Z Goranem Andrijanicem, dziennikarzem chorwackiego portalu Bitno.net o krajobrazie medialnym w Chorwacji rozmawia Błażej Torański.
W Chorwacji dominują katolicy, ale media nie mówią głosem narodu. Z czego to wynika?
To jest prawda. Wszystkie badania socjologiczne i wyniki wyborów politycznych – od czerwca 1991 roku, od odzyskania przez Chorwację niepodległości – wskazują, że większość narodu ma poglądy katolickie, konserwatywne, patriotyczne, tymczasem w mediach dominują poglądy lewicowo–liberalne. W 2013 roku mieliśmy referendum, dotyczyło wpisania do chorwackiej Konstytucji definicji małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Pod wnioskiem o referendum zebrano 700 tys. podpisów. W ciągu 27 lat chorwackiej wolności, lewica była u władzy przez 8. To mówi samo za siebie.
Skąd bierze się ten rozdźwięk między potrzebami Chorwatów a mediami? Chodzi o spadek po komunizmie?
Oczywiście. Odziedziczyliśmy komunistyczne struktury. Wspomniane referendum media w zdecydowanej większości krytykowały albo – w najlepszym przypadku – zachowały się obojętnie. Zignorowały ważny test społecznych wartości. Ani jedno medium głównego nurtu nie poparło referendum. Zignorowało wolę narodu. W tym samym czasie środowiska homoseksualne uzyskały większe prawa.
Zdecydowana większość dziennikarzy należy do lewicowego stowarzyszenia?
Największe jest lewicowe: Hrvatsko novinarsko drustvo. Nie dopuszcza odmiennego światopoglądu. Sami sobie wręczają nagrody. Dziennikarski establishment tworzą postkomuniści albo ludzie podobnie sformatowani. Na wyższych uczelnia, zwłaszcza tam, gdzie kształci się dziennikarzy, na naukach politycznych, wśród wykładowców dominuje światopogląd lewicowo-liberalny. I to jest kłopot.
Przekłada się na media?
Na dziennikarzy absolutnie tak. Dlatego czekamy na zmianę pokoleń. Powoli to się zmienia.
Na konferencji w SDP „Wolność (słowa) kocham i rozumiem” powiedział Pan, że wśród chorwackich dziennikarzy dominuje niska odpowiedzialność za słowo. Media są tabloidalne?
Mam takie poczucie. Ten rodzaj dziennikarstwa zaczął dominować. 13 lat temu doszło do rewolucji: austriacki koncern medialny Styria zaczął wydawać 24 sata, odpowiednik polskiego „Faktu”, niemieckiego „Bilda”. Na marginesie: Styria jest związana z fundacją austriackiego Kościoła katolickiego. 24 sata miał wpływ na tytuły opinii, które zajmowały się analizami. Jest też krytyczny wobec Kościoła. Prowadzi antykościelne kampanie. Styria wydaje także Večernji list, gazetę z tradycjami.
Wśród tematów w chorwackich mediach dominuje krew, seks i afery obyczajowe?
Dokładnie tak. Media nie zajmują się rzeczywistymi problemami chorwackiego społeczeństwa.
Nie ma poważnych tytułów opinii?
Tygodnik „Globus”, który przeżywa kryzys ekonomiczny. Mamy dylemat: albo Chorwaci nie chcą poważnych treści, skoro poważne dziennikarstwo ich nie interesuje, albo są już tak zmanipulowani.
Może to jest typowe postkomunistyczne rozdwojenie, skoro ludzie o konserwatywnych poglądach kupują tabloidowe treści.
Taka jest dominacja rynku. Powoli jednak krajobraz medialny się zmienia. Katolicki portal Bitno.net, dla którego pracuję, ma ogromną popularność: miesięcznie 4-5 milionów odsłon. Mniej więcej tyle, co polski Deon. Tyle tylko, że w Polsce mieszka blisko czterdzieści milionów ludzi, a w Chorwacji dziesięć razy mniej.
Macie silną cenzurę?
Bardziej autocenzurę. Wszystko zależy od kontekstu politycznego, od tego, kto aktualnie rządzi. Media mainstreamowe są zawsze w dobrych relacjach z władzą. Nie ma dla nich znaczenia czy rządzi lewica, czy prawica. Powód jest prosty: robią biznes. Zależy im na reklamach.
Nie kontrolują władzy? Nie patrzą jej na ręce?
Wnikliwiej, kiedy prawica rządzi. Ale i tak krytyka jest pozorowana.
Co wobec tego jest u was największym zagrożeniem dla wolności słowa?
Wymiar sprawiedliwości podjął w ostatnich latach niezrozumiałe decyzje wobec dziennikarzy. Na przykład pewien satyryczny dziennik został ukarany za to, że opublikował tekst satyryczny o pewnym dziennikarzu. Inny lokalny dziennik ukarano, bo napisał tekst o żonie burmistrza zatrudnionej w bibliotece, będącej własnością miasta.
W Polsce dziennikarze narzekają, że są w gorszej sytuacji procesowej aniżeli zwykli obywatele. Tak jest i w Chorwacji?
Tak zaczyna być. To może zagrozić wolności słowa. Ale mam tutaj ambiwaletne poczucie, bo poziom odpowiedzialności za słowo jest wśród chorwackich dziennikarzy skandaliczny. Za kłamstwa, fake newsy, nikt nie ponosi odpowiedzialności.