Komisja konkursowa w uzasadnieniu werdyktu nie szczędziła peanów - rzetelność, profesjonalizm, podjęcie ważnego (i trudnego) tematu konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Twój tekst był opublikowany w poważnym piśmie, obszerny, dobrze udokumentowany, materiał zebrany za granicą. Nietypowo, jak na debiut.

Może po kolei - zacznijmy od medium. W „Polsce Zbrojnej” rzeczywiście zwraca się uwagę na jakość tekstów i zdjęć. To jest odpowiedź na wcześniejsze zarzuty względem wydawnictw wojskowych, które prezentowały nierówny poziom.

Co do tekstu, to na końcowy efekt złożyło się dużo czynników. To nie był mój pierwszy wyjazd do Palestyny. Dlatego, gdy w lipcu ubiegłego roku spór terytorialny przerodził się po raz kolejny w otwarty konflikt między Izraelem a Palestyną, jechałem może nie na gotowe, ale na pewno „na sprawdzone”. Duże znaczenie ma również moje zainteresowanie tym regionem. To, co się tam dzieje i ludzie, których spotykałem, nie byli dla mnie totalnym novum. Wiedziałem gdzie szukać tego, co mnie interesuje. Miałem oprócz tego - minimalne, bo minimalne, ale jednak - doświadczenie z poprzednich wyjazdów w miejsca konfliktów i nie było to dla mnie przytłaczające. Pojechałem z Maćkiem Moskwą, doświadczonym fotografem. Robiliśmy odrębne materiały, ale w dwójkę nawet zwykłe trudy podróży znosi się znacznie lepiej. To też później odbija się na tekście. Przede wszystkim dlatego, że gdy ma się ochotę powiedzieć: „Mam dość, nie wytrzymuję fizycznie, psychicznie, nie jadę już nigdzie dalej”. Zawsze jest ktoś, kto powie: „Słuchaj stary, jedziemy jeszcze tu, tu i tu. Zbieraj się, wstawaj”. Można się wzajemnie dopingować.

 

Przygotowanie i dobra motywacja wystarczyły?

Mieliśmy też dużo szczęścia. W tekście wspominam reżysera polsko-żydowskiego pochodzenia, który obecnie mieszka w USA. Maciek przez przypadek poznał go w samolocie. Później rozwinęło się to w osobny wątek, choć zupełnie się z tym człowiekiem nie polubiliśmy. Kolejny przykład to małżeństwo izraelsko-ukraińskie. Facet - doktor, po studiach w Stanach Zjednoczonych - był odpowiedzialny za projektowanie systemu obrony powietrznej tzw. Żelaznej Kopuły (Iron Dome). Totalny przypadek - po prostu wsiedliśmy do tego samego autobusu. Po drodze był alarm bombowy, oni wybiegli, zobaczyli, że są reporterzy, że mówimy po Polsku - ona wszystko rozumiała bo pochodzi ze Lwowa, zaprosili nas do siebie i tak to zadziałało.

Efekt jest, jaki jest, także dlatego, że do tekstu trafiło tylko to, co uważałem za najciekawsze - co nie znaczy, że pisałem o wszystkich przeżyciach.

 

Nie było bariery językowej?

Ja znam kilka słów po arabsku, Maciek próbuje mówić - ale to też kilka słów. Hebrajskiego niestety nie znamy. Został nam głównie angielski, ale nie było problemu z dogadaniem się. Zwłaszcza z młodymi ludźmi. Grunt to otwartość, chęć nawiązania kontaktu.

 

Komisja konkursowa podkreślała też, że tekst był bardzo dobrze wyważony, przedstawiał dwie strony konfliktu. Z tym miewają problemy nawet doświadczeni dziennikarze. Nie miałeś pokusy, żeby komuś przyznać rację?

Wewnętrznie mogę się opowiadać po jednej stronie, ale nie mogę kłamać. Lubię ludzi, zaczynam czuć sympatię, nawet jeżeli do końca nie zgadzam się z ich poglądami. Czułbym się źle, wiedząc, że ograniczam perspektywę jednej ze stron, która się na mnie otworzyła. Bo zarówno ci Żydzi, których spotykaliśmy, jak i Palestyńczycy, to byli bardzo często ludzie radykalni, opowiadający się za wojną, bojownicy. W stosunku do nas byli jednak bardzo otwarci, gościnni i jednocześnie (poza paroma osobami) nie starali się nas w żaden sposób indoktrynować. Nie mogłem przekłamać tego, co tam usłyszałem.

Poza tym sprawa tego konfliktu jest bardzo skomplikowana. Tak naprawdę tam nie ma „lepszych” i „gorszych”. Obie strony mocno dostają w skórę i obie strony dokładają do tego ogniska. I po obu stronach są dobrzy ludzie. W Polsce króluje tendencyjność, ale wypowiadają się głównie osoby, które nie mają z tym regionem nic wspólnego, nigdy tam nie były, i to co mówią to powtarzanie tego, co usłyszeli w mediach. Naprawdę, ten konflikt jest zbyt skomplikowany, żeby móc się jednostronnie zdeklarować.

 

Zorganizowanie wyjazdu i zebranie materiału, napisanie tekstu - to jedno. Publikacja - to inna bajka.

Polscy dziennikarze, którzy jeżdżą w takie miejsca, zderzają się z rzeczywistością, w której redakcje wolą opłacić abonament w międzynarodowej agencji prasowej, niż wysłać kogoś za granicę. Prawdę mówiąc napisałem z tego wyjazdu dwa teksty, miałem dość obszerny materiał zdjęciowy. Uderzałem nie tylko do „Polski Zbrojnej” - to był pewniak, bo wszystko było dogadane przed wyjazdem. Próbowałem też rozmawiać z „Polityką”, która była przecież mocno zaangażowana w tę tematykę. Redaktor naczelny kazał przysłać materiał, ale nawet nie dostałem odpowiedzi: „Przyjąłem, jest okej” czy „Nie przyjąłem, nie jest okej”. Powiedzieli tylko, że jest „zagęszczony czas”, że w tej chwili nie są zainteresowani publikacją bo niedawno coś o tym pisali, ale że może za tydzień, za dwa, za cztery - puszczą. I od tej pory zero odpowiedzi. Cieszę się, że mimo wszystko współpraca z „Polską Zbrojną” wygląda tak, jak wygląda. Jestem wdzięczny za to zaufanie do mnie.

 

Nie wystarczy ciekawość świata, dobry warsztat, pomysł. Nie wystarczy nawet sam dobry, już gotowy, materiał.

Materiały dotyczące konfliktów są popularne tylko wtedy, gdy redakcji chodzi o robienie szumu. A i do tego nie wykorzystuje się polskich freelancerów.

 

Może to za drogo wychodzi?

Mój znajomy przez miesiąc siedząc na pograniczu Syrii i Kurdystanu wydał 300 dolarów. Niby niedużo, ale redakcje wolą wydać 100 zł na zdjęcia lokalnego reportera, który od agencji dostanie za nie śmieszne pieniądze.

 

W przebiciu się do zawodu pomagają studia dziennikarskie?

Tego fachu nie da się nauczyć - i to nie zależy ani od programu studiów, ani od ich poziomu. To trzeba też czuć. To tak, jakby seminarium miało „nauczyć bycia księdzem” - po prostu nie o to chodzi. Studia dziennikarskie dają za to bardzo dużo kontaktów. Jest się od kogo uczyć. Do SDP też wciągnęli mnie wykładowcy - Krzysztof Gurba i Piotr Legutko. Przy rekomendacji brali również pod uwagę moją postawę podczas zajęć. Ciężko byłoby mi się tu dostać „z ulicy”. Z kolei dzięki stowarzyszeniu i międzynarodowej legitymacji dziennikarskiej otworzyło się przede mną wiele drzwi - mogłem się m.in. dostać na szkolenia Ministerstwa Obrony Narodowej. To wymierny profit i z bycia w SDP, i ze studiów.

 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl