Z Andrzejem Morozowskim o przekraczaniu granic w dziennikarstwie rozmawia Paweł Luty
Andrzej Morozowski - dziennikarz i komentator polityczny TVN24, wraz z Maciejem Knapikiem prowadzi audycję „Tak jest!”, wcześniej wraz z Tomaszem Sekielskim współtworzył program „Teraz my” (2005-2010), laureat Nagrody im. Woyciechowskiego (2006), nagrody GrandPress (2006), nagrody MediaTORy w kategorii NawigaTOR (2006) oraz dwukrotny laureat Telekamery (2006, 2007), w przeszłosci pracował w Radiu Zet i TVP, był korespondentem sejmowym Teleexpressu.
Wraz z Tomaszem Sekielskim otrzymał Pan szereg nagród za tzw. „taśmy Beger”, czyli ujawnienie przy pomocy nagrań z ukrytej kamery kulis targów koalicyjnych między PiS a Samoobroną. Za tzw. „taśmy Beger” spłynęła też na Panów fala krytyki, oskarżono Pana i Tomasza Sekielskiego o przekroczenie granic dziennikarskich. Czy dziś ma Pan wątpliwości albo wyrzuty sumienia w związku z „aferą taśmową”?
Zdecydowanie nie. Im więcej czasu mija od tamtych wydarzeń, tym bardziej wydaje mi się, że nie zrobiliśmy nic złego. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że był to „mały pikuś”. Dziś z pewnością bym to powtórzył.
Da mnie kryterium właściwości postępowania jest to czy nie zrobiło się komuś krzywdy. Zastanawiałem się czy poseł Adam Lipiński po „taśmach Beger” nie doznał jakiegoś uszczerbku, przecież był przedstawiony jako czarny charakter. No cóż, poseł Lipiński nadal jest jednym z czołowych polityków PiS, zausznikiem prezesa Kaczyńskiego, zatem wnioskuję, że żadna krzywda mu się nie stała. Co uważam za niemoralne, ponieważ powinna spotkać go kara za próbę przekupienia polityków Samoobrony.
Z drugiej strony, programu, w którym zostały ujawnione taśmy Beger już nie ma, więc raczej ten mechanizm zadziałał w drugą stronę (śmiech).
Powiedział Pan, że „taśmy Beger” to „mały pikuś”. W takim razie co jest, Pana zdaniem, poważnym przekroczeniem dziennikarskich granic?
Takim przekroczeniem jest wchodzenie w prywatne życie osób, które nie uczestniczą w życiu publicznym. Przykładem takiego działania jest to co działo się w Wielkiej Brytanii. Podsłuchiwanie telefonów rodzin ofiar morderstw jest dla mnie nie do przyjęcia. Uważam też, że wchodzenie w życie prywatne osób publicznych także powinno być ograniczone.
No chyba, że takie osoby same upubliczniają swoje prywatne sprawy. Tak jest na przykład z rodziną Lech Kaczyńskiego - jego córka Marta wzięła udział w kampanii wyborczej, pokazywała się wraz z mężem i dziećmi. W takiej sprawie sytuacja jest inna, ponieważ oni sami na to pozwalają.
„Taśmy Beger” powstały za wiedzą i zgodą posłanki Beger, Panowie z nią współpracowaliście. Chciałbym zapytać Pana, gdzie leży nieprzekraczalna granica w relacjach dziennikarzy z politykami?
To zawsze jest indywidualna sprawa. Rzeczywiście, współpracowaliśmy z Renatą Beger, ale cały proces znajdował się pod naszą pełną kontrolą. Pani poseł nie miała wpływu na to co było nagrywane, ani jak zostało to później wykorzystane. Od niej oczywiście zależało to, w jaki sposób poprowadzi rozmowę z Adam Lipińskim i Wojciechem Mojzesowiczem.
Osobiście nie mam problemów z kontaktami z politykami. Wielu dziennikarzy ma kolegów i przyjaciół pośród polityków i ważne jest, aby umieć oddzielić życie prywatne od zawodowego. Jak to się udaje? Jednym lepiej, drugim gorzej, ale nie uważam, że polscy dziennikarze mają z tym jakiś problem. Nie jest tak, że skoro jakiś dziennikarz jest zaprzyjaźniony z jakimś politykiem to go nie krytykuje. Piotr Zaremba, na przykład, jest zaprzyjaźniony z politykami PiS, ale potrafi ich, nieraz ostro, krytykować.
Pan zapewne także ma znajomych pośród polityków. Jak Pan unika sytuacji moralnie dwuznacznych?
Nie ukrywam, że od dawna jestem zaprzyjaźniony z Michałem Kamińskim i unikam sytuacji, w których musiałbym go krytykować. Ale jak muszę go skrytykować to, to robię. Po „taśmach Beger” Michał pogniewał się na mnie, ale myślę, że było to bardziej na pokaz wobec jego partii, chciał pokazać, że nie miał z tym nic wspólnego. Zresztą, jak przeczytałem ostatnio w książce Jarosława Kaczyńskiego, prezes PiS sugeruje, że Michał Kamiński miał swój udział w powstaniu tego materiału. Co jest kompletną bzdurą. Jak rozumiem, jest to licentia poetica Prezesa. (śmiech)
Uważa Pan, że dziennikarz, który często spotyka się z politykami, biznesmenami, nawiązuje z nimi znajomość, może zachować obiektywizm?
Wie Pan, dziennikarz musi mieć źródła. Nie ma dziennikarza politycznego, który nie miałby swych źródeł pośród polityków. Jestem „zakolegowany” z takimi politykami jak Miller czy Kwaśniewski, a były nawet takie czasy, dawno temu, kiedy mogłem się szczycić pewnym stopniem zażyłości z braćmi Kaczyńskimi. To są podstawowe źródła informacji dla każdego dziennikarza.
Oczywiście trzeba umieć oddzielić pracę od życia prywatnego. Może na początku lat 90. był z tym kłopot, ale dzisiaj jedna i druga strona wie, gdzie leży granica, co można, a co nie można powiedzieć. Obie strony mają świadomość, że mogą sobie zastrzec poufność.
Ale z drugiej strony, pojawia się coraz więcej opinii, że dziennikarze stali się żołnierzami partii politycznych, że jednak nie wiedzą, gdzie ta granica przebiega.
Chodzi Panu o to, że część dziennikarzy ma poglądy zbieżne z PiS a część z PO? To się zdarza.
Nie chodzi mi o poglądy, bo trudno oczekiwać, żeby dziennikarz polityczny nie miał poglądów politycznych. Chodzi mi o to, że coraz więcej osób twierdzi, że niektórzy dziennikarze świadomie przysługują się konkretnym partiom.
Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Uważam, że prawie wszyscy, a przynajmniej wszyscy dziennikarze jakich znam, takich rzeczy nie robią. Potrafią zachować dystans, ale oczywiście każdy ma swój światopogląd, który rzutuje na to co pisze czy mówi. Piotr Zaremba ma poglądy prawicowe i broni tych projektów politycznych, które są bardziej na prawo, a ja mam poglądy bardziej liberalne i dlatego bronię tych projektów politycznych, które są bardziej liberalne.
fot. TVN