Dziennikarz „wyspecjalizowany w tematyce gospodarczej i finansowej”, współtwórca TVN24, były redaktor naczelny i twórca TVN CNBC, były dyrektor działu serwisów biznesowych, manager mediów, niezależny konsultant. Sporo tego…
Sporo, ale przecież są też inni wspaniali dziennikarze... śledczy, polityczni... Zaczynałem w 1992 r. w Radiu RMF FM, ale naprawdę duży skok zrobiłem, gdy przeszedłem do TVN. Tam wyspecjalizowałem się w dziennikarstwie biznesowym i potem już konsekwentnie przez wiele lat byłem związany z jedną firmą. Choć trochę też czułem się, jakbym zmieniał miejsce pracy co jakieś 3 – 5 lat. W 1997 uczestniczyłem w starcie TVN-u, w 2001 r. uruchomiliśmy TVN24, a w 2007 r. ruszył TVN CNBC. Chcę tylko coś podkreślić: sukcesy merytoryczne TVN CNBC opierały się w dużym stopniu o zespół. Idąc pod prąd tendencjom rynkowym, starałem się zatrudniać stosunkowo dobrze opłacanych, bardzo doświadczonych dziennikarzy, którzy decydowali się specjalizować w biznesie. To oni dźwigali na barkach 18 godzin dziennie wysoko ocenianego programu. Takie nazwiska, jak Mikołaj Kunica, Marek Tejchman, Rafał Hirsch i szereg innych prowadzących. To byli nie prezenterzy, a dziennikarze z krwi i kości.
Przejście z radia do telewizji nie sprawiło Ci problemu?
Mam zadaniowe podejście do pracy. Nie zastanawiałem się, czym może różnić się rozmowa przed mikrofonem w radiowym studiu od rozmowy z mikrofonem przypiętym do klapy marynarki przed kamerą. Po prostu pewne rzeczy trzeba zrobić i już. Chociaż niedawno oglądałem zdjęcia z planu z końca lat 90. i pomyślałem sobie, że takiego młodego człowieka, który nie wyglądał wtedy na specjalnie doświadczonego, ja bym przed kamerą nie posadził.
Bardzo młody człowiek, mówiący o bardzo poważnych rzeczach.
Dość wcześnie doszedłem do wniosku, że w dziennikarstwie warto się w czymś wyspecjalizować. To było dla mnie na tyle ważne, że zmierzałem jakby odwrotną drogą niż większość dziennikarzy. Nie od drobiazgów do dużej publiczności, tylko od masowej widowni do wyspecjalizowanej. Na początku prowadziłem weekendowe wydanie „Faktów” z milionową widownią. Potem coraz bardziej niszowe programy, trafiające do wybranych ludzi liczonych w setkach, a czasem tylko dziesiątkach tysięcy, do których trzeba było mówić bardziej precyzyjnie o trudniejszych do wyjaśnienia zjawiskach.
Nie masz jednak wykształcenia dziennikarskiego, ale politologiczne. Studiowałeś też prawo i teatrologię. Skąd więc, niemal od początku kariery, wzięło się to zainteresowanie biznesem, gospodarką i finansami?
Cofnę się trochę w czasie. Gdy zdawałem maturę w 1989 roku, choć było już po Okrągłym Stole, trudno było uwierzyć, że PRL się skończył. Pewnie gdybym zdawał maturę później i później też zaczął studia, to wybrałbym kierunek ekonomiczny. Tyle, że wówczas ekonomia to wciąż jeszcze było coś, czym zajmowali się dyrektorzy państwowych zakładów i biuro polityczne KC PZPR. Bardzo odległy mi świat, którego eksploracja mnie wówczas nie pociągała, choć zawsze podejrzewałem, że za większością rzeczy, które się dzieją, stoją pieniądze. Tak jak nie byłoby, moim zdaniem, sukcesu naszego polskiego zrywu niepodległościowego, gdyby ceny ropy naftowej, którą eksportował Związek Radziecki, nie spadły do nieco ponad 10 dolarów za baryłkę w końcu lat 80. System zbankrutował. Z czasem ciekawość tych zjawisk popchnęła mnie do dziennikarstwa ekonomicznego, potem biznesowego, a w końcu do zarządzania. Po prostu ciekawość.
Kiedyś powiedziałeś, że dla ludzi czasem ważniejsze od polityki są zjawiska gospodarcze, bo mają wpływ na funkcjonowanie firm. Oczywiście także tych, w których oni sami pracują. Czy odbiorcy mają obecnie dostęp do wystarczającej ilości wiarygodnych źródeł o gospodarce? Wiedzą, jak się poruszać w świecie finansów, także osobistych?
Nie mają oraz nie wiedzą. Nie mamy dostępu do wystarczającej ilości informacji odpowiedniej jakości. Informacja medialna stała się towarem masowym. Takim, który wysypuje się z jeżdżących wokoło informacyjnych „węglarek”. Wszędzie jest pełno różnych informacji, wręcz nieskończona ilość, nie tylko na platformach social mediowych. Co gorsza, każdy może publikować i pokazywać, co chce. Właśnie na platformach. Im więcej tych treści się „wysypuje”, tym mniejszą mają wartość, także jako kontekst dla reklamodawców, więc wydawcy mają coraz mniej rentowny biznes. Broniąc się przed stratami produkują treści jeszcze mniejszym kosztem. Za to kierują je do coraz szerszych grup odbiorców. W efekcie szeregu tematów nie są w stanie już podjąć, bo leżą poza sferą postrzegania, zainteresowań masowego odbiorcy. Tak właśnie dochodzi do tabloidyzacji mediów. To w sumie dość zniechęcająca sytuacja – z tym większym podziwem patrzę więc dziś na te moje koleżanki i kolegów, którzy wciąż wykonują zawód dziennikarza. Jak na przykład zespół polskiej edycji „Forbesa”, który próbuje porządkować ten chaos informacyjny i mimo wszystko podnosić jakość. Warunki, w których wszyscy dziennikarze wykonują swój fach, z roku na rok, z budżetu na budżet, są coraz trudniejsze. Mówiąc to wciąż mam nadzieję, że za kilka lat pojawi się spora grupa zdesperowanych brakiem wiarygodnych informacji osób – na tyle duża, że będzie w stanie płacąc za treści utrzymać wiarygodne media, będące odpowiednikiem tak zwanych mediów wysokich z przeszłości.
Wielu widzów z pewnością pamięta stworzoną przez Ciebie w 2007 roku, ale już nieistniejącą TVN CNBC. Programy biznesowe, które robiłeś, cieszyły się sporym zainteresowaniem nawet niewyrobionych ekonomicznie widzów. Jak udawało Ci się dotrzeć do odbiorców z trudną z natury informacją biznesową?
Stosowaliśmy prostą metodę. By zostać zrozumianym, najpierw trzeba samemu rozumieć to, co chce się przekazać. Rozumieć zjawisko, które się opisuje. Istnieje ogromna różnica pomiędzy zebraniem informacji i przekazaniem ich dalej, a zrozumieniem informacji i zbudowaniem na tej podstawie przekazu. Weźmy przykład giełdy. Jest giełda, są na niej jakieś spółki, kursy akcji się zmieniają, pojawiają się nowe emisje. Oczywiście można to zrelacjonować naskórkowo: sucho i pobieżnie. Ale żeby widz, słuchacz, czy czytelnik rzeczywiście coś z tego wyniósł, dziennikarz musi zrozumieć wszystkie zjawiska i ich zależności.
Co byś radził młodym ludziom podejmującym się studiów dziennikarskich? Kończącym takie studia?
Ich pasję rozumiem, ale jest pytanie, czy obecnie istnieje jeszcze ekonomiczny sens studiowania dziennikarstwa, rozumianego nie jako nauka o zjawisku dziennikarstwa, tylko jako nauka zawodu. Obserwując, jak ten rynek się kurczy, nie jestem pewien, czy mógłbym z czystym sumieniem doradzić np. swojemu siostrzeńcowi, czy bratanicy, by szli na dziennikarstwo. Dziennikarstwo jest rzemiosłem i uważam, że lepiej najpierw poznać jakąś dziedzinę, dobrze ją zrozumieć a potem nauczyć się, jak ją opisywać. Ale jak by się do tego zawodu nie weszło i jak trudno nie byłoby się w nim utrzymać, zawsze najlepsze szanse będą w rękach tych, którzy są solidni i staranni, gotowi przejść tę „extra milę” i zanim coś opiszą – zrozumieją na czym dokładnie polega to, co jest przedmiotem ich relacji.