Z ks. Arturem Stopką o okładkach "Newsweeka" i "Angory", budowaniu wizerunku Kościoła i grzechach zawodowych dziennikarzy, rozmawia Błażej Torański.
Artur Stopka, rocznik 1959, ksiądz katolicki, dziennikarz. Ukończył Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne w Katowicach i podyplomowe studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Był kierownikiem działu religijnego (1992-1999) szefem edycji katowickiej (2000 - 2001) ”Gościa Niedzielnego". W 2001 stworzył i był redaktorem naczelnym portalu Wiara.pl. Pracował w Katolickiej Agencji Informacyjnej, gdzie kierował serwisem internetowym ekai.pl (2008-2009). Przez ponad piętnaście lat współpracował z Polskim Radiem Katowice. Od 2007 wspólnie z Piotrem Czakańskim prowadzi w radiu eM program "Siedem dni w internecie". W 2003 roku za redagowanie portalu otrzymał nagrodę SDP im. Marka Cara.
Widział ksiądz ostatnią okładkę „Newsweeka”?
Byłem chyba jednym z pierwszych, którzy widzieli ją na Facebooku. Pokazuje nienaturalną sytuację.
Manipulacja?
Sama scena, układ osób, są nieprawdziwe. Nawet bez podtekstów nie zdarza się, aby ksiądz w ten sposób zadawał się z dzieckiem. Aby dziecko było tak blisko księdza. Na wprost. Jako ksiądz nigdy w życiu nie znalazłem się w takiej sytuacji. Redaktor Tomasz Lis napisał, że nie odpowiada za skojarzenia, ale interpretację narzuca napis na koszulce dziecka: „POLSKI KOŚCIÓŁ KRYJE PEDOFILIĘ”.
Kierowany przez Lisa „Newsweek” ma fobię na punkcie Kościoła?
Tego nie wiem. Nie podejmę się takiej oceny na podstawie kilku okładek, ale chyba jest to wyrachowanie. Równie dobrze jednak to samo można powiedzieć o okładkach tabloidów.
„Newsweek Polska” uchodzi jednak za tygodnik opinii. Ks. Kazimierz Sowa ocenił, że „kolejne okładki są coraz bardziej chamskie”. Czy Kościół katolicki dobrze buduje swój wizerunek w mediach świeckich?
Jest tu bardzo wiele do zrobienia. Mnie się wydaje, że Kościołowi w Polsce brakuje dalekosiężnej strategii budowania swojego wizerunku zarówno w mediach katolickich, kościelnych, jak i świeckich. Tego się nie da rozdzielić. W mediach świeckich rzecz jasna możliwości te są o wiele mniejsze. Skuteczność budowy wizerunku jest większa, jeśli tę strategię realizuje się w sposób przemyślany, długofalowy, punkt po punkcie. Nie da się tego zrobić z dnia na dzień.
Jakie błędy najczęściej popełnia Kościół?
W moim odczuciu Kościół nie narzuca swojej agendy tematycznej. Ogranicza się do reagowania na tematy narzucone przez innych. Od ponad pół wieku żyję w Kościele, jako katolik, od prawie dwudziestu pięciu lat jako ksiądz i wydaje mi się, że Kościół w Polsce ma potencjał, aby realizować swój program w mediach, także świeckich. Potrzeba jednak procesu zmiany myślenia o świecie mediów, a wystarczy wprowadzenie w życie tego, co mówią dokumenty, wydawane co roku na Światowy Dzień Środków Przekazu i za czasów Jana Pawła II, i Benedykta XVI. To są wręcz poradniki, jak Kościół powinien budować swój wizerunek w mediach. Wiele ostatnio papież mówił o mediach społecznościowych, że trzeba tam być obecnym, dawać świadectwo. Potrzeba tylko więcej wysiłku.
Ale czy duchowni nie są oderwani od rzeczywistości medialnej? Nie czują konkurencji mediów, ich pośpiechu, walki o pieniądze, manipulacji?
Na moje wyczucie świadomość duchownych, jakie są media, co robią, jakie mają możliwości wpływu na człowieka jest taka, jak pozostałego społeczeństwa. Nie ma różnicy. A ludzie nie bardzo zdają sobie sprawę, jak funkcjonują media, jak ich kształtują, manipulują.
To na co dzień. A czy Kościół radzi sobie z kryzysami wizerunkowymi? Każda afera pedofilska w Kościele trafia na czołówki portali internetowych, jakby ten problem dotyczył jedynie Kościoła.
Myślę, że radzi sobie coraz bardziej. Na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego jest nawet specjalistka od kryzysów PR, dr Monika Przybysz. Konsekwentnie współpracuje, także z rzecznikiem Episkopatu, ks. Józefem Klochem, nad tym, jak Kościół powinien reagować w sytuacjach kryzysowych. Myślę, że jej praca – i wielu innych osób –zaczyna przynosić poważne efekty. Ostatnio Kościół nie notuje wyraźnych porażek w tym zakresie. Przyczyniają się też do tego szkolenia rzeczników diecezji i zakonów, sam w nich uczestniczyłem. Wiedzą już, jak się zachować w sytuacjach kryzysowych.
Ale jak wyzwolić większą aktywność, choćby wobec medialnych ataków o pedofilii?
To wymaga czasu i przemian mentalnościowych wśród hierarchów, ale także zmiany pokoleniowej. Nieco młodsi już w świecie mediów się ukształtowali. Już teraz widać młodych księży, którzy nie boją się mediów, sięgają po nie, nie dają się zapędzić w kozi róg. Jest ich coraz więcej. Widzę poprawę także w relacjach Kościoła z mediami świeckimi. Wymowa takich okładek, jak „Newsweeka”, jest słabsza niż kilka lat temu.
Siła rażenia mediów katolickich, łącznie z Telewizją Trwam, wobec mocy mediów głównego nurtu - Polsatu czy TVN - jest znikoma.
Jest za mała nawet w stosunku do swoich możliwości. Trudno rzecz jasna oczekiwać po nich takiej siły, jak przed II wojną światową, zbyt duże pieniądze wchodzą teraz w grę. Kościół ich po prostu nie ma.
Z drugiej strony media katolickie nie są też tak bardzo marginalne. Według Elżbiety Lachman z Domu Medialnego Prasy Katolickiej co tydzień do tygodników katolickich zagląda milion osób, a z miesięcznikami i pismami dla dzieci czytelników szacuje się na 2,5 miliona.
Ale media te za rzadko ze sobą współdziałają.
Konkurują?
Konkurencja jest czymś naturalnym. Nie ona jest problemem. Ciągle za mało jest wspólnych akcji, jak wydany masowo dodatek bioetyczny. Media katolickie częściej powinny podejmować wspólne działania, obliczone na dłuższy czas, a nie na jednorazowe akcje. Brakuje wspomnianej przeze mnie strategii.
Może to być w ogóle skuteczne w toczącej się wojnie kulturowej, wojującym ateizmie?
Myślę, że tak. Ale Kościół nie powinien brać udziału w tej wojnie, bo wojna z góry zakłada używanie środków skierowanych przeciwko człowiekowi. Kościół nie może sięgać po złe narzędzia ani być stroną wojny ideologicznej.
Wystarczy, by bronił prawdy.
Dokładnie. Bo problemem, z jakim media, nie tylko w Polsce drastycznie się mierzą, jest przekazywanie prawdy. Mam wrażenie, że z jednej strony prawdę się fetyszyzuje, z drugiej - lekceważy się ją, ignoruje. Jest nawet problem z definicją. Każdy próbuje mieć swoją prawdę. Odrzuca się prawdę obiektywną. Rodzi to negatywne konsekwencje i ułatwia instrumentalne traktowanie prawdy.
W świadomości społecznej silnie osadził się podział zastosowany przez świętej pamięci księdza Tischnera. A przecież nie ma takiego podziału. Prawda jest jedna.
To jest bon mot, który został spłaszczony w odbiorze. Jako katolicy wierzymy w istnienie prawdy obiektywnej. Pan Jezus powiedział „Ja jestem prawdą”. Teraz w mediach dominują tendencje ustawiania się w roli właściciela prawdy. Rezygnuje się z poszukiwania, dążenia do prawdy. Niemal zanikła zasada sprawdzania przez dziennikarzy, nawet z wielkimi nazwiskami, informacji w dwóch niezależnych źródłach. Dlaczego za prawdę mam uważać plotki? Rzeczywistej prawdy jest w nich najczęściej bardzo mało, a czasem wcale.
Publicyści katolicy nie są zgodni, czy należy brać udział w takich programach, jak „Kropka nad i” czy „Tomasz Lis na żywo”. Ksiądz przyjąłby takie zaproszenie?
Nie, bo nie lubię odgrywać z góry mi narzuconej roli. A te programy, to są widowiska, w których każdy ma do odegrania swoją rolę. Goście zapraszani są pod określonym kątem. Najpierw sprawdza się ich poglądy, co na dany temat mówili, a potem zaprasza. Ostatni program Tomasza Lisa był kolejnym klasycznym przykładem takiego doboru gości, aby było widowisko. Dwóch księży, poseł, posłanka i scenarzystka filmowa mieli rozmawiać o homoseksualizmie w Kościele, ale dosyć szybko wylądowali w temacie pedofilii. Z powodu różnych kompetencji, wiedzy i doświadczenia ludzi ci nie byli w stanie prowadzić ze sobą rozmowy.
Nie sposób w takim programie przebić się z prawdą?
Można, jeśli ktoś jest wyjątkową osobowością, która może przykuć uwagę i zdominować taki program. Ale to się bardzo rzadko zdarza i zauważyłem, że twórcy tych programów unikają sytuacji, w których ktoś mógłby im „ukraść” program. Pilnują tego. Unikam udziału, bo w moim odczuciu nie da się tam normalnie rozmawiać. Telewizyjne programy publicystyczne oduczają ludzi słuchania. Tam z góry wiadomo, co kto powie.
Jakie są główne grzechy zawodowe polskich dziennikarzy?
Nie lubię innym robić rachunku sumienia. Każdy powinien go robić sam sobie. Wytykanie grzechów innym kojarzy mi się z dostrzeganiem drzazgi w cudzym oku, a ignorowaniem belki we własnym. Kończy się pewien etap w rozwoju dziennikarstwa. Umiera papier, a Internet wymusza zmianę w podejściu do dziennikarstwa. Dziennikarstwo na mowo musi zdefiniować, czym jest, do czego służy, jakie ma cele. Jak to się poustawia, to wiele problemów się rozwiąże. Teraz odbiorcy o wiele bardziej współtworzą media, choćby przez to, że kierują swoją uwagę na konkretne tematy, na inne nie.
Ma ksiądz poczucie, że w mediach dominuje kłamstwo i manipulacja?
Jestem człowiekiem mediów „od zawsze”. Mój subiektywny odbiór jest taki, że bywam z tego dumny, a czasami jest mi wstyd. Byłem dumny z mediów, kiedy relacjonowały umieranie Jana Pawła II. Miałem wrażenie, że media pozwoliły wtedy zadziałać prawdzie. Ale reakcja mediów na odejście Benedykta XVI jest dla mnie powodem do przykrości, a może nawet wstydu.
Tygodnik "Angora" opublikował okładkę z papieżem Benedyktem XVI z napisem w dymku: ”Żegnam Was ciule!”.
Widziałem tę okładkę. Nie ma co komentować. Brak słów. Zamysł jest prymitywny.