Z ks. Markiem Gancarczykiem o fenomenie "Gościa Niedzielnego" rozmawia Błażej Torański.
Lubi ksiądz zapach papieru?
O, bardzo. Od razu kojarzy mi się z nowymi książkami, a jeszcze bardziej z ledwie co wydrukowanymi gazetami.
Jak pachnie „Gość Niedzielny”?
Znajomo, dlatego bardziej interesował mnie zapach innych gazet.
Jakich? Na przykład „Polityki”, głównego rywala „Gościa” wśród tygodników opinii? Czyta ksiądz „Politykę”?
Przeglądam i czasami czytam. Zawsze miałem na biurku wszystkie tygodniki opinii.
Czego ksiądz zazdrości „Polityce” czy „Newsweekowi”?
Kilkanaście lat temu, na początku mojej drogi w „Gościu”, zazdrościłem im wielu rzeczy, ale przede wszystkim sprzedaży, wtedy o wiele wyższej od sprzedaży katowickiego tygodnika. Ale z biegiem czasu ten powód do zazdrości zniknął.
A szaty graficznej? Techniki?
Stopniowo i te elementy sztuki edytorskiej doszlusowały do ogólnie przyjętego poziomu, a w innych wybiły się na czoło. Myślę chociażby o zdjęciach, które są mocną stroną „Gościa”. Ale oczywiście moja główna uwaga skupiała się na jakości i różnorodności tekstów. W „Gościu” od lat obecny był reportaż czy fotoreportaż, z czego wiele tytułów już dawno zrezygnowało, przede wszystkim – jak sądzę – ze względu na stosunkowo wysokie koszty przygotowania tego rodzaju materiału.
Rzeczywiście przez lata tytuły katolickie były siermiężne. A nie zazdrościł im ksiądz wolności wypowiedzi? Tego, że nie mają nad sobą cenzury arcybiskupa?
Nie, swobody nigdy im nie zazdrościłem, bo ją miałem. A poza tym było dla mnie rzeczą oczywistą, że katolickie pismo musi być głosem Kościoła, a nie tylko jakiejś grupy ludzi. Powiem więcej, katolickość „Gościa” jest atutem. Szczególnie było to widoczne kilkanaście lat temu, gdy na rynku medialnym zdecydowanie dominowały czasopisma lewicowe. Wówczas pokazywanie rzeczywistości z chrześcijańskiego punktu widzenia wyróżniało tygodnik.
Metropolita katowicki nigdy nie wtrącał się w redagowanie „Gościa”?
Przez wszystkie te lata miałem wielką swobodę redagowania. Wiem zresztą z doświadczenia, że gdy się czuje nad sobą …
… oddech cenzora?
… tak bym tego nie chciał nazywać. Myślę o zaufaniu. Bez niego nie da się robić dobrego czasopisma.
Tygodnik katolicki jest medium niezwykle delikatnym. „Gość” od lat jest liderem sprzedaży wśród tygodników opinii. W 2017 jego średnia sprzedaż wyniosła 123 tys. 450 egz. Na czym polega fenomen „Gościa”?
(śmiech). O to należałoby raczej pytać kogoś innego. Na pozycję „Gościa” złożyło się wiele elementów, poczynając choćby od długiej, prawie stuletniej tradycji. Ponadto ludzie publikujący na łamach są autentycznie zaangażowani w redagowanie „Gościa”, ale też zaangażowani w życie Kościoła. I oczywiście nie mogę nie wspomnieć Bożego błogosławieństwa, o które zawsze w redakcji prosiliśmy.
Piotr Legutko, dyrektor TVP Historia i publicysta „Gościa” uważa, że tygodnik daje z siebie więcej niż zakłada. Jego zdaniem tygodnik dba o oryginalny kontent: „Reporterzy tygodnika są na linii frontu ukraińskiego, na granicy Korei Północnej z Południową wśród prześladowanych chrześcijan i na podlaskiej wsi”. To jest tajemnica sukcesu?
Rzeczywiście, udawało nam się bywać w wielu ważnych miejscach, czasami w kilku jednocześnie. Szczególnie pamiętam tragiczny kwiecień 2010 roku. Jedna ekipa „Gościa” była na Haiti po katastrofalnym trzęsieniu ziemi, druga na Malcie – gdzie z pielgrzymką miał przyjechać papież Benedykt XVI, a pod Smoleńskiem rozbił się prezydencki samolot. Dodatkowo wybuch wulkanu na Islandii wstrzymał loty i unieruchomił naszych dziennikarzy i na Haiti, i na Malcie. Docieraliśmy w najdalsze zakątki świata, np. do katolików w Wietnamie. Miałem taką ideę, aby pokazywać Kościół katolicki w regionach zupełnie nieznanych. No, bo co my w Polsce wiemy o katolicyzmie w Wietnamie? Jeżeli już coś do nas docierało, to za pośrednictwem dużych agencji informacyjnych, które mają lewicowy przechył i przekazują zafałszowany obraz Kościoła.
To jest kosztowne. Nieliczne redakcje stać na wysyłanie korespondentów za granicę. Tymczasem „Gość Niedzielny” dorobił się oryginalnego, silnego modelu budżetu. Czy opiera się on przede wszystkim na tym, że sprzedajecie tygodnik, a nie powierzchnię reklamową?
To jest bardzo dobrze powiedziane. Dotychczas pieniędzy wystarczało, aby pozwolić sobie na materiały zagraniczne. Sprzedaż egzemplarzowa miała w budżecie zawsze większe znaczenie, aniżeli reklamy. Choć przychody reklamowe z roku na rok także rosły. Nie był to skokowy wzrost, ale stała tendencja.
Dla większości redakcji punktem odniesienia jest jednak reklamodawca. Prasa kokietuje jedynie wybranych. Media pytają, co widzom się podoba, a nie kreują wzorców, nie wpływają na mowę, na wrażenia estetyczne odbiorców. Czy „Gość Niedzielny” idzie w tym sensie pod prąd?
Generalnie zawsze myślałem o redagowaniu dobrej gazety. Miałem na uwadze czytelników, a nie reklamodawców. Może byłem naiwny, ale początkowo nawet nie dostrzegałem związku pomiędzy linią, doborem tematów, a przychodami z reklam. Czas pokazał, że sprzedawanie tygodnika, a nie powierzchni reklamowej przynosiło dobre efekty.
Jaką rolę w tym budżecie pełniły dodatki diecezjalne, których „Gość” ma dwadzieścia?
Dodatki wprowadził mój poprzednik, ks. Stanisław Tkocz. Na tamten czas, kiedy sieć internetowa majaczyła dopiero na horyzoncie, pomysł ks. Tkocza był genialny. Dzięki dodatkom udawało się opisywać życie religijne Kościoła lokalnego. Bardzo mi się to podobało. W jednym tytule, w jednym numerze, mogliśmy opisać chociażby wspomniany już Kościół w Wietnamie i w niewielkiej polskiej parafii.
Tytuły katolickie także konkurują. Niektórzy proboszczowie nie wpuszczają „Gościa Niedzielnego” do swojej parafii. Czy dlatego, że bliższe ich sercu są inne wydawnictwa katolickie czy biuletyny parafialne?
Tak się zdarzało, ale to problem sprzed lat, który obecnie nie ma już większego znaczenia.
Nie ma nieformalnego podziału Polski na wpływy „Gościa”, „Niedzieli”, „Przewodnika Katolickiego” czy Tygodnika „Idziemy”?
Nieformalny podział istnieje, ale w dużej mierze wynika z tradycji i przyzwyczajenia do tytułu znanego w danym regionie od dziesiątek lat. W przypadku tytułów katolickich, które w większości mają prawie stuletnią albo nawet ponad stuletnią historię, to istotny element, o którym warto pamiętać.
Czy tygodniki opinii w Polsce pogodziły się już z faktem, że w ich gronie jest „Gość Niedzielny”? Często w rankingach Związku Kontroli Dystrybucji Prasy katowicki tygodnik był i jest pomijany.
Nadal mają z tym problem. Początkowo mnie to irytowało, ale później przestało mi to przeszkadzać, a nawet zaczęło bawić. Ostatecznie i reklamodawcy, i czytelnicy wiedzieli jaka jest prawda.
Mariusz Ziomecki powiada, że nie istnieje w mediach kategoria prawdy, tylko kategoria newsa. Eryk Mistewicz idzie jeszcze dalej: na dziesięć newsów siedem jest kryptoreklamą albo „spinem”, informacją podrzuconą przez polityków. Czy „Gościowi Niedzielnemu” ten świat jest obcy?
Na pewno „Gość” świadomie nie wypuszcza fałszywych informacji, ale musi się mierzyć ze wspomnianą kryptoreklamą czy „spinem”, by samemu nie dać się złapać na tę wędkę i w ten sposób nie przyłożyć ręki do zwielokrotnienia kłamstwa.
Gazety papierowe coraz częściej są elitarne, ekskluzywne, jakby trafiały do czytelnika, który je muska palcami, sprawdza ich zapach. „Gość” postawił na sprzedaż egzemplarzową. Jak długo przetrwa w papierze?
Życzyłbym sobie, aby do końca świata. Jestem przecież z pokolenia, które jeszcze wychowało się na zapachu gazety, nawet jeżeli to był zapach „Trybuny Robotniczej”. Ale „papier” zniknie, zostanie zjedzony przez Internet. Zresztą potwór, jakim jest Internet, jest nienasycony. I – jak widzimy – połyka wszystko, ku zadowoleniu miliardów na całym świecie i ku mojej małej nostalgii.