Robert Azembski: Młodość, wiadomo, to szczególny czas marzeń. Myślał Pan by zostać kiedyś podróżnikiem, czy może raczej dziennikarzem-reportażystą? Albo pisarzem? A może jeszcze kimś innym?
Wojciech Cejrowski: Gdy byłem mały nie marzyłem, lecz realizowałem różne plany. Miałem na przykład taki plan by zostać papieżem. Pierwszym Polakiem. I wspierała mnie w tych planach cała moja klerykalna rodzina, w tym wujaszek biskup, który mnie wtedy bujał na nodze. Z realizacji tego konkretnego planu zrezygnowałem, gdy wybrano kardynała Wojtyłę. Wówczas skupiłem się na zostaniu najbogatszym Polakiem na kuli ziemskiej. I nie chodziło o pieniądze - a o spektakularny wyczyn.
Jestem pracowity i stale się wspinam (wytrwałość). Ponadto nie oglądam się na oponentów ani konkurencję. Chcę być najszybszy, a nie tylko szybszy od peletonu za moimi plecami. Rozumie Pan? Nie interesuje mnie czy jestem lepszy od nich - interesuje mnie czy jestem najlepszy jak się tylko da. Jeśli po przeczytaniu tych słów ma Pan wrażenie, że jestem bufonem, to znaczy, że mnie Pan nie zrozumiał oraz nie rozumie Pan czym jest dążenie do doskonałości. Ono się nie kłóci ze skromnością.
W jednym z wywiadów padło stwierdzenie, że 20 proc. młodzieży uważa Pana za autorytet w kwestii geografii. Być może jest Pan nadal dla swoich czytelników nie tylko autorytetem w kwestiach podróżniczych. Jak się czuje Wojciech Cejrowski z brzemieniem odpowiedzialności nakładanym na autorytety?
W pewnym wieku jest się szczawiem, a w innym powinno się zostać autorytetem. Kto mając tyle lat co ja nie jest jeszcze autorytetem w żadnej dziedzinie, znaczy, że coś w swoim życiu zawalił. Każdy uczeń ma obowiązek wyrosnąć na mistrza. Jeśli tego nie zrobi znaczy leń, truteń, basałyk. Uczeń szambiarza ma w ostateczności zostać autorytetem branży.
Badacz ginących plemion Amazonii. Tak Pan o sobie mawiał i mawia. Badacz i podróżnik to jednak niekoniecznie dwie te same osoby...czy nie tak?
A dlaczego nie tak? Ja jestem jedną osobą. Wszechstronną, ale jedną i spójną. I mam te same poglądy w domu, w telewizji i na wyprawie. A za gnojków uważam osobników, którzy mają gębę pełną poglądów w domu, ale kiedy pójdą do pracy to nagle się zamieniają w kapcia bez wyrazu. „Moje poglądy zostawiam za drzwiami” - to bardzo głupie i nieuczciwe podejście. Pan jest dziennikarzem i ten wywiad robimy dla Pańskiego środowiska, więc w tym kontekście stwierdzam, że dziennikarz bez poglądów nie nadaje się do roboty, a dziennikarz niusowy ukrywający swoje prawdziwe poglądy na rzecz obiektywizmu jest oszustem.
Albo nie zrozumiałem o co Pan pyta, albo to jakieś brednie z tym rozdzielaniem siebie na dwa osobne byty. Jestem badaczem dzikich plemion, a jednocześnie jestem podróżnikiem - dwie odmienne profesje, ale osoba jedna. Ponadto prowadzę biznesy, ale nadal jestem też badaczem. Po co Pan to chce jakoś rozdzielać?
Określał Pan to, co robi, dziennikarstwem podróżniczo-eksploracyjnym. Ile w tym było podróżnictwa, a ile eksploracji? Czy taki sposób opisywania świata, jaki Pan prezentuje, można polecić innym, czy zarezerwowany jest on tylko dla WC?
Nigdy nie byłem dziennikarzem. Prowadzę różne biznesy i jednym z nich są exploracje, ale nie geograficzne, jak poszukiwanie nowej rzeki, trasy, tylko antropologiczne. Organizowałem wiele wypraw do dzikich plemion. Robię to zarobkowo - wyniki moich badań, oraz filmy i książki sprzedaję. Nie wiem co Pan ma na myśli mówiąc „podróżnictwo”. No, podróżuję bardzo wiele i czasami sypiam pod mostem, bo mi uciekł transport, ale w przeciwieństwie do studenta z plecakiem ja sypiam pod mostem w celach zarobkowych, a nie wakacyjnych. Czy to moje sypianie jest „podróżnictwem”?
Znany jest Pana cykl podróżniczy pt. „Na drugim końcu globusa” - to ponad 300 odcinków wyemitowanych na antenie m.in. Radiowej Jedynki, Radia dla Ciebie, czy sieci radiowej PLUS. Związany jest Pan nie tylko z radiem, były też programy i reportaże telewizyjne. Dotyczyły nie tylko ulubionej przez Pana Ameryki Łacińskiej, jak pamiętny cykl „Boso przez świat”. Łatwiej przybliżać ludziom świat na antenie radia, czy z wykorzystaniem kamery?
Łatwiej zrobić audycję radiową, bo wtedy jestem potrzebny tylko ja i małe studio. Wyjazd z kamerą oznacza cztery osoby więc drożej i trudniej, a potem jeszcze montaż. Łatwiej też sprzedać audycję radiową, bo za pół godziny do radia muszą mi zapłacić powiedzmy tysiąc czy tysiąc pięćset, a za 30 minut „Boso przez świat” zaczynamy rozmowę od stu tysięcy.
Co uważa Pan za esencję sugestywnego, skutecznego przekazu radiowego, a co telewizyjnego w pokazywaniu innych kultur i życia ludzi?
Esencję? Hm. Prawdę uważam za esencję. Dlatego właśnie powiedziałem, że dziennikarz, który ukrywa swoje poglądy jest niedobry. Prawda powinna być treścią, a co do formy... esencją jest zawsze osobowość. Halik był osobowością, Bogusław Kaczyński też był, i profesor Miodek, na scenie osobowością jest Maryla Rodowicz, a w polityce Trump.
W telewizyjnych reportażach z podróży jawił się Pan jako butny, biały kolonialista, który trafił do „dzikich”. Ktoś w rodzaju dickensowskiego członka „Klubu Pickwicka”, który dociera do tych ludów kierowany ciekawością i chęcią przeżycia przygody, ale ani przez chwilę nie ukrywa poczucia wyższości własnej religii chrześcijańskiej i kultury nad kulturą miejscowych. Często zachowuje się Pan jak misjonarz. Nie tylko podczas podróży, ale też różnych publicznych wystąpień. To autentyczne u Pana, czy taka poza, mająca na celu zelektryzować uwagę na tym, co Pan mówi i robi?
Autentyczne, prawdziwe i szczere. Tak jak nigdy nie ukrywam moich poglądów (za co przecież płacę pewną cenę, prawda?) tak też ich nie kreuję na pokaz, bo to byłoby kłamstwo tylko w drugą stronę . Obowiązek misyjny ma każdy katolik, więc nie wiem skąd ta pretensja. Mamy „iść i nauczać wszystkie narody”, każdy katolik ma nawracać innych, no to się staram. I nie ukrywam poczucia wyższości mojej religii nad innymi religiami, bo gdybym uważał, że moja religia nie jest najlepsza, to bym się przepisał do innego wyznania, prawda? Skoro się nie przepisuję do innego, to oznacza, że uważam swoje aktualne wyznanie rzymsko-katolickie za najlepsze, a skoro tak uważam, to o tym mówię wszystkim zgodnie z prawdą. Na podobnej zasadzie jak Pan poleca swoim znajomym najlepszą (Pańskim zdaniem) pizzerię. I nikt nie ma do Pana pretensji, że Pan tak uważa, no to proszę uprzejmie nie mieć do mnie pretensji, że ja moją religię uważam za lepszą od innych
I wreszcie nasza kultura, czy szerzej: nasza cywilizacja. Ona jest w oczywisty sposób najlepsza. Gdybyśmy uważali inaczej, wówczas nie promowalibyśmy na całym świecie demokracji, praw człowieka i wolności słowa. Zieloni promują ekologię, lewacy zwalczają karę śmierci, feminichy biją się o prawa kobiet - każde z tych działań zakłada, że jakieś rozwiązanie jest lepszą, wyższą formą rozwoju od innych. Dlaczego więc moje przekonanie o tym, że moja cywilizacja jest najwyższa uważa Pan za aroganckie? Jeśli ono jest wyrazem arogancji to Greenpeace, zakazujący Japończykom polowania na wieloryby, jest równie arogancki.
Szczerze proszę: ile jest w Pana życiu pracy, pasji i ciekawości świata, a ile chęci zaprezentowania własnych przekonań? Czasem odbiorcy Pana różnych stwierdzeń czują się urażeni...
...a inni się czują uniesieni. Nie mam na celu dogadzania wszystkim. W USA polaryzacja jest zaletą - jednych zrażam, innych zachwycam. Robię to zawsze na własny rachunek. Nie biorę dotacji, dopłat, cudzych pieniędzy, stypendiów - nic. Sam na siebie pracuję i sam sobą handluję. I nie widzę absolutnie nic złego w prezentowaniu własnych przekonań. Po pierwsze dobrze jest mieć jakieś przekonania, po drugie nie powinno się być tchórzem, który się własnych przekonań obawia.
Pana najmocniejsza strona przy tworzeniu reportaży i książek podróżniczych w porównaniu do innych felietonistów i pisarzy? Co wyróżnia WC spośród nich?
Nie mam pojęcia co wyróżnia, gdyż zasadniczo nie mam konkurencji. Szukam sobie takich zajęć, w których będę jedyny. Kiedyś prowadziłem doskonały show dla kobiet na kanale kobiecym TVN Style. Był to jedyny program dla kobiet prowadzony przez faceta. W tej sytuacji byłem od razu najlepszy. Moją najmocniejszą stroną jest zawsze talent, który dostałem od Boga. Żadna moja zasługa, że go mam - dostałem za darmo. Zasługi mam jedynie z tego powodu, że mego talentu nie marnuję lecz nim bezustannie obracam, pomnażam. Jestem pracowity, solidny i skupiony. Nie marnuję czasu.
Wielu młodych, blogerów, youtuberów, świeżo upieczonych podróżników, adeptów dziennikarstwa i innych nauk humanistycznych chciałoby naśladować „wielkie nazwiska” i zająć się reportażem podróżniczym. Co może Pan im doradzić?
Nic. Każdy ma własną drogę. No dobra: trzeba się codziennie modlić. Kto się nie modli, niech się nauczy. Kto się zacznie modlić, ten prawdopodobnie zacznie mówić prawdę, przestanie kraść, świntuszyć, być nachalny i pyszny, zacznie być pracowity i solidny, a reszta zostanie mu dodana.
Jak Pan dziś widzi kondycję dziennikarstwa w Polsce, jakby Pan ją podsumował?
Brak wolności słowa oznacza brak wolnej prasy. Brak wolnej prasy oznacza dziennikarzy na usługach. Kiedy dziennikarze są na usługach, wówczas społeczeństwo nie dowiaduje się bardzo wielu rzeczy, o których wiedzieć powinno. Do przywrócenia wolności słowa trzeba by obalenia tej tyranii jaką jest Unia Europejska. Pan się teraz dziwi, że nazywam Brukselę tyranią. A co z paragrafem o „mowie nienawiści”? Wolność słowa istnieje tylko wtedy, gdy jest nieograniczona. Nigdy i niczym. Wolno mówić wszytko, a za słowa, nawet najgorsze nie ma kary - tylko wtedy masz gwarancję, że prawda nie zostanie stłumiona.
Już wcześniej na bazie swoich samotniczych podróży organizował Pan intratne wycieczki. WC ma więc nie tylko twarz podróżnika, ale i podróżnika-biznesmena. Sklep kolonialny Cejrowskiego, z egzotycznymi kawami i herbatami, ubraniami, czy z naturalnymi kosmetykami, to już czysty handel. Czy to oznacza pożegnanie z dziennikarstwem podróżniczym, z eksploracyjnymi przygodami i ich prezentowaniem na antenie, w TV, czy w książkach i już tylko przekładanie dotychczasowego dorobku na kasę?
Jak już mówiłem, nigdy nie byłem dziennikarzem i być nie planuję. Za to od urodzenia jestem handlarzem i mam zamiar nim pozostać. Pierwszy biznes założyłem w podstawówce i zatrudniałem kolegów z klasy. Prowadzę interesy na trzech kontynentach i dobrze mi z tym.
Moja pierwsza wyprawa eksploracyjna była do razu też dochodowym interesem - wyniki moich badań sprzedawałem amerykańskim uczelniom. Moi koledzy w tamtym czasie pisali podania o granty na wyprawę, a ja jeździłem za własne pieniądze, nie musiałem się nikomu spowiadać z realizacji projektu, bo projekt był robiony w całości z mojego funduszu, a potem kazałem sobie słono płacić za przywiezione materiały. Robota w starym stylu, gdy ktoś jechał na safari realizować swoje pasje myśliwskie, a przy okazji zdobywał trofea dla muzeów lub ogrodów zoologicznych. Spełniam się w dżungli jako antropolog i odkrywca, ale jednocześnie umiem spieniężyć wyniki badań. Pan uważa, że przez to moje życie cuchnie? Czym cuchnie? Naturalnymi kosmetykami, które sprzedaję? Śmierdzi Panu herbata i egzotyczna kawa, którą handluję? Czy śmierdzi Panu ogólnie to, że zarabiam? Jestem wolny właśnie dlatego, że nigdy nie byłem u nikogo na pensji i nie musiałem nikogo prosić o finansowanie moich przedsięwzięć.
Moja książka „Gringo wśród dzikich plemion” dzisiaj jest bestsellerem i ma ponad pół miliona sprzedanych egzemplarzy, ale kiedy szukałem wydawcy, nikt mnie nie chciał. Byłem w National Geographic, pokazali mi środkowy palec, byłem u znanego wydawcy Rosnera, pokazał mi drzwi, w końcu wydałem to sam, w zaprzyjaźnionej drukarni przykościelnej. Zaryzykowałem własny majątek, bo musiałem im obiecać, że gdyby się nie sprzedało to ja wykupię cały nakład i... dzisiaj mam bestseller. Pan uważa, że to umniejsza mnie jako pisarza, gdy sam handluję swoją książką? Ja uważam inaczej. Uważam, że nie ma nic niestosownego w handlu dobrym towarem. A Cejrowski to jest bardzo dobry towar. I mam to szczęście, że mam wyłączność na handlowanie Cejrowskim.
Zdjęcie: Wikipedia.