Właśnie ukazała się książka, na którą czekały pokolenia dziennikarzy śledczych: „Wszyscy ludzie prezydenta”, po polsku*. Lepiej późno niż wcale, lepiej że 40 lat po wydaniu w USA niż nigdy. Jej autorami są dwaj dziennikarze „Washington Post” Carl Bernstein i Bob Woodward, którzy ujawnili opinii publicznej aferę Watergate. Oczywiście, nie oni sami i nie tylko oni – najbardziej pomógł im człowiek określany jako „Głębokie Gardło” (Deep Throat). Bez jego udziału w dziennikarskim śledztwie nie byłoby ani rezygnacji Nixona, ani sukcesu dziennikarzy. Nazywał się Mark Felt i był zastępcą dyrektora FBI – Federalnego Biura Śledczego.
Wstęp do polskiego wydania napisał zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Piotr Stasiński. Dał mu tytuł „Dziennikarz czuwa”, co pokazuje jak Stasiński pojmuje powinność dziennikarzy i jak – jego zdaniem – rozumieli ją Woodward i Bernstein; jest nią funkcja watchdoga, psa stróżującego, dla którego największymi wartościami są demokracja, dobre społeczeństwo i zdrowe państwo. Stasiński podkreśla profesjonalizm dziennikarzy, pisze o przyjęciu reguły weryfikowania informacji w trzech niezależnych od siebie źródłach (dodam, że w filmie opartym na książce jest scena, w której redaktor naczelny „Washington Post” Ben Bradlee domaga się potwierdzenia ważnej informacji w pięciu źródłach!) oraz o wsparciu, na jakie dziennikarze mogli liczyć ze strony własnej redakcji. Ich gazeta miała renomę i autorytet, i była silna ekonomicznie. Mogła więc sobie pozwolić na więcej niż inne.
Przypomnijmy, że Stany Zjednoczone w okresie prezydentury Nixon były chorym państwem, rozkładanym przez pokłosie kontrkultury, wojnę w Wietnamie, tajne operacje CIA i inwigilację społeczeństwa prowadzoną przez FBI i inne służby. Jednocześnie był to okres, w którym administracja Białego Domu miała ogromną władzę, od wykonawczej, poprzez sądowniczą i prokuratorską. Jak się wkrótce okazało - niewystarczającą. Włamanie do biura demokratów w kompleksie Watergate było częścią tamtego klimatu. Nie byłoby jednak – prawdopodobnie – dziennikarskiego śledztwa w tej sprawie, gdyby nie działały już wcześniej zespoły reporterów śledczych, założone m.in. w „Newsday”, „New York Times” i „Washington Post”. Siła nacisku w obrębie redakcji i rywalizacja między redakcjami były motorami napędowymi dziennikarstwa śledczego w USA. Podobna sytuacja zaistniała w Polsce na przełomie XX i XXI wieku. Niestety, działające w naszym kraju zespoły dziennikarzy śledczych zostały szybko zlikwidowane.
W posłowiu do polskiego wydania książki Piotr Tarczyński pisze o „heroicznym micie dziennikarstwa śledczego” jaki narodził się już w czasie trwania śledztwa Watergate. Ta mityczna narracja – na co zwraca uwagę wielu socjologów - poruszyła młodych Amerykanów i pchała ich do studiów dziennikarskich. Tarczyński uważa, że ojców obalenia Nixona było z pewnością więcej, a wśród nich wymienia, powołując się na wypowiedź rzecznika „Washington Post” sprzed kilku lat, Kongres Stanów Zjednoczonych, sądy i FBI. Nie jest to jednak nowa teoria. Taką opinię znalazłem w opublikowanej już w 1974 roku książce reportera śledczego Edwarda Jaya Epsteina „News from nowhere”. Było oczywiste dla amerykańskiej opinii publicznej, że Bernstein i Woodward nie byli samotnymi wilkami, i że wielu ludziom zależało na odsunięciu Nixona od władzy. Moim zdaniem w niczym nie umniejsza to zasług obydwu dziennikarzy, ujawnia tylko kontekst, w którym działa czwarta władza.
Warto też uświadomić sobie, że w tamtych latach rozpoczęła się inwigilacja społeczeństwa, której globalne skutki dostrzegamy dopiero teraz. Nixon, a właściwie jego współpracownicy, stworzyli grupę tak zwanych „hydraulików”, która miała zapobiegać przeciekom informacji z Białego Domu do dziennikarzy, a zajmowała się też kompromitowaniem przeciwników politycznych, podsłuchami i prowokacjami. To z tamtego okresu pochodzą takie filmy, jak „Rozmowa” (1974) Francisa Forda Coppoli, czy „Taśmy prawdy” (1971) Sidneya Lumeta, pokazujące bezbronność jednostek wobec systemu inwigilacji. Dziś – jak wiemy w wyniku rewelacji przekazanych przez Edwarda Snowdena o PRISM, tajnym systemie szpiegowskim realizowanym przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) Stanów Zjednoczonych – inwigilacja prowadzona jest na masową skalę.
W zakończeniu posłowia Tarczyński pisze: „I właśnie to – pewność siebie mediów […] ufność, jaką Amerykanie pokładają w wolnych mediach, przekonanie o skuteczności systemu, który jest zdolny do samonaprawy – są na dobre i na złe, największym dziedzictwem „Wszystkich ludzi Prezydenta”.
Pojawia się jednak wątpliwość, czy ten wniosek nie jest nazbyt optymistyczny. System zdolny do samoregulacji nie powinien obawiać się Edwarda Snowdena. Sposób, w jaki Ameryka odpowiedziała na wyzwania płynące z jego działalności, świadczy o tym, że dziedzictwo „mitu Watergate” może być zagrożone.
Marek Palczewski
27 lutego 2014
*Carl Bernstein, Bob Woodward, Wszyscy ludzie prezydenta, przeł. Piotr Tarczyński, Wydawcy: Narodowe Centrum Kultury i Agora S.A (Biblioteka Gazety Wyborczej)