Tomasz Plaskota: Jaki masz sposób na komentowanie sportu?

Przemysław Babiarz: Spojrzenie w siebie. Patrzę na to, co dzieje się na arenie sportowej i dzielę się z widzami tym, co dostrzegam poprzez własną wrażliwość. Kiedy komentuję, nie muszę udawać. Sport wciąż jest moją pasją.

To słychać.

I nie muszę udawać, że to, co komentuję interesuje mnie. Gdyby ktoś chciał mnie zmusić do komentowania drugiej ligi żużlowej i kazał udawać, że jest pierwszą, a nie drugą, to bym znienawidził tego co robię. Tak samo byłoby, gdybym komentował zawody i nie informował, że obserwuję rywalizację juniorów, ale kłamał, że komentuję zmagania najlepszych zawodników na świecie. Jeżeli w tym, co komentuję byłoby zawarte kłamstwo, nie mógłbym tego pokochać.

Kto jest dla ciebie wzorem w komentowaniu sportu?

Wzorem nikt, bo na nikim się nie wzoruję. Autorytetów mam kilka. Na przykład Włodzimierza Szaranowicza. A z tych, co odeszli autorytetami byli Bogdan Tuszyński i Bohdan Tomaszewski. Podziwiam i cenię wielu dziennikarzy sportowych, zarówno starszych, jak i młodszych ode mnie. Zawsze łatwiej jest trochę patrzeć na starszych, to naturalny odruch, co nie znaczy, że  nie doceniam młodszych. Broń Boże!

Dlaczego rozróżniasz między autorytetem a wzorem?

Ponieważ w komentarzu sportowym na nikim się nie wzoruję. Mam jedynie autorytety. Do jednych jest mi bliżej, do innych trochę dalej. A jeżeli chodzi o wzór to dla mnie będzie nim monolog butelki w wykonaniu Edwarda Dziewoński z Kabaretu Dudek, czy wykonanie utworu „W Polskę idziemy” przez Wiesława Gołasa. Wykonując te utworów naśladuję tych wybitnych artystów.

Wymieniłeś jako swoje autorytety Bohdana Tomaszewskiego, Bogdana Tuszyńskiego, Włodzimierza Szaranowicza. Co od nich czerpałeś? Czego się uczyłeś?

Od Bogdana Tomaszewskiego uczyłem się adekwatności, elegancji i odpowiedniości językowej. Jego komentarz z biegu Ireny Szewińskiej na 400 metrów na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu w 1976 r. był znakomity. Powiedział o wiele mniej słów niż ja bym użył (śmiech). Bogdan Tuszyński to z kolei nauczyciel żarliwości i dociekliwości dziennikarskiej. Włodzimierz Szaranowicz ma z kolei wielką zdolność do syntezy. Jego rodzina pochodzi z Czarnogóry i nie była rodziną polskich native-speakerów. A on jest native-speakerem. Ma wielkie wyczucie języka polskiego. Nie tylko wspólnie komentujemy,  czasem spotykamy się, żeby pooglądać stare kabarety.

Co sądzisz o dziennikarzach sportowych młodego pokolenia? Kogo słuchasz, czytasz i cenisz?

Młodzi są szorstcy, ale przez to wiarygodni. Jest kilka takich pistoletów dziennikarskich. Bardzo lubię Pawła Wilkowicza, szefa portalu Sport.pl. Ma zdolność do szczegółowej analizy. Wielokrotnie swoimi tekstami wyjaśnił rzeczy których nie rozumiałem, albo nie miałem takiego, jak on dostępu do źródeł. Jest jeszcze kilku innych dziennikarzy, których szalenie cenię. To Michał Kołodziejczyk z Wirtualnej Polski i Piotr Żelazny z „Rzeczpospolitej”. Czuje w nich ogromną pasję. A to jest ważne. Bardzo lubię rozmowy ze Stefanem Szczepłkiem. To jest taki trochę mój starszy brat. Kiedy powiem Stadion Dziesięciolecia, on dopowie, Amerykanin Penel, skok o tyczce i zapalone reflektory ciężarówek, bo już się ściemniło. Doda, że miał wtedy 12 lat i obserwował tamte zawody na żywo. Znamy się strasznie długo. Różnią nas poglądy polityczne, ale to nie zmienia faktu, że go bardzo szanuję. Szczepłek ma gawędziarski talent, który powoduje, że dobrze się go słucha. Prowadziłem z nim awaryjne studio, prawdopodobnie podczas meczu otwarcia Mistrzostw Europy w 1996 r. - nie możemy sobie dokładnie przypomnieć, czy to było wtedy. Prowadziłem wtedy studio przedmeczowe  i zerwała się łączność. Przez całą godzinę programu rozmawialiśmy ze Stefanem o historii  piłkarskich mistrzostw Europy i mistrzostw świata. To jest świadectwo zdolności Stefana do poruszania się po ogromnym obszarze zagadnień. A także umiejętność opowiadania anegdot. Bardzo cenię również Andrzeja Gowarzewskiego, który od lat z wielką starannością wydaje kolejne tomy piłkarskiej Encyklopedii Fuji.

Niesamowicie precyzyjnie oddane są w niej fakty i szczegóły.

Andrzej Gowarzewski ma pasję ujmowania wydarzeń w ścisłe kronikarskie ramy. Jest bardzo drobiazgowym dokumentalistą, rozstrzygającym najdrobniejsze szczególiki. Szuka w archiwach, dociera do unikalnych  dokumentów. Andrzej Gowarzewski przysyła mi kolejne tomy wydawanej przez siebie encyklopedii. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Niewiele osób wie, że  jest pomysłodawcą nagrody „Złote kolce”, którą do dzisiaj wręcza Polski Związek Lekkiej Atletyki najlepszym zawodnikom królowej sportu i miastom, organizatorom największych imprez lekkoatletycznych. Ranking pojawił się 48 lat temu w nieistniejącym już katowickim „Sporcie”.

Jesteś człowiekiem wierzącym. Wiara ma wpływ na twoją pracę? Jak postrzegasz związek wiary ze sportem?

Komentowanie sportu jest moim zawodem, który staram się wykonywać z należytą starannością i solidnością. Tylko w tym aspekcie wiara i wynikająca z niej etyka ma wpływ na to, co robię. Innych wspólnych motywów tu nie dostrzegam. W świecie, w którym chodzi, żeby było łatwo, prosto, wygodnie i wszystkiego pod dostatkiem, sport, przynajmniej w swoim zaraniu był dziedziną, gdzie liczyła się wierność zasadom. Walczymy ze sobą, ale musi być równość szans obowiązująca w rywalizacji. W przesuwaniu granic swoich możliwości, w rozwijaniu i podnoszeniu się swoich umiejętności w rywalizacji sportowej można się doszukać elementów doskonalenia, czyli czegoś przeciwnego  uśrednianiu oraz płaskiej równości i egalitarności. Jest to coś cennego. W oglądaniu meczu np. Manchesteru z Juventusem nie widzę żadnych aspektów związanych z wiarą. Chyba, że któryś z zawodników żegna się wchodząc na murawę.

Coraz częściej zabrania się takiego zachowania.

To absurdalne. Gdyby ktoś manifestował coś innego, ale zgodnego z obowiązującymi trendami, przekonywano by, że wyraża siebie. Ale wyznawcą Chrystusa nie można być. Przecież takie zakazy to łamanie praw człowieka! W rocznicę powstania Inter Mediolan grał w Stambule mecz Ligi Mistrzów. Z tej okazji wystąpił w specjalnych jubileuszowych strojach z krzyżem świętego Jerzego. Turcy z  tego powodu zaczęli domagać się walkowera. Wniosek został odrzucony przez UEFA. Na mistrzostwa świata zalecano piłkarzom, żeby nie eksponowali symboli i gestów religijnych. Brazylijczykom, czy innym zawodnikom z Ameryki Południowej, przy całym synkretyzmie południowoamerykańskiego chrześcijaństwa i tak nikt tego nie zabroni. Znak krzyża dla wielu piłkarzy z Ameryki Południowej jest często nieodłączny. Dziennikarzom, którzy piszą o afrykańskich piłkarzach uda się ich wtłoczyć w magię i czary. Reprezentanci jednej z reprezentacji z Czarnego Lądu zakopują koguta, innych wspiera czarownik. Nie wiem, jaka jest prawda, bo nie wgryzałem się w to, ale pewnie wśród afrykańskich piłkarzy można znaleźć wielu chrześcijan. Ludzie nie mają pojęcia, że kiedyś Afryka północna była chrześcijańska. Niestety, chrześcijaństwo zostało wyparte z tamtych terenów przez islam.  Niewiedza na ten temat głęboko zapuściła korzenie. Po wymordowaniu redakcji francuskiej satyrycznej gazety „Charlie Hebdo” wszyscy, łącznie z paryskimi jezuitami chcieli się z nimi solidaryzować. Nie widziałem jednak, że ci jezuici starali się o wydobycie z więzienia w Pakistanie Asii Bibi. Została uniewinniona, ale dalej siedzi w więzieniu, bo muzułmanie by ją rozszarpali na ulicy. 

Sport wytworzył własną symbolikę, często daleką od chrześcijaństwa.

Kulturoznawcy doszukali się w uroczystościach otwarcia igrzysk olimpijskich symboli satanistycznych. Tak było podczas otwarcia zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie. Otwarcie olimpiady w Londynie było bardzo efektowne, ale sprowadzało historię Wielkiej Brytanii do trzech wielkich rewolucji, przemysłowej, muzycznej i tej, która doprowadziła do wprowadzenia praw wyborczych dla kobiet. Jedyną rewolucję, jaką widzę w historii Wielkiej Brytanii to zrobioną przez anglikan. Była przedłużeniem rewolucji protestanckiej, która dotarła z Europy. Pochłonęła wiele niewinnych istnień ludzkich.

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl