Grzegorz Sieczkowski: Napisał pan „Katechizm reportera”, książkę dla dziennikarzy. Nie jest to pozycja warsztatowa, bo dotyka pan w niej sprawy najważniejszej. Etyki zawodowej.
Marek Miller: Co roku czytałem listy Papieża pisane na Dzień Środków Masowego Przekazu, które przecież powstawały przy wsparciu różnych gremiów eksperckich. A skoro sam Jan Paweł II koncentrował się na dziennikarzach, to doszedłem do wniosku, że musi tam być zgromadzona bardzo interesująca wiedza. Najpierw tę tematykę opracowałem w książce „Dziennikarstwo według Jana Pawła II”, która ukazała się kilka lat temu. To przeszło zupełnie bez echa. I to w takim czasie, kiedy w Polsce doszło do ogromnego zatomizowania środowiska dziennikarskiego.
I ponowił pan próbę.
Teraz postanowiłem ten tekst skondensować i uatrakcyjnić. Jesteśmy krajem katolickim, ale przez lata obserwując nasze środowisko i rozmawiając z dziennikarzami zaobserwowałem, że koledzy mają mizerną wiedzę na temat, co to znaczy być dziennikarzem katolickim. Musiało powstać coś takiego jak „Katechizm”. Rzecz maksymalnie krótka, bo wiemy, że dziennikarze nie lubią tekstów nudnych. Chcą konkretów i lubią jak się coś dzieje.
I tak z poprzedniej książki zrobił pan coś cieńszego i prostszego. Po co?
Licząc – może Pan Bóg nad nami się zlituje – że to w środowisku wywoła jakąkolwiek rozmowę. Przyzwyczailiśmy się już do myśli, że ustrój w Polsce się zmienił, a przecież to jest coś wyjątkowego. To się zdarza raz na kilkadziesiąt lat. A my to uważamy za normalne. Ale skoro się zmienił, to istnieje ogromna potrzeba zdefiniowania sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Żyjemy w czasach, w których wszystkiego jest za dużo. I nic nie ma znaczenia. Nie ma prawdy, tylko są post-prawdy. Wszystko jest relatywne. W takiej sytuacji trzeba zadawać fundamentalne pytania.
Komu?
Choćby tej Europie, która się zmienia. Kiedyś te wartości były, ale gdzieś około Rewolucji Francuskiej i Oświecenia, to wszystko zaczęło się rozlatywać. Człowiek stał się Bogiem dla samego siebie. Stał się wolny. A jak stał się wolny, to wymyślił piece krematoryjne w Auschwitz-Birkenau.
Dla mnie – bo w to wierzę – katolicyzm jest taką nadzieją, takim akumulatorem, że w momentach przemian warto wrócić do czegoś, co traktuje człowieka jako całość. Rysiek Kapuściński mówił, że nie ma już całości. Że nie można zrozumieć świata, bo wszystko jest we fragmentach. Ale sam jedno mówił, a drugie robił. Napisał „Heban” o całej Afryce. A miał w planach „Rasa cosmica”. Chciał napisać reportaż o Ziemi, o całej ludzkości. W naturze człowieka jest chęć spojrzenia na całość, bo życie jest całością. Ale egzystencja jednego człowieka to zbyt krótki czas, żeby się zorientować co to jest.
Dziennikarstwo powinno opisywać świat, tak głosi stara prawda.
I nie powinno o tym zapominać. Zwłaszcza reportaż, który jest antropologicznym spojrzeniem na człowieka i jego życie. Ludzie mają potrzebę zadawania fundamentalnych pytań. Trzeba się zastanawiać – szczególnie przy tych zmianach technologicznych – nad tym, czym było i czym może być dziennikarstwo. Reportaż, przy stuprocentowej sprawności i przy formie książkowej, może stawiać podstawowe pytania, ale zadając musimy mieć jakiś światopogląd, jakąś filozofię, jakąś etykę i estetykę. I myślę, że za każdą redakcją, gazetą, stacją telewizyjną stoi jakaś koncepcja osoby ludzkiej. Za „Gazetą Wyborczą" stoi jakaś wizja człowieka, i za „Gazetą Polską” także. Tego nie należy ukrywać, tylko świadomie używać.
I w związku z tym proponuje pan „Katechizm”.
Dla mnie to powrót do źródeł rodzinno-osobistych z różnymi kryzysami i wyrwami. Ale miałem takie szczęście, że nigdy od Pana Boga nie odszedłem. Zaczynałem jako hipis i lewak, a kończę jako człowiek zbliżający się do myślenia konserwatywnego. Życie to jest zrozumienie kilku banałów. Nie podskakiwanie, tylko zrozumienie. Jak w „Czarodziejskiej górze” Tomasza Manna. Facet przyjeżdża na chwilę odwiedzić kuzyna, a zostaje na cztery lata.
W „Katechizmie reportera” prezentuję to konserwatywne rozumienie świata. Uważam, że ono jest nadzieją. Liberalizm zachodni jest już zgrany. Intelektualnie od lat nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Wielu młodych boi się w ogóle słowa „katechizm”.
Ono jest świadomie prowokacyjne.
A gdyby pan próbował wskazać w tym „Katechizmie reportera” najważniejsze dla pana punkty.
Bardzo ważne są te fragmenty, które mówią o tym, co to są predyspozycje do zawodu dziennikarza. Co to jest powołanie, co to jest misja. Jesteśmy jak takie psy policyjne. Musimy mieć temperament, za którym idzie określony styl życia, potrzeby, motywacje i wartości. Dziennikarz musi to mieć, by wykonywać zawód. Ale przede wszystkim jest to profesja z powołaniem do służenia ludziom. A wtedy to powołanie służy drugiemu człowiekowi, kiedy dziennikarz zdaje sobie sprawę, że kontakty z innymi są podstawą funkcjonowania. Że ludzie potrzebują wzajemnych relacji. Dziennikarz to jest ktoś kto uznaje, że pan jest nieważny, i ja nie jestem ważny, ale naprawdę ważne jest to, co między nami przepływa. I my temu służymy.
W takim razie, co to oznacza: „służyć społeczeństwu”?
My służymy temu, co klei. Co jest więzią społeczną, bo jest istotą każdej wspólnoty. To nie należy do nikogo. My temu służymy i dlatego pojęcie „powołania”, o którym mówi Papież, jest tak bardzo ważne. Żebyśmy nie zapominali do czego jesteśmy powołani. W Polsce jesteśmy teraz bardzo podzieleni. Stowarzyszenia dziennikarskie są skłócone. Wysługujemy się mafii i partiom politycznym. Czy my służymy społeczeństwu?
No, właśnie...
Reymont jak napisał wielki reportaż o pielgrzymce, genialnie wyczuwał co to jest świadomość społeczna i kto idzie do Częstochowy. Pisał o pielgrzymce, a tak naprawdę dał obraz świadomości społecznej i siły ludzkich więzi, które nas scalają. U niego Polski nie ma jako państwa, ale ona jest w tych, którzy tam idą.
O tej pasji nigdy nie powinniśmy zapominać, bo przestajemy być tym kim jesteśmy. Jak przestajemy to czuć, to można nas wykorzystywać i zmanipulować. I jeszcze jedno, dla mnie sprawa podstawowa. Co to znaczy, że jesteśmy katolikami? Papież powiedział to bardzo wyraźnie. Wydarzenia, które są główną siłą dziennikarstwa. To one nas zaskakują. Dla katolika wydarzenie to jest mowa Pana Boga do ludzi.
A co to oznacza dla dziennikarza?
Musimy się zastanowić, co Pan Bóg chce powiedzieć przez wydarzenie. Dzisiaj jesteśmy przeładowani informacjami. Dla odbiorcy ważne jest to, czy to co czyta i ogląda jest dla niego dobre, czy złe. Jak opisuję wydarzenia, to punkt z którego na nie patrzę powinien mieć wyraźną podstawę. Jak ono wygląda w kontekście wiary. I to co jest w „Katechizmie reportera” podstawowe, to inicjacja i idące za nią interpretowanie wydarzeń, czy one są zgodne z tym, co sobór powszechny na ten temat mówił, bo to właśnie on wyznacza zasady wiary. W Polsce wielu katolików zapomina, że Kościół nie jest wymysłem człowieka. Jego istnienie jest pomysłem Pana Boga, w związku z tym jak zbierają się ci wszyscy kardynałowie, to oni wybierają Papieża pod natchnieniem Ducha Świętego. Dlatego pisząc artykuły trzeba do tego nawiązywać, wiedzieć o czym Sobór mówił w poszczególnych kwestiach. Wtedy nie byłoby tylu bzdur. Katolickie zasady mogą to życie społeczne uwznioślać, bo odwołują się do istoty. „Katechizm reportera” jest przypomnieniem, że mamy ten skarb na co dzień.
Ale ten skarb to myśli Jana Pawła II.
Papież był człowiekiem otwartym i tak kochającym, że warto go sobie przypominać. Teraz to się wydaje oczywiste, że On był, ale wtedy tak nie było. To co się stało było cudem. I o tym jako dziennikarze nie powinniśmy zapominać. Przyszedł taki facet, co nie tylko rozbroił taką paranoję jak komunizm, ale i też dał temu krajowi nadzieję i przywrócił godność. Ten katolicyzm trzeba uprawiać – jak samuraje swoją sztukę – i wtedy widać jego ogromną wartość.
Z tego, co pan mówi, to dla Pana bardzo ważna książka.
Książek to ja już się w życiu napisałem. Napisałem dziesięć i nikt tego nie czyta. Zresztą książki przeżywają teraz jakąś przemianę. A ja jestem w okresie, że mnie bardziej ulotki interesują. Ten „Katechizm reportera” jest właśnie taką ulotką. I chciałbym tę ulotkę gdzieś komuś wcisnąć. Może ktoś się oburzy, może komuś się nie spodoba, ale żeby w ogóle zacząć rozmawiać. Mamy czas budowania definicji. Środowisko powinno zadawać pytania i rozmawiać. Od tego jesteśmy. To my musimy wierzyć, że dialog będzie się toczył, nawet gdyby wszyscy stracili w to wiarę. Ale dziennikarze muszą w to wierzyć. Że zbudują te mosty, że w końcu dojdzie do rozmowy. Nam nie wolno zwątpić. Jesteśmy jak kadra oficerska na statku, musimy wierzyć, że ten statek gdzieś dopłynie.
Ale dzisiaj zdecydowana większość dziennikarzy raczej w to nie wierzy.
Stawianie pytań przez dziennikarzy i przebijanie się do drugiej strony jest fundamentem. Papież mówi dużo o sumieniu. I ludzie z PiS, i ludzie z PO mają sumienia. To jest coś, na czym możemy zbudować most. W okresie przemiam tu powinno aż wrzeć od dyskusji. A tu nic. Dupa, cisza, małość. Dziennikarzami rządzą politycy i szmalec. A gdzie oni sami są? Nigdzie ich nie ma. I dlatego to napisałem.