego małego Michałka, którego kilka lat temu utopił w Wiśle matki konkubent i jego koleś. Drzwi otwiera mnie starsza kobieta o zbolałej twarzy. Wiem, że nie mogę zacząć od przedstawienia się zasadniczym tonem dziennikarki ze znanego pisma, bo będę miała ze startu przechlapane. Zaczynam zatem: proszę pani jestem dziennikarką…nie ma pani pojęcia, jak mnie strasznie boli głowa…czy pani by mi mogła zrobić szklankę herbaty, a potem porozmawiamy…Kobiecie było głupio odmówić mi tej szklanki herbaty. Usiadłam i za pięć minut już wiedziałam, że się od niej dowiem wszystkiego, czego zechcę.
Jesteś nestorką reportażu obok Hanny Krall i Małgorzaty Szejnert – czy wyróżniłabyś kategorię reportażu kobiecego? Jego tematy, stylistykę, obrazowanie, klimaty tworzone przez szczegóły, na które reportażyści – mężczyźni nie zwróciliby uwagi? Czy jest coś takiego?
Myślę, że dziś nie. Mamy wielu wybitnych już autorów średniego i młodego pokolenia. Myślę, że reportaż Edyty Gietki, mojej młodej koleżanki redakcyjnej, jest w tym samym stopniu męski, co reportaż Jacka Hugo-Badera kobiecy. Natomiast kilkadziesiąt lat temu można było rzeczywiście powiedzieć, że teksty Hanki Krall miały takie kobiece klimaciki. Teraz te różnice się zatarły.
Ale tylko kobieta może wpaść na pomysł, by zacząć rozmowę z inną kobietą od prośby o szklankę herbaty...
Tak myślisz? Może tak jest …
Mówisz, że między reporterem i bohaterem muszą obowiązywać jasne zasady – jakie?
Te zasady są i jasne, i ciemne zarazem? Jeśli wchodzę do mieszkania babci Michałka dzięki użyciu takiego triku - a w każdej sytuacji są inne kładki, które przerzucam do bohatera tekstu – to zaczynam pytać o jej życie, a ona ma prawo zapytać o moje i ja jej o nim opowiadam; pojawia się nić sympatii, zrozumienia, zaufania z wyczuwalną nutą szczerości. To jest ta gra wstępna. Często i szybko słyszę zdanie kobiety, czy mężczyzny: proszę pani, ale nikt przedtem ze mną tak nie rozmawiał, nawet kumpel, czy przyjaciółka. Oni szybko się orientują, że także mają prawo zapytać o moje osobiste, o trudne sprawy. Oni wyczuwają, że ja mówię prawdę; mówię tak, żeby oni czuli moją sympatię, a nie czuli się przymuszani, a tym bardziej urażeni.
Nigdy nie miałaś tak, że ta gra wstępna trwała długo i okazywała się bezowocna ?
Miałam. Często ta gra wstępna trwa parę godzin – rozmawiamy o czymś i o niczym, ale nagle coś pęka między jedną i drugą dygresją, bez nacisków. Ta osoba nagle mówi coś, po czym dostaję gęsiej skórki, myślę po cichu: o, mam cię…i mam reportaż. Po każdej rozmowie – bardziej lub mniej owocnej – grzecznie dziękuję i podkreślam, że ta osoba zrobiła mi dużą łaskę, poświęciła mi swój czas, oddała mi kawał swego życia. Często słyszę ich pytanie, a dlaczego pani o to pyta, a po co to pani? A ja: a po to, by dziesięć, czy nawet sto innych babć, matek, ojców czegoś się nauczyło z przeżyć, o których rozmawiamy. Może ktoś wyciągnie jakiś pozytywny dla siebie wniosek, uniknie powtórki z opisanej przeze mnie tragedii, będzie ostrożniejszy w swoim postępowaniu…
Wyznaczasz sobie granice, które chronią reportera przed tzw. wchodzeniem z buciorami w czyjeś życie ?
Zawsze jest wchodzenie z buciorami, ale takie, że mój rozmówca nie czuje tego, ponieważ nie zadaję nachalnych pytań, nie zmuszam do wywnętrzniania się bohatera, lecz wytwarzam klimat, w którym ona/on mówią mi jakby z własnej woli, nie czują nacisków. Oni bardzo często zapominają, że rozmawiają z dziennikarką i samorzutnie opowiadają mi tyle, że gdybym to napisała, miałabym wspaniałą książkę, choć oni po jej przeczytaniu mogliby się poczuć urażeni. Ja natomiast przekroczyłabym wszelkie granice etyczne „wykorzystując” czyjeś życie. Przecież moi bohaterowie są dużo „słabsi” ode mnie, nie znają moich zawodowych technik psychoterapeutycznych, które stosuję podczas rozmowy.
Jakie to są techniki ?
Różne, zależne od tego, z kim rozmawiam. To zrozumiałe, że inaczej rozmawiam z byłą dojarką z PGR, wyznającą swoje intymności, o których nie powiem, bo obiecałam jej dyskrecję, a inaczej z wybitnym, emerytowanym naukowcem, który przekroczywszy osiemdziesiątkę, po raz pierwszy w życiu ujawnił publicznie, że jest gejem. Mówimy o swobodnej, porwanej rozmowie, przetykanej różnym dygresjami, ale to wszystko jest przeze mnie kontrolowane, i sterowane w kierunku prowadzącym do napisania interesującego tekstu.
Manipulowane?
Do pewnego stopnia tak. Pamiętam, jak dawno temu dostałam polecenia napisana tekstu na Dzień Kobiet. Wyszukałam kilka bohaterek, długo z nimi rozmawiałam, wysłuchałam ich wyznań m.in. o skrobankach, którym się poddawały, przeczytałam wiersze z częstochowskimi rymami, pisane przez niektóre z nich. Nagle dostałam polecenie wyjazdu za granicę. Przekazałam temat Hance Krall, opowiedziałam jej o zebranym materiale i prosiłam, by nie pisała o skrobankach. Hania tymczasem pojechała do tych kobiet, rozmawiała z nimi po swojemu i po swojemu napisała; również o aborcji…Ja wtedy zrozumiałam, że poczucie przyzwoitości też ma swoje granice, że reporter musi być trochę bezczelny, trochę świnią, bo inaczej nie napisze dobrego tekstu. Inny przykład - znacznie później pisałam o tragedii ojca, którego córka się utopiła. On mi ją opisywał leżącą w bieli, wśród białych kwiatów, w białej trumnie, pięknie wyglądającą. Jeden z uczestników ceremonii pogrzebowej powiedział mi parę godzin później, że w pewnym momencie z nosa panienki wypełzł biały robal, ktoś inny mi to potwierdził; oczywiście to napisałam. Stroskany tatuś był bardzo zaskoczony ujawnieniem obrazka z tym robalem. Byłam trochę świnią, czy nie?
Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że nie ma prawdy reportażu, jest tylko prawda faktów i ludzi? Nie jest to dla mnie jasne…
W reportażu nie można oddać tzw. obiektywnej prawdy o rzeczywistości. Dobry reporter badając i opisując sprawę wyszukuje w niej fragmenty realu, których nie dostrzega przeciętny obserwator. Dobry reporter widzi znacznie więcej i z tego „więcej” buduje zdania, akapity, całość - subiektywną całość.
Mówisz, że reporter „wykorzystując” czyjeś życie, jest coś winien w zamian swoim bohaterom. Co?
Kiedyś pewna starsza, prosta kobieta opowiadała mi swoją tragedię po stracie wnuka, który się powiesił na klamce. Ta babcia katowała się myślą, że była winna śmierci chłopaka. Jej opowieść była Hiobowym lamentem na temat własnych zaniedbań i zaniechań wobec nastolatka. Obiektywne fakty przeczyły temu. Zaczęłam przekonywać babcię, że nie ma racji w samoocenie i samooskarżeniach. Przekonałam ją, zrzuciłam wielki kamień z jej serca, za co mi dziękowała. Miałam wielu takich bohaterów, którym ulżyłam w dźwiganiu ciężarów ich losu. Wielu rozmówcom przywróciłam pewność siebie i nadzieję; właśnie to reporter jest im winien.
Na forum internetowym ktoś cię nazwał „psychicznie chorą… patologiczną dziwką” umieszczając swój post pod twoim reportażem o studentkach-prostytutkach. Jak na to zareagowałaś?
Bardzo mi odpowiada taki komentarz - ja jestem patologiczna, ponieważ mnie ciągnie do patologii. Zawsze interesowały mnie najciemniejsze strony życia - zbrodnie, gwałty itd. Teraz pociąga mnie jasna jego strona - im jestem starsza, im bardziej oddalam się we własnym życiu od seksu, tym śmielej o nim piszę. Wiem, jak jest on potrzebny i ważny.