Z Aleksandrą Amal El-Maaytah o wpływie mediów na sytuację na Bliskim Wschodzie rozmawia Paweł Luty.
Aleksandra Amal El-Maaytah – zastępca redaktora naczelnego i szefowa działu Bliski Wschód miesięcznika „Stosunki Międzynarodowe”, doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego na kierunku arabistyka i islamistyka, komentatorka wydarzeń bliskowschodnich. Jej ojciec pochodzi z Jordanii, a matka jest Polką.
Jak ważną rolę odgrywają media w procesie przemian na Bliskim Wschodzie?
Media odgrywają kluczową rolę w rewolucjach na Bliskim Wschodzie. Dyktatury, którym się przeciwstawiono są monopartyjne i monomedialne – oficjalne stacje radiowe czy telewizyjne są po prostu rzecznikami reżimów. Tak jest w Syrii i w Libii, tak też było w Egipcie. W związku z tym zainteresowanie mediów zagranicznych, a szczególnie al – Dżaziry, ma ogromny wpływ na odbiór konfliktów i ukazanie stronniczości w tych konfliktach.
A czy al – Dżazira sama w sobie nie jest stronnicza?
Al – Dżazira jest bez wątpienia motorem tych rewolucji. Gdy się ogląda reportaże na al – Dżazirze to zawsze można odnieść wrażenie, że jej dziennikarze stoją po stronie powstańców, z wyjątkiem Bahrajnu. Akurat w tej kwestii al – Dżazira stara się zdystansować od wydarzeń.
Natomiast jeśli chodzi o Libię, to stała się ona rzecznikiem rebeliantów. W Egipcie była rzecznikiem młodych ludzi protestujących na placu Tahrir. Z kolei w Syrii posunęła się do tego, że przedstawiciele reżimu prezydenta al – Assada są zapraszani jedynie na krótkie wywiady, a gros czasu poświęca się przedstawicielom opozycji.
Postawa największych arabskich mediów informacyjnych jest jednoznaczna i jednostronna, co można uznać za znak braku profesjonalizmu, ale, być może, jest to właśnie to, czego świat arabski potrzebował. Po wielu latach pokazywana jest druga strona medalu: widać ofiary reżimu, czarne strony dyktatur. Te media tworzą także klimat sprzyjający zwycięstwu rewolucji.
Czy te media, które pokazują to, co było kiedyś ukryte, mają dzięki temu większa siłę oddziaływania? Czy reportaże al – Dżaziry są bardziej przekonywujące niż wymachująca pistoletem prezenterka libijskiej telewizji rządowej?
Oczywiście, że tak. Stacje reżimowe naraziły się na śmieszność, szczególnie w Syrii, ponieważ w czasie, gdy czołgi wjeżdżały do Latakii (miasto w Syrii – red.) oficjalna telewizja emitowała jakiś serial lub puszczała teledyski. Wiadomo, że to ma stworzyć ułudę takiej rzeczywistości, w której ten konflikt w ogóle nie istnieje, w której życie toczy się swoim dawnym biegiem, gdzie nie ma politycznego kryzysu. Ci, którzy oglądają tę telewizję mają być przekonani, że nic złego się nie dzieje.
A al – Dżazira wrze! Tam ten konflikt rozgrywa się na żywo, pokazywane są zdjęcia i filmiki przesyłane przez Syryjczyków, ponieważ al – Dżazira nie może działać w Syrii. Z kolei bezpośrednio z Egiptu czy z Libii nadają korespondenci tej stacji. Aczkolwiek ta rzeczywistość jest czarno – biała, nie ma nic pośrodku. Z jednej strony mamy rzeczników reżimu, a z drugiej rzeczników opozycji.
Jak sądzisz, jak to wpłynie na przyszłość al – Dżaziry? Będzie medium, które będzie miało największy wpływ na to jak potoczą się losy państw, w których rewolucjoniści zwyciężyli bądź zwyciężą?
W tym momencie al – Dżazira nie ma w ogóle konkurencji. Nawet al – Arabija, która także jest międzynarodową stacją nadającą globalnie, nie może równać się z siłą przekazu al – Dżaziry. Jest to nowy przekaźnik Arabów, zarówno w języku arabskim jak i angielskim. Amerykanie i Europejczycy oglądając al – Dżazirę English wiedzą co Arabowie czują i myślą.
Ale z drugiej strony, mam świadomość, że nie jest to medium obiektywne. Al – Dżazira sprzyja aktualnemu klimatowi politycznemu. Na jej antenie nie usłyszmy np. krytyki monarchii katarskiej, komentarze na temat monarchii saudyjskiej będą bardzo ostrożne. Jest to także narzędzie polityczne w rękach władz katarskich, ale bardzo mądrze administrowane. Katar pomimo swoich problemów wewnętrznych i słabości, z których zdaje sobie sprawę, próbuje używać al – Dżaziry jako środka wpływu i nacisku na inne kraje arabskie.
Mówisz o tym, że przekaz al – Dżaziry jest nieprofesjonalny, nieobiektywny, ale z drugiej strony pokazuje co czują i myślą Arabowie. Możesz stwierdzić czy dziennikarze tej stacji robią więcej dobrego czy złego dla Bliskiego Wschodu?
Myślę, że robią więcej dobrego, ponieważ żadna arabska stacja państwowa nie wykazuje takiego poziomu profesjonalizmu informacji. Al – Dżazira podaje informacje najbardziej profesjonalnie na Bliskim Wschodzie, lecz zawsze staje po stronie skrzywdzonego, niekoniecznie badając czy ten skrzywdzony ma silne argumenty, by się w takiej roli przedstawiać.
Natomiast stacje państwowe są absolutnie stronnicze wobec swoich reżimów. Każdy kraj arabski, może poza Libanem, nie posiada wolnych mediów. Al – Dżazira jednak daje wentyl tej wolności, pokazuje, że są też inne opinie, inne punkty widzenia. Ona zrewolucjonizowała arabskie media – ukazała całemu światu opinie arabskiej ulicy, pokazała, że Arabowie potrafią dotrzeć do źródła informacji i potrafią stworzyć klimat do debaty publicznej. Na tym polega fenomen al – Dżaziry, który w pełnej krasie zobaczyliśmy przy okazji tegorocznych rewolucji.
Jak sądzisz ile wody w Nilu musi upłynąć, aby w państwach arabskich powstały niezależne, wolne i obiektywne media?
Bardzo dużo. Żeby powstały wolne media musi zaistnieć odpowiedni, demokratyczny klimat. W Egipcie jak grzyby po deszczu powstają nowe rozgłośnie radiowe, nowe gazety, nowe stacje telewizyjne, ale to nie jest jeszcze ten poziom wolności mediów, którego doświadczamy w Polsce. To są tak naprawdę gazetki wyrażające opinie poszczególnych partii politycznych czy organizacji społeczno-politycznych. To nie jest dobre rzemiosło dziennikarskie.
Jednakże, rola wolności mediów jest w krajach arabskich rozumiana. W Jordanii w zakresie poszerzania wolności słowa dzieje się bardzo dużo, organizowane są liczne warsztaty i seminaria. Społeczeństwo ma świadomość, że bez wolnych mediów nie będzie prawdziwej debaty publicznej, a bez prawdziwej debaty publicznej wola społeczeństwa nie będzie się przekładała na interesy państwowe.
Natomiast to, że większość państw arabskich nadal znajduje się we władaniu monarchów lub dyktatorów nie pozwala na to, żeby wolne media się rozwijały. Nawet jeśli powstają gazety, w których udział kapitału państwowego jest minimalny albo żaden, to i tak są one cenzurowane. Musi zostać przeprowadzona gruntowna zmiana prawa medialnego, żeby dziennikarze mogli mówić o prawdziwych bolączkach społeczeństwa na łamach wolnych mediów.
Czyli, jak rozumiem, jest wola społeczeństwa, żeby wolne media powstały, ale nie ma woli politycznej ze strony rządzących?
Absolutnie nie ma woli politycznej, bo to się po prostu nie opłaca. W Jordanii często bywało tak, że zliberalizowano prawo medialne, po czym cofano się o kilka kroków, bo jakiś dziennikarz opublikował artykuł, w którym skrytykował monarchę albo jego ministra.
Oprócz wykazywania braku woli politycznej, rządzący utrudniają także zakładanie nowych mediów. Żeby otworzyć informacyjną rozgłośnię radiową trzeba dysponować jakimś absurdalnie wysokim kapitałem początkowym, i w związku z tym trudno jest znaleźć inwestorów, którzy taki kapitał posiadają i będą chcieli ulokować w stację radiową. Natomiast, jeśli chce się otworzyć stację rozrywkową trzeba dysponować naprawdę minimalnym kapitałem. Byleby nie mówić o polityce, o problemach – na to jest zgoda i przyzwolenie.