Redaktor Cezary Gmyz przegrał proces o sprostowanie z „Rzeczpospolitą”, swą byłą redakcją. Może jednak złożyć skargę do Trybunału w Strasburgu.
Warszawski sąd apelacyjny orzekł, iż gazeta nie musi publikować sprostowania, skoro jego żądanie dotyczy oświadczenia rady nadzorczej spółki wydającej „Rzeczpospolitą”. Według sądu, redaktor naczelny dziennika nie musi zamieszczać sprostowań dotyczących materiałów, które nie pochodzą od samej redakcji. Sąd I instancji uznał natomiast w marcu br., iż to dziennikarz ma w tym sporze rację i takie sprostowanie mu się należy. Cezary Gmyz zapowiada teraz wniosek o kasację do Sądu Najwyższego oraz pozew o ochronę dóbr osobistych przeciwko „Rz”.
Ocena warszawskiego sądu nie wszystkim wydaje się przekonująca – sprawa dotyczy głośnego tekstu „Trotyl we wraku tupolewa”, po którym Cezary Gmyz i były naczelny „Rzeczpospolitej” Paweł Lisicki zostali zwolnieni z pracy, a rada nadzorcza spółki – wydawcy gazety opublikowała specjalne oświadczenie. Napisano w nim, jakoby Gmyz - autor artykułu – miał zobowiązać się do przedstawienia władzom spółki Presspublica (to poprzednia nazwa Gremi Media – wydawcy dziennika) lub szefostwu „Rzeczpospolitej” materiały, na podstawie których napisał tekst o obecności śladów trotylu na wraku samolotu, który rozbił się w kwietniu 2010 r. pod Smoleńskiem. To oświadczenie wydawcy opublikowano na łamach „Rzeczpospolitej” jako ogłoszenie płatne.
Gmyz zaprzecza, by kiedykolwiek taką obietnicę dotyczącą ujawnienia źródeł swych informacji składał, a do redakcji wysłał sprostowanie, pisząc, że podane w oświadczeniu rady nadzorczej spółki stwierdzenia są nieprawdziwe. “Rzeczpospolita” publikacji jego tekstu odmówiła, toteż dziennikarz wystąpił z żądaniem sprostowania od jej nowego redaktora naczelnego Bogusława Chraboty.
Gremi Media nie podważa treści mego sprostowania. Przed sądem wykorzystano prawniczą sztuczkę, twierdząc, że oświadczenie wydawcy nie było materiałem prasowym, tylko niejako „zewnętrznym” w stosunku do redakcyjnych publikacji – tłumaczył mediom po orzeczeniu sądu Cezary Gmyz, dziś dziennikarz tygodnika „Do Rzeczy” i Telewizji Republika.
Trudno przesądzić, jakie skutki przyniesie jego wniosek o kasację, ale owo oświadczenie wydawcy – zdaniem nie tylko dziennikarzy – nie jest do końca materiałem „zewnętrznym” dla gazety, jaką spółka Gremi Media publikuje. Cezary Gmyz mógłby też wystąpić do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (już po ewentualnej odmowie kasacji).
- Dziennikarz mógłby zarzucić Polsce w Strasburgu, iż doszło do naruszenia chronionej przez Europejską Konwencję Praw Człowieka swobody wypowiedzi (art. 10 tego traktatu) – mówi prof. Ireneusz Kamiński z Instytutu Nauk Prawnych PAN. Dlaczego? Państwo musi bowiem zagwarantować każdemu prawo do sprostowania, które jest częścią owej wolności wypowiedzi. To Trybunał w Strasburgu przesądził już w swoim orzecznictwie.
Sytuacja jest jednak niecodzienna, także dla sądów – dziennikarze zwykle bowiem nie domagają się sprostowania od redakcji, w której jeszcze do niedawna pracowali. Takiej niezwykłej sytuacji nie mógł też przewidzieć polski ustawodawca. Jednak, jak podkreśla prof. Kamiński, sprostowanie powinno obejmować każdą opublikowaną wypowiedź, której autorstwo można przypisać danemu tytułowi. Drugorzędne jest wtedy to, czy kwestionowany materiał to dziennikarski artykuł, czy też oświadczenie wydawcy danej gazety. W taki sposób ocenił zresztą sprawę sporu Gmyz - „Rzeczpospolita” sąd I instancji.
Jak twierdzi prawnik, trudno przesądzić, czy skarga do Strasburga na pewno zakończy się sukcesem dziennikarza. Ten ostatni podkreśla natomiast, że dla niego najistotniejsze jest sprostowanie konkretnych informacji - chodzi bowiem o prawdę, czyli ich zgodność z rzeczywistymi wydarzeniami po publikacji „wybuchowego” tekstu.
Ewa Łosińska