Z Piotrem Zarembą o sytuacji dziennikarzy "Uważam Rze" i "Rzeczpospolitej", zachowaniu twarzy i nieufności czytelnika rozmawia Kajus Augustyniak
Piotr Zaremba (ur. 1963 w Warszawie) Absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Przez kilka lat pracował jako nauczyciel historii w XXIII liceum Ogólnokształcącym im. Marii Skłodowskiej-Curie, a w pierwszym roku prezydentury Lecha Wałęsy w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Na przełomie lat 1991 i 1992 rozpoczął pracę jako dziennikarz. Publikował w wielu gazetach i czasopismach, m.in. w Życiu Warszawy, Życiu, Rzeczpospolitej, Nowym Państwie, Gazecie Polskiej, Newsweeku, Gazecie Wyborczej, Dzienniku, Polsce The Times. Od października 2010 jest publicystą Rzeczpospolitej, od lutego 2011 tygodnika "Uważam Rze". Autor kilku książek.
W ubiegłym tygodniu zapowiadał Pan, że zaraz po Świętach odbędzie się rozmowa z szefostwem "Rzeczpospolitej", od której będzie zależeć Pańska dalsza praca w redakcji. Już po rozmowie?
Jeszcze nie, ale rozmowa, która prędzej czy później musi nastąpić, będzie dotyczyć nie tylko mnie, ale całej grupy osób. Chcemy wiedzieć, jak będzie wyglądała formuła koegzystencji dziennika "Rzeczpospolita" i tygodnika "Uważam Rze" w ramach Presspubliki. Wcześniej był wspólny naczelny, czyli Paweł Lisicki. Teraz "Rzeczpospolita" ma być gazetą Tomasza Wróblewskiego, natomiast "Uważam Rze" będzie być może kierować Paweł Lisicki. Mieliśmy spotkanie z właścicielem firmy panem Grzegorzem Hajdarowiczem i zrozumiałem z jego zapowiedzi, że ten tygodnik miałby mieć autonomię, własny budżet i w jakiejś mierze własny zespół. Od tego, jaki będzie kształt tej współpracy, uzależniam swoje decyzje. Na razie mamy stan tymczasowy. Liczę, że szybko nastąpią odpowiednie rozmowy.
Rozumiem, że wspomniane rozmowy toczą się między właścicielem a Pawłem Lisickim?
Na co dzień Presspubliką kieruje nie właściciel, tylko zarząd. Sądzę, że kluczem będzie dogadanie się lub niedogadanie Pawła Lisickiego z nowym zarządem Presspubliki.
Po liście otwartym skierowanym przez środowisko do właściciela "Rzeczpospolitej" w obronie dotychczasowego naczelnego, blogerka Kataryna w kolejnym liście skierowanym do Pana, apelowała, byście pozostali w gazecie i robili swoje.
Odrzucam filozofię trwania w gazecie za wszelką cenę. Sytuacja, w której dziennikarze są tylko przedmiotem, a nie podmiotem decyzji o linii, o kształcie redakcji, nie jest zdrowa. Dziennikarz nie odpowiada tylko za to, co pisze, bierze też odpowiedzialność za całą redakcję. Oczywiście redakcje mogą być bardziej jednorodne lub spluralizowane, nie wszyscy muszą mieć takie same poglądy, ale chciałbym pracować w piśmie, które będzie mi bliskie w ogólnym duchu, nawet jeśli będą się w nim pojawiały teksty, z którymi się nie zgadzam.
To może należy po prostu odejść?
W moim przypadku to nie jest problem osobisty. Kiedy Kataryna to pisała, już spodziewaliśmy się, że to Tomek Wróblewski będzie naczelnym "Rzeczpospolitej". Nie odrzucam współpracy z nim. Był moim szefem przez cztery lata jako naczelny "Newsweeka". Przyszedłem jednak do "Rzeczpospolitej" na zaproszenie Pawła Lisickiego. To była pewna wartość polegająca na budowaniu zbiorowości publicystów, komentatorów, powiązanych wspólnotą ideową. Na dodatek niedawno powstał tygodnik, całkiem popularny, który tworzy ją w jeszcze większym stopniu. Kiedy Kataryna nawoływała nas do kompromisu, należało bronić Lisickiego także jako naczelnego "Rzeczpospolitej", a nie zgadzać się z góry na wszystko. Ludzie, którzy nas obserwują i oceniają, traktują nas niekiedy jako osoby, które przełkną każdy kompromis i będą pisać pod dowolnego wydawcę. A twarz ma się jedną. Po prostu szukamy miejsca, w którym jest dla nas możliwie najwięcej wolności, w którym jesteśmy czytelni dla naszych odbiorców. I nie rozumiem, dlaczego kogoś to dziwi, mówię tu o żenujących komentarzach w niektórych mediach liberalnej lewicy. Niedawno słyszałem z tamtej stronie krzyk, gdy nawet nie z gazetą, a z jednym z wydawnictw działo się coś niezgodnego z ich ideowo-personalnymi preferencjami. Wtedy nie było mowy o prawach rynku.
Zarówno Wróblewski, jak i Lisicki mają opinię ludzi przyzwoitych, obaj są ludźmi prawicy. Można dyskutować, który z nich jest liberalnym konserwatystą, a który konserwatywnym liberałem. W czym jest główny problem?
Dobrze, że pan to rozróżnił. Paweł Lisicki jest liberalnym konserwatystą. Tak odbierałem też większość kolegów, z którymi w "Rzeczpospolitej" i w "Uważam Rze" przyszło mi pracować i dominującą linię redakcyjną, choć "Rzepa" była szeroko otwarta dla autorów o różnych poglądach. Ta wrażliwość jest jeszcze bardziej widoczna w "Uważam Rze". Natomiast Tomasz Wróblewski jest konserwatywnym liberałem, ma tożsamość mocno związaną z poglądami gospodarczymi, mniej wyraźnie z poglądami ideowymi, i za taką ocenę się nie obraża. To ważna różnica. W większym stopniu czuję wagę takich pojęć jak zbiorowość, tradycja, naród, to coś, co także dla wrażliwości Pawła Lisickiego było ważne. Tomek nie jest w konflikcie z tymi wartościami, ale ta tematyka jest dla niego mniej ważna. To trochę inny duch.
Dlaczego spór o - dla niektórych oczywistą - sprawę decydowania o losie własności, stał się tak ważny w polskich mediach czy też życiu medialnym?
Często w takich sytuacjach istnieje kontekst symboliczny. Paweł Lisicki był naczelnym "Rzeczpospolitej", gdy opublikowała ona materiały dotyczące afery hazardowej. W wielu sporach "Rzeczpospolita" była krytyczna wobec obecnego rządu. Gdy nowy właściciel łatwo kupuje udziały, których wcześniej rząd nie chciał sprzedać współwłaścicielowi zagranicznemu, to mam prawo odbierać to w ten sposób, że ceną za tę zmianę własnościową, jest głowa naczelnego. I że niezależnie od tego, kim jest nowy naczelny i jaka będzie linia, ta zmiana była czymś niedobrym. Więc później traktowanie tej redakcji jako miejsca, w którym nic się nie stało, nie może być proste.
A co z pozycją właściciela gazety?
Czytam komentarze mówiące, że jesteśmy aroganccy wobec wydawcy, że do maksimum naciągamy jego cierpliwość. Redakcja to nie fabryka śrubek, w której inżynier produkuje te śrubki u kolejnych właścicieli. Mam prawo czuć się sprzedany razem z firmą w następstwie kontraktu politycznego. Oczywiście mogę stwierdzić, że Tomek Wróblewski swoimi wcześniejszymi działaniami pokazywał, że jest niezależny od PO. Ale symboliczny charakter tej zmiany jest na tyle bolesny, że tu trzeba się domagać silnych gwarancji niezależności. Taką gwarancją byłoby pozostawienie Pawła Lisickiego jako naczelnego "Uważam Rze".
Osoby, które Pana i kolegów z redakcji krytykują za wasz opór, często wysuwają argumenty natury ekonomicznej.
My nie strajkujemy, nie odmawiamy właścicielowi prawa do decyzji. Uważamy tylko, że mamy prawo do dyskusji. Rzeczywiście w ostatnim czasie "Rzeczpospolita" ma kłopoty. Tak samo jak mają je inne media. Gazety zwalniają ludzi, oszczędzają, redukują budżety, bo jest trudny czas na rynku medialnym, zwłaszcza jeśli chodzi o reklamę. Jeśli jednak spojrzeć na cały okres pięciu lat Lisickiego, to te wyniki inaczej wyglądają. Jeśli mamy oceniać wyniki "Rzeczpospolitej", to dlaczego nie "Przekroju" wydawanego przez naszego nowego wydawcę? Byłoby niedobrze, gdyby argumenty ekonomiczne były traktowane jako zastępcze wobec polemik politycznych. Gdy słyszę, że "Newsweek", który ma linię bardzo poprawną politycznie, zwalnia trzydzieści procent pracowników, to mogę spytać, czy i tam dobry biznes popsuli źli konserwatyści? Nie. Po prostu ciężko jest dziś kierować gazetą. Dla mnie najważniejszy jest wymiar symboliczny. Odchodzi naczelny, który przez parę lat był solą w oku władzy, a ta władza podporządkowuje sobie media.
W sytuacjach konfliktowych stanowiska stron często polaryzują się wraz z upływem czasu, tymczasem Pan prezentując w słowach twardą postawę jednocześnie wzywa czytelników do kupowania "Uważam Rze". Jak Pan się w tym konflikcie odnajduje?
Czytelnik prawicowy jest w Polsce nieufny, bo ma poczucie spychania do narożnika jego i jego wrażliwości. Bardzo ostrożnie patrzy na wszelkie kompromisy. To, że "Uważam Rze" ma nowego wydawcę, już budzi wiele emocji i niepokoju. Powiedziałem więc: czytajcie tygodnik i sami się przekonajcie, czy gazeta zmieniła się, czy też nie. A co do konfliktu… Być może rozmawiamy dzień, dwa za wcześnie. Teraz, w nowej sytuacji, mocnego konfliktu nie odczuwam. Czekam na efekty tych rozmów. Wróblewskiego znam i szanuję. Będę go oceniał po czynach, Pytanie, na ile można się pięknie różnić z własnym naczelnym. Nastawiam się na silniejszy związek z tygodnikiem "Uważam Rze" niż z "Rzeczpospolitą", ale zobaczymy jak to będzie wyglądało w praktyce.