Andrzej Kaczmarczyk: Nagroda im. Stefana Myczkowskiego to jest nagroda za dziennikarstwo ekologiczne. To do tej pory nie była twoja główna specjalność. Dużo robisz takich materiałów?
Maciej Kuciel: Ja właściwie w ogóle nie zajmuję się tematami związanymi z ekologią, natomiast z problemami ochrony środowiska to tak. W „Uwadze” i „Superwizjerze” zaczęliśmy zwracać uwagę na rynek odpadów. Chodzi nie tylko zwykłe śmieci, ale również odpady przemysłowe i związane ze środkami ochrony roślin. W tym samym zespole Kuciel – Liszkiewicz dostaliśmy już nagrodę Myczkowskiego trzy lata temu, za materiały o sprowadzaniu do Polski niebezpiecznych odpadów z Ukrainy. Oprócz tego zrobiliśmy kilka innych reportaży interwencyjnych związanych z odpadami. Zawsze to są materiały o jakichś nieprawidłowościach z ich utylizacją, czy składowaniem. Robiliśmy np. reportaż o sprowadzaniu groźnych odpadów z hut niemieckich i składowaniu ich pod Zieloną Górą.
Skąd bierzecie wiedzę o takich przypadkach? W wypadku teraz nagrodzonego materiału źródłem jest informator, który sam się do was zgłosił. Czy tak jest zawsze?
Często tak jest. Nasz informator sam się zgłosił i szczerze mówiąc nie sprawdzaliśmy go. Natomiast dokładnie zweryfikowaliśmy podane przez niego informacje. Przeważnie jest tak jak w tym przypadku. Sygnał od jakiejś osoby, najczęściej chcącej zachować anonimowość i następnie weryfikacja dostarczonych informacji. Ci informatorzy to czasem są mieszkańcy, czasem jakieś lokalne stowarzyszenia, a czasem ktoś z konkurencji na rynku odpadów. Konkurencja „donosi” z różnych powodów, np. w imię ochrony rynku, bo legalne pozbywanie się odpadów jest droższe, a nielegalne - psujące rynek – tańsze, ale w grę wchodzą też inne pobudki.
Czy masz jakiś ogląd skali procederu nielegalnego lub nie do końca prawidłowego składowania czy utylizacji odpadów w Polsce?
Skala jest olbrzymia. My nie jesteśmy w stanie zareagować na wszystkie sygnały. Na terenie Śląska, który jest nam najlepiej znany, to mam wrażenie, że każdej nocy jeżdżą ciężarówki z różnego typy odpadami, które są po prostu wsypywane do dziur w ziemi i zsypywane. Co do skali to przypomina to problem jaki mają Włochy i co opisał Roberto Saviano w książce „Gomorra”, z tą poważną różnicą, że tam związane jest to z mafią, a u nas nie. W przypadku reportażu „Z Huty Katowice do starej cegielni” odpady choć mogą być niebezpieczne to były transportowane na podstawie legalnych zezwoleń mówiących o ich wykorzystaniu do produkcji cegły. Znamy jednak liczne przypadki, w których odpady są po prostu wywożone „do lasu”. My te miejsca znamy, ale nie jesteśmy w stanie robić tylu materiałów. Ostatecznie nie jesteśmy prokuraturą, policją, ani inspektorami ochrony środowiska. My tylko sygnalizujemy problem.
Premiera reportażu odbyła się cztery miesiące temu. Co się dzieje teraz z tym składowiskiem szlamu pełnego metali ciężkich?
Cały czas trwają różnego rodzaju postępowania. Np. postępowanie o wydanie zezwolenia na produkcje cegły w miejscu składowania szlamu. Tam nie było urządzeń do produkcji, za to jest dużo zebranego i nieodpowiednio przechowywanego materiału. Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska czeka na zezwolenie starostwa, żeby to miejsce skontrolować. WIOŚ ma też przeprowadzić kontrolę w Hucie Katowice dotyczącą prawidłowości kwalifikowania takich odpadów i to chyba wszystko. Żadne postępowanie nie zostało zakończone, a niektóre czekają dopiero na wszczęcie. Oczywiście czegoś mogę nie wiedzieć, bo nie śledzę tego na bieżąco.
Zaskoczyła mnie mała świadomość lokalnej społeczności i samorządu co do niebezpieczeństwa jakie niesie to składowisko znajdujące się ok. 200 m od zabudowań mieszkalnych. Starostwo w żaden sposób nie kontroluje czy dokumenty dostarczane przez przedsiębiorcę odpowiadają stanowi faktycznemu, a co do tego są poważne wątpliwości
Mieszkańcy mogli nie widzieć co jest do tego wielkiego dołu wysypywane. Domu rzeczywiście są blisko, ale miejsce składowania szlamu jest dobrze ukryte wśród otaczającego go lasu. Słyszałem, że pozwolenie na składowanie tam odpadów było oprotestowane przez lokalną społeczność, ale ostatecznie pozwolenia zostały wydane, bo dla urzędników liczy się to co jest na papierze, a na papierze na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku. Starostwo tłumaczyło też swoje zaufanie faktem, że to nie jest żadna firma „krzak” tylko od wielu lat współpracujący z samorządem przedsiębiorca. On dla nich był bardziej wiarygodny niż my. Urzędniczka starostwa wypowiedziała się do kamery, ale potem odmówiła autoryzacji, pomimo tego, że myśmy chcieli puścić to bez montażu, no i ostatecznie jej wypowiedź się nie ukazała, bo takie mamy prawo prasowe.
TVN to telewizja komercyjna, a i w telewizji publicznej królują dziś różne show. Jaka jest kondycja takich programów interwencyjnych jak „Uwaga” czy „Superwizjer” i sytuacja ich redakcji?
Wyniki oglądalności „Superwizjera” nie są oszałamiające, bo nadawany jest późno w nocy. We wtorek o 23.30. Jednak redakcja tworzy i dla „Superwizjera” i dla „Uwagi” emitowanej w prime time . To w „Uwadze” pokazał się pierwszy nasz materiał na ten temat. On wygenerował kolejny o lokalnej społeczności, która walczy z zanieczyszczaniem środowiska i ma koniec ukazał się reportaż w „Superwizjerze”, czyli z jednego tematu stacja dostała trzy reportaże. W sumie była całkiem spora widownia i to się opłacało również finansowo.
Czyli dziennikarstwo interwencyjne jak rozrywka musi wykazać się widzem i opłacalnością?
Oczywiście tak. Stacja musi zarobić. Program musi przyciągnąć reklamy, ale dzięki temu ja i mój kolega mogliśmy miesiąc poświęcić wyłącznie tej sprawie. Za ten miesiąc naszego siedzenia w krzakach i śledzenia transportów z odpadami myśmy dostali pieniądze, a stacja nie dostała nic. Jak widać stacja jest w stanie zainwestować i czasem to robi, a czasem nie.
Jak są zatrudnieni dziennikarze redakcji? Macie etaty?
Mogę mówić o sobie. Ja jestem etatowym pracownikiem TVN.
Jaka twoim zdaniem jest przyszłość telewizyjnego dziennikarstwa interwencyjnego?
Jak patrzę na wyniki programu „Uwaga” to myślę o przyszłości ze spokojem. Myślę też, że jest przyszłość dla dziennikarzy interwencyjnych przygotowujących znacznie większe formy niż my. Ja zostałem użytkownikiem Netflixa nie dlatego, że tam są świetne seriale fabularne, ale dlatego, że jest tam serial dokumentalny, w którym dziennikarze poświęcili 10 lat, żeby udowodnić, że mężczyzna skazany za morderstwo został w to wrobiony. Ja to oglądam, ale chyba inni też skoro jest to w ofercie, a to oferta komercyjna.