Z Ryszardem Bańkowiczem o milczeniu REM, wulgaryzmach księdza i muzyka oraz segregacji mediów.

Ryszard Bańkowicz jest przewodniczącym Rady Etyki Mediów. Absolwent prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Komentator, korespondent zagraniczny i publicysta międzynarodowy. Pracował w "Życiu Warszawy", przedtem w "Kurierze Polskim", tygodnikach "Świat", "Dookoła Świata" i "Razem". Był redaktorem naczelnym miesięczników "Businessman Magazine" i "Ambasador". Laureat nagrody SDP im. Juliana Bruna, autor sześciu książek o krajach, w których pracował, wśród nich o Cyprze i Wielkiej Brytanii. Jest wieloletnim korespondentem fińskiej prasy ekonomicznej w Polsce. Od grudnia 2007 r. przewodniczy Polskiemu Klubowi Publicystów Międzynarodowych.

 

Każda zmiana rodzi nadzieję. W maju zmienił się skład Rady Etyki Mediów, ale od tego czasu wydaliście zaledwie dwa oświadczenia. Jakby Rady nie było. Jaka jest tego przyczyna?

Chciałbym, aby Rada dawała o sobie znać wtedy, kiedy następuje rażące naruszenie zasad etyki mediów. Teoretycznie można by rzec, że jeśli REM się nie wypowiada, to jest dobrze. Bo jesteśmy ciałem, które włącza się w debatę publiczną, kiedy zapalają się jaskrawe światła ostrzegawcze.

Naruszanie zasad etyki w mediach występuje niemal permanentnie.

Dlatego nie jest tak, że siedzimy cicho. Działamy aktywnie, może nawet bardziej niż kiedyś, ale nasze oświadczenia są rzeczywiście nieliczne. I powinny takie być, gdyż w formie oświadczenia wypowiadamy się, kiedy sprawa jest bardzo poważna. Wyrażamy jednak opinie w stanowiskach i listach, przedstawianych także na stronie internetowej REM. Nie mnie oceniać, jak Rada jest odbierana, choć chciałbym, aby zauważono te zmiany.

Nie zabraliście jednak głosu choćby w sprawie głośnego incydentu na Jasnej Górze, gdzie wydarzenia rozgrywały się także w sferze etyki. Dziennikarka stacji Polsat News została spoliczkowana. Polsat nie dostał akredytacji, nie potraktowano go na równi z innymi mediami. Mimo braku akredytacji wysłał tam ekipę. A REM milczała.

Dyskryminacja przy wydawaniu akredytacji kompromituje i ośmiesza tych, którzy się jej dopuszczają, ale nie stanowi przecież naruszenia zasad etyki przez same media. Powinny ją, myślę, oprotestować stowarzyszenia dziennikarskie. Napaść na dziennikarkę to pole działania policji, prokuratury.

Niezupełnie. Konsekwencją milczenia w sprawie incydentu na Jasnej Górze było stwierdzenie ks. Stanisława Małkowskiego, będącego także publicystą,  „ nigdy z kur … nie będę w aliansach”. Porównał ten incydent do „prostytuowania” się dziennikarzy, a opublikowało to na swoich stronach Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy. To nie jest kwestia naruszenia etyki?

Mieliśmy wytknąć księdzu, że łamie zasady etyki mediów? On nie jest medium.

Coraz częściej dochodzi jednak do agresji w relacjach między ośrodkami medialnymi. We wspomnianym przypadku między środowiskiem Radia Maryja a Polsatem. Przekraczane są granice naturalnej konkurencji. Dokonuje się selekcji na media lepsze i gorsze. To niewątpliwie problem etyczny.

Jestem przekonany, że tak nie powinno się postępować. Chętnie wezmę udział w publicznej dyskusji o brutalizacji stosunków między organizacjami medialnymi. Ale REM kieruje się siedmioma zasadami spisanymi w Karcie Etycznej Mediów. To są zasady prawdy, obiektywizmu, rzetelności itd. Wszystkie mówią o tym, jak dziennikarz ma pracować, jak ma przygotować materiał medialny, audycję, tekst. Jesteśmy od pilnowania tych siedmiu zasad. Rozpatrujemy ich naruszenia na podstawie analizy materiału dziennikarskiego.

No dobrze, wobec tego inny przykład. Felietonista „Wprost” Zbigniew Hołdys na łamach PRESS wypowiedział się o Jarosławie Kaczyńskim „Bo akurat to jest dla mnie ch…j”. REM także to przemilczał.

Mógłbym znaleźć wiele innych równie drastycznych przykładów wulgaryzacji języka mediów. Często dostaję sygnały, telefony od osób oburzonych tym, że media cytują bardzo kontrowersyjne, bulwersujące, bywa, że właśnie wulgarne wypowiedzi ludzi ze sfery życia publicznego. Zadaniem mediów jest jednak informowanie o tym, co mówią politycy i celebryci. Naruszania zasad etyki mediów można by natomiast upatrywać w przemilczaniu takich wypowiedzi. Jeśli polityk wychodzi przed ludzi i publicznie do kamery lub mikrofonu mówi coś, co niezgodne jest z etyką ogólną - nie etyką mediów - to dziennikarz przemilczawszy taką wypowiedź zachowałby się nielojalnie w stosunku do swego odbiorcy. Czytelnik, telewidz, słuchacz powinien być poinformowany, co ten człowiek powiedział niezależnie, czy podoba się to dziennikarzowi, który relacjonuje taką wypowiedź czy nie. Bo na tym polega rzetelne sprawozdanie z tego, co się działo na wiecu czy konferencji prasowej. Prawda?

Prawda.

Była na przykład taka niefortunna wypowiedź prof. Tomasza Nałęcza na temat uczestnictwa Jarosława Kaczyńskiego w spotkaniu młodzieżówki PiS. Doradca prezydenta porównał to wystąpienie do „pedofilii politycznej”. Nie było to ani zręczne, ani trafne, ani dowcipne. Dzwoniono do mnie tego dnia kilkakrotnie. Rozmówcy z rozżaleniem opowiadali, że przeczytali tę wypowiedź w gazecie albo usłyszeli w radiu. Tłumaczyłem, że dziennikarz, który by ją pominął musiałby się spotkać z ich zarzutami, że słyszał, a przemilczał. Zaniechanie przekazania istotnej informacji byłoby naruszeniem zasad etyki mediów. Przecież dziennikarz, który to relacjonuje, nie manifestuje tym samym, że się godzi z treścią wypowiedzi, że ją pochwala. Po prostu rzetelnie wykonuje swoją pracę. Ks. Stanisław Małkowski wypowiedział słowa, których dobrze wychowany człowiek nie powinien był używać. Co ma zrobić dziennikarz? Dla dobra księdza ma udawać, że na chwilę ogłuchł? Czy też kierować się dobrem odbiorcy i zanotować każde słowo?

A jak znany polityk mówi: „Ja bym bardzo prosił radia, w szczególności niemieckie, żeby nie prowadziły kampanii odwracania uwagi od ważnych spraw”?

To jest nierozsądne. Politycy mają jednak prawo okazywania braku rozsądku i korzystają z niego nader często. Konsekwencje powinni wyciągnąć wyborcy, bo przecież nie REM.

Jakie skargi do REM najbardziej Pana zbulwersowały?

Zaskoczeniem jest dla mnie duża liczba skarg, których autorzy - pisząc do REM lub telefonując do mnie - upatrują naruszenia zasad etyki mediów w tym, że ktoś przedstawia poglądy, jakich oni nie akceptują. Chcieliby, aby REM potępiła te odrzucane przez nich poglądy i zmusiła redakcje do przepraszania za to, że umożliwiły ich głoszenie. REM odpisuje tym ludziom, a ja próbuję wyjaśniać tym, którzy do mnie dzwonią, że to, czego się domagają to cenzura, wymuszanie monopolu dla własnych opinii. Próbujemy tłumaczyć, że szacunek należny, zdaniem autorów tych skarg, ich przekonaniom, powinni okazywać także tym, którzy ich nie podzielają. Dla nich jednak te wyjaśnienia niemal zawsze oznaczają tylko tyle, że dołączyliśmy do grona, czy raczej obozu,  przeciwników, bo różnica zdań to dla nich walka, w której ktoś musi polec, by inny czuł się wygranym. "Widzę, że pan jest z nimi. Nie będę z panem rozmawiać" - słyszę trzask odkładanej słuchawki.

 

 


 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl