Z Łukaszem Szurmińskim o kształceniu przyszłych dziennikarzy i polaryzacji w środowisku dziennikarskim rozmawia Wiesław Łuka
Łukasz Szurmiński, dr, zastępca dyrektora Instytutu Dziennikarstwa ds. dydaktycznych na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego; badacz polskiego i zagranicznych systemów medialnych oraz teorii i praktyki propagandy
Studia dziennikarskie, to zmarnowany czas…one nic nie dają - zapewne dość często słyszy Pan takie opinie dziennikarzy czy kierownictw redakcji różnych mediów – co Pan wówczas myśli?
Myślę, że w tych opiniach jest sporo przesady. Pochodzą one od dziennikarzy, także wybitnych, którzy weszli do zawodu po skończeniu innych studiów w pierwszych latach transformacji ustrojowej. Wtedy nastąpiła zmiana pokoleniowa także w tej grupie zawodowej, odeszło wielu starszych dziennikarzy, było większe zapotrzebowanie na nowe, młode talenty w mediach i one się ujawniły. Dwadzieścia lat temu na akademickich wydziałach dziennikarskich panował dość tradycyjny model kształcenia…
Panował dość długo potem; jeszcze dziesięć, siedem lat temu studenci, z którymi prowadziłem zajęcia, narzekali na dotkliwy niedostatek praktycznej nauki zawodu…
To prawda. Jednak od kilku ładnych lat następują szybkie i oczekiwane zamiany. Zaś od lat czterech wdrażamy unijny tzw. system boloński nakładający na uczelnie obowiązek kształcenia maksymalnie zorientowanego właśnie na praktyczne przygotowanie do zawodu na poziomie trzyletnich studiów licencjackich. Zaś dwuletnie studia magisterskie mają podnieść poziom ogólnej wiedzy humanistycznej…Wydaje mi się, że po czterech latach jeszcze za wcześnie mówić o pełnym sukcesie nowego modelu edukacyjnego, natomiast stare opinie („te studia nic nie dają”) pokutują. Mam wiedzę, opartą na badaniach na ten temat, i mogę z pełną satysfakcją powiedzieć, że zdecydowana większość naszych absolwentów, wbrew narzekaniom, znajduje pracę w dziennikarstwie – jeśli nie od razu na pierwszej linii ludzi piszących, czy robiących programy radiowe i telewizyjne, to w działach pomocniczych redakcji wszystkich rodzajów mediów, w dokumentacji, czy w PR. Naprawdę, niewielu jest takich, którzy lądują gdzieś poza zawodem…
Ale w dalszym ciągu w trakcie różnych dyskusji w środowiskach ludzi mediów słychać opinie: zatrudnimy nowych, młodych, wykształconych, ale nie po studiach dziennikarskich…
A jak wytłumaczyć fakt, że redakcje prasowe oraz mediów elektronicznych bardzo chętnie przyjmują naszych studentów na obowiązkowe, sześciotygodniowe praktyki i staże dziennikarskie, a po ich odbyciu piszą stażystom zdecydowanie pozytywne opinie i często zatrudniają praktykantów u siebie? Wydaje mi się, że oceny, o których pan słyszał, są trochę niespójne z tymi, które dostajemy na piśmie. My je analizujemy i wynika z nich całkiem jasny obraz. Teraz system boloński nadkłada na nas obowiązek jeszcze ściślejszego powiązania programowych zajęć na uczelni ze stażami w redakcjach. Właśnie finalizujemy formalne umowy nadawcami współpracy z nadawcami telewizyjnymi, z Akademią Telewizyjną TVP oraz z TVN i Polsatem. One jeszcze zwiększą zakres naszej kontroli nad przebiegiem stażów, co się musi przełożyć na podniesienie ich poziomu merytorycznego i efektywności zawodowej.
To jakiś paradoks – z jednej strony studenci słyszą opinie dezawuujące studia, zaś z drugiej - o każde na nich miejsce zabiega kilku kandydatów i ta fala nie słabnie…
Nie ukrywajmy – na szczęście większość młodzieży myśli racjonalnie. Wiedzą, że tylko jednostki zostaną gwiazdami dziennikarstwa. Ale rynek pracy, zwłaszcza w stolicy, jest bogaty i jeśli nawet będzie się kurczył w mediach papierowych, to na pewno w dobie Internetu będzie się rozszerzał w mediach elektronicznych, zatem większość absolwentów znajdzie zatrudnienie. Trzeba także zauważyć, że wielu naszych studentów zalicza równocześnie dwa fakultety i ukończenie dziennikarstwa zwiększa ich szansę na pracę np. po politologii, historii, stosunkach międzynarodowych, europeistyce, prawie, czy filologii. Natomiast na dwuletnie studia magisterskie przechodzą do nas licencjaci, czy już magistrzy z różnych uczelni; także technicznych. Wówczas na przykład inżynierom daje to szansę uprawiania dziennikarstwa popularyzującego rozmaite techniczne dyscypliny naukowe. Tu m.in. szukałbym źródeł popularności naszych studiów.
Porozmawiajmy o programach studiów – dr Sławomir Gawroński z Rzeszowa, ogłosił w Studiach Medioznawczych wyniki badań na ten temat. Konkluzja brzmi: „Obserwuje się coraz wyraźniej dostrzegalne obniżenie jakości kształcenia i odejście od standardu narzuconego przepisami prawa…” Czy pan podziela ten pesymistyczny wniosek?
Standard rzeczywiście nie jest najwyższy, ale wprost należy powiedzieć, że zależy to od miejsca kształcenia. Trzeba przypomnieć o powszechnie znanym i krytykowanym poziomie nauczania w gimnazjach i liceach, on z roku na rok spada, a jest przecież fundamentem dla studiów wyższych. My to widzimy od pierwszych tygodni roku akademickiego. Spada poziom wiedzy kandydatów na studentów. Osobiście bardzo żałuję, że zrezygnowano z egzaminów wstępnych na uczelnie. Jak są one potrzebne, świadczy przebieg wprowadzonych przez nas egzaminów wstępnych na dwuletnie studia magisterskie. Kandydaci muszą między innymi okazać się już pewnym dorobkiem dziennikarskim. Ku naszemu zaskoczeniu niektórzy licencjaci z innych uczelni przynoszą bogate teczki ze swoimi publikacjami z lokalnych gazet. Ich portfolio często okazuje się wartościowsze od teczek naszych licencjatów i świadczy o ich zdeterminowaniu zostania dziennikarzem; to jest bardzo miłe. Z pięciu, sześciu kandydatów/kandydatek na jedno miejsce wybieramy najlepszych, najsilniej zmotywowanych. Ci wybrani, ambitni dość szybko uzupełniają tu wiedzę ogólnohumanistyczną. Natomiast nie mamy wpływu na poziom maturzystów przyjmowanych na studia licencjackie. Inna przyczyna obniżenia standardów, o których mówi dr Gawroński: mnogość uczelni prywatnych, a jest ich kilkanaście w samej Warszawie. One prowadzą wydziały lub zakłady dziennikarskie nie dysponując odpowiednią kadrą naukowo-dydaktyczną. Mamy pewien ogląd sytuacji egzaminując licencjatów z tych uczelni zdających do nas na studium magisterskie. Okazuje się, że tam brakuje podstawowej bazy technicznej do praktycznych zajęć podstawowych – czyli m.in. studia radiowego, telewizyjnego, fotograficznego itd. Pracy w tych studiach nie da się nauczyć z książek. Można tam ćwiczyć pisanie tekstów i redagowanie w redakcjach wyłącznie prasowych. Natomiast wszystko, co dotyczy mediów elektronicznych, jest niedostępne. A to czyni kształcenie w dużym stopniu fikcją. Jest też niebezpieczeństwo, że te prywatne szkoły, nastawione w końcu na zarabianie pieniędzy z czesnego, będą szły po linii najmniejszego oporu w tworzeniu na przykład siatki zajęć praktycznych w sytuacji nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, ponieważ ta ustawa daje wszystkim rodzajom uczelni dużą autonomię w kształtowaniu programów i metod nauczania. Na Zachodzie prywatne uczelnie reprezentują bardzo wysoki poziom studiów, ale one są bogate, świetnie wyposażone, mają wielowiekową tradycję, a nasze kilkunastoletnią.
Podlegają one jednak kontroli Polskiej Komisji Akredytacyjnej…
Wiem, że w wielu przypadkach Komisja bardzo krytycznie ocenia jakość kształcenia w uczelniach, nie tylko prywatnych, określa im warunki dalszego funkcjonowania, żąda wzbogacenia bazy i programów nauczania; niektóre kierunki nakazuje zamknąć. Nie wiem natomiast, jak to będzie wyglądało pod działaniem nowej ustawy, gdy znikną narzucone przez ministerstwo standardy uczenia. Uważam, że na razie jest to wielka niewiadoma.
Z wszelkich badań wynika, że studenci nieustannie narzekają na przeładowanie programów studiów przedmiotami teoretycznymi i na niedostatek zajęć praktycznych; filozofia czy historia prasy przegrywają z przedmiotami warsztatowymi, z pisaniem artykułów, przygotowaniem do wystąpień publicznych, zbieraniem materiałów do publikacji prasowych czy programów telewizyjnych itd. Wiem, jak radykalnie w ostatnich kilku latach na Uniwersytecie Warszawskim ten program wzbogacił się o te i inne ćwiczenia praktyczne, ale studenci ciągle odczuwają ich niedosyt.
Wcześniej te ministerialne standardy nauczania nakładały na uczelnie obowiązek realizacji przedmiotu na przykład filozofii, socjologii w wyznaczonej liczbie godzin. Dziś natomiast można się zastanawiać, które z tych przedmiotów teoretycznych da się trochę przemodelować, by zwiększyć liczbę godzin ćwiczeń praktycznych i my to już robimy. Poza tym pewne przedmioty z założenia teoretyczne, na przykład prawo prasowe, realizujemy w dużej części w formie praktycznej; studenci chodzą do sądów, przysłuchują się rozprawom i piszą z nich sprawozdania. Godzenie koniecznej teorii z pożądaną praktyką jest jednak trudną sprawą – czymś w rodzaju godzenia wody z ogniem. Przecież uniwersytet nie jest technikum zawodowym, czy kursem specjalistycznym. Absolwent wyższej uczelni, dziennikarz nie może uczyć się wyłącznie pisania tekstów czy montowania elektronicznego programów telewizyjnych. Nawet jeśli posiądzie te warsztatowe umiejętności w wysokim stopniu, a nie poczuje głodu wiedzy humanistycznej o świecie i nie zdobędzie u nas jej podstaw, będzie intelektualnie pusty. Jak wówczas może aspirować do roli publicysty kształtującego opinię publiczną? Jeszcze chciałbym zauważyć, że część absolwentów studiów licencjackich, dostawszy się na dwuletnie studia magisterskie, zupełnie przewartościowuje przydatność przedmiotów teoretycznych z pierwszych trzech lat nauki. Nagle zmienia się im perspektywa spojrzenia i oceny wiedzy ogólnej. O tym nam szczerze mówią. Mnie także kiedyś, studentowi nauk politycznych i społecznych z UWM z Olsztyna, zajęcia z filozofii wydawały się śmiertelnie nudne a dziś dają bardzo wiele.
O czym jeszcze myśli kierownictwo Instytutu, by nieustannie zbliżać program studiów do praktyki dziennikarskiej?
Powołamy wspólną radę z instytucjami medialnymi, przed wszystkim telewizyjnymi, o czym już wspomniałem. Przygotowujemy spotkania z tymi instytucjami. Usłyszymy od nich propozycję i ocenę dalszego przeorientowania programów studiów w świetle nowej, wspomnianej ustawy i oczekiwań rynku medialnego. Chcemy, by te spotkania miały charakter cykliczny. Na pewno wzbogacimy programy praktyk i zwiększymy kontrolę ich przebiegu.
Mówimy o zdynamizowaniu współpracy z placówkami medialnymi. A współpraca z organizacjami dziennikarskimi leży odłogiem. To tam słyszę bardzo krytyczne opinie o poziomie studiów dziennikarskich. Wiem, że sporo z tych opinii jest wynikiem kompletnej, wzajemnej niewiedzy o sobie. Czy kierownictwo Instytutu nie jest zainteresowane w przełamaniu tej izolacji i przezwyciężeniu ignorancji?
Na pewno jest zainteresowane. Widzę jednak kilka przyczyn braku wzajemnych kontaktów. Jedna z najważniejszych, to zjawisko ostrych podziałów w samym środowisku dziennikarskim. Działa w nim kilka, czy kilkanaście stowarzyszeń, organizacji i związków zawodowych. W Polsce, w odróżnieniu od innych krajów, brakuje jednej gildii dziennikarskiej, która by reprezentowała środowisko na zewnątrz, dbała o zawodowe interesy swoich członków, żeby wreszcie określiła status dziennikarza określając kryteria zawodu…
…w nowej ustawie prasowej, o której od lat się mówi, a która nie może się urodzić…
…tymczasem mamy do czynienia z ostrą polaryzacją, takim rozbiciem środowiskowym i małą wojną toczącą się od paru lat. Wydaje mi się, że ta wojenka się zaostrza…
To znana diagnoza niedobrej sytuacji, a zalecenia co do terapii?
Uniwersytet na pewno nie zamyka się na współpracę. Jeśli chodzi o instytucje medialne, to sprawa jest łatwiejsza. Ja dobrze wiem, które z nich mają jaką siłę na rynku i z którymi należy się układać. Natomiast mam dylemat, z którym stowarzyszeniem czy organizacją dziennikarską rozmawiać, nawiązywać i zacieśniać kontakty. Zwłaszcza, że wielu wybitnych dziennikarzy funkcjonuje poza wszelkimi stowarzyszeniami. Oni artykułują krytyczne uwagi również o studiach dziennikarskich, ale wolno krążą jako samotne elektrony i spotkanie z nimi nie jest możliwe. Jednak jakieś próby należy podejmować.