BŁAŻEJ TORAŃSKI: We wrześniu 2007 roku dwóch dziennikarzy dubajskiej gazety „Khaleej Times” władze skazały na dwa miesiące więzienia za „niestosowną” krytykę. Czy w Dubaju, jednym z siedmiu emiratów Zjednoczonych Emiratów Arabskich dziennikarze nadal trafiają do więzień?

JACEK PAŁKIEWICZ: Światowe media są zauroczone Dubajem, jako świątynią luksusu. Kopiują stereotypowe obrazki niewyobrażalnego bogactwa, zbytku, shoppingu, luksusowych wakacji  i zazwyczaj nie zwracają uwagi na mroczną stronę tej monarchii absolutnej: na łamanie praw człowieka i wolności słowa. Jeszcze pół wieku temu był to nieznany punkt na mapie, a teraz jest jednym z najbardziej rozreklamowanych na świecie. Nie spotkałem w żadnej publikacji informacji o tym, że władze ZEA utrzymują kontrole nad mediami i Internetem.  

Jedna z bohaterek Pana książki mówi wprost: media są objęte cenzurą. Rząd blokuje wszystkie strony internetowe uważane za obraźliwe względem wartości kulturowych lub przesiąknięte przemocą, seksem lub ateizmem.

Dziennikarze zagraniczni boją się jednak napisać o jedno słowo za dużo, bo nie mogliby potem tam wjechać. Nie piszą więc, że w tym kraju jest ścisła kontrola nad mediami. W 2016 roku międzynarodowa organizacja Reporterzy Bez Granic w corocznym raporcie o wolności mediów umieściła Zjednoczone Emiraty Arabskie na odległej, 119 pozycji, pośród 180 krajów. W Dubaju nie wsadza się już do więzień niepokornych dziennikarzy za niepoprawność względem polityki państwa, ale bardzo cienka jest granica między tym, co wolno, a czego nie wolno pisać.

Nie wchodzi w grę krytyka władz emiratu, opisywanie korupcji?

Krytykować nie można ani rodziny królewskiej, ani jej otoczenia, ani nadużyć elit państwowych. Są to niezwykle delikatne tematy. Dziennikarze, żeby się nie narazić, stosują silną autocenzurę. Jeśli ktoś  z nich się wychyli, ma kłopoty.

Po wydanej właśnie książce „Dubaj. Prawdziwe oblicze”, zapewne już Pan tam nie wjedzie?

Takich książek emirat nie przebacza, więc zdawałem sobie sprawę z tego, że już tam nie wjadę, kiedy zaczynałem pisać. I nie chodzi o to, że stałem się persona non grata. Znacznie gorzej. Gdybym tam wylądował na lotnisku, trafiłbym prosto do więzienia. Moi przyjaciele z Dubaju twierdzą, że dostałbym przynajmniej pięć lat więzienia.

Zna Pan takie przypadki?

Miejscowe sądy słyną z procesów skazujących na więzienie tylko i wyłącznie za to, że ktoś upomniał się o prawo do wolnych wyborów lub żądał wolności słowa. Pewna Angielka napisała na Facebooku, że nudzi się podczas ramadanu. Dostała za to grzywnę ponad tysiąc dolarów. Z kolei Amerykanin, który pracował tam kilka lat, zrealizował satyryczny film o młodzieży, która bawi się w głupie gry. Opublikował go na You Tubie. Za „ośmieszenie młodych ludzi, co szkodzi wizerunkowi Dubaju”, sąd skazał go na rok więzienia. Władze usztywniły stosunki z Wielką Brytanią po tym, jak BBC wyemitowało film dokumentalny na ten temat. No bo, tłumaczyły, jak można pokazać takie bzdury?

Amerykański pisarz Mike Davis nazwał Dubaj „monarchia absolutną w przebraniu demokracji”, ale przebraniem jest chyba tylko listek figowy?

Demokracja jest na papierze. Oczywiście Konstytucja emiratów chroni wolność słowa, ale kodeks karny, ostatnich latach kilkakrotnie zaostrzany, pozwala ścigać wszystkich tych, którzy krytycznie wyrażają się o rządzie, o procederze handlu ludźmi, o gwałtach i przemocy wobec imigrantów, o pracy niewolniczej.

W Dubaju, jak twierdzi Pana główny bohater Izmir, wszędzie – poza basenami i łaźniami – są kamery. Na rejestrowanie nagich ludzi nie pozwala prawo islamskie. Zbierając materiały do książki pracował Pan jak reporter, nagrywał – często w miejscach publicznych – rozmowy na dyktafon. Pracował Pan konspiracyjnie?

Podczas mojej pierwszej wizyty ciągle miałem kogoś za plecami, patrzyli mi na ręce. Ostatni raz wszystkie spotkania tak były organizowane, żeby nie rzucać się w oczy, w miejscach, gdzie nie było ruchu. Zakamuflowałem wizerunek mojego bohatera, jak wygląda, jak się ubiera. Wszystkim innym ludziom, z którymi rozmawiałem, poza jednym wyjątkiem, zmieniłem imiona, okoliczności spotkań. Pod tym względem była to konspiracja.

Nie chciał Pan im zaszkodzić. Z jakich jeszcze źródeł Pan korzystał?

Poświęciłem tej książce rok. Wymagała sporo szperania w Internecie, w literaturze tematu. Na rozmowy nie szedłem w ciemno. Miałem wiedzę, którą konfrontowałem. W dubajskiej prasie niewiele można było wyczytać, przypomina peerelowską prasę z propagandą sukcesu. Najwięcej źródeł znajdywałem w językach angielskim, włoskim i polskim.

Korzystał Pan także z wiedzy mieszkających w Dubaju Polaków, a także ekspertów w kraju.  W Polsce odbieramy Dubaj stereotypowo: że jego bogactwo wyrosło z ropy. Tymczasem ropa stanowi zaledwie 6 proc. Dochodu narodowego. Ten emirat zbudował swoją potęgę na finansach, turystyce, usługach, handlu, nieruchomościach …

Przed czterdziestu laty była tam tylko pustynia. Ropy było niewiele. Ale dziadek obecnego emira – pochodzący z prostej rodziny, syn poganiaczy wielbłądów – wykazał się przenikliwym umysłem. Dochody z niewielkich złóż ropy wykorzystał do rozbudowania portu i wprowadzenia strefy wolnego handlu. Postawił na pośrednictwo w gigantycznej wymianie handlowej, zaraz potem Dubajczycy ściągnęli z zagranicy najlepszych specjalistów od marketingu i zainwestowali w reklamę turystyki. Cały czas olśniewają i przyciągają uwagę świata. Nie liczą kosztów. Ważne, aby było mega, największe, najnowsze, najszybsze, wyjątkowe, aby pisały o tym wszystkie gazety. W tym roku dla odświeżenia wizerunku utworzyli Ministerstwo Szczęścia.

Zabawne.

Niektórzy śmieją się pod nosem, pytają, czemu to służy, ale cały świat o tym mówi i pisze.

Propaganda sukcesu, kultu jednostki – wszędzie wiszą portrety Muhammada ibn Raszida Al. Maktuma – dyktatura. Jakie widzi Pan perspektywy dla Dubaju, skoro dyktatury zwykle upadają.

Żyją w przepychu. Nie ciągnie  ich do nauki, chociaż państwo finansuje studia na każdej uczelni świata. Eksperci finansowi prognozują – patrząc na przerośnięty rynek nieruchomości, który pęcznieje w zastraszającym tempie – że któregoś dnia Dubaj może spotkać krach. I wtedy  nie wiadomo, czy po nim stanie na nogi.

 

Fot. Andrzej Wiktor

Udostępnij
Tagi:
Dubaj,,,
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl