News o zagłodzeniu na śmierć 4-letniego Daniela Pełki i wyroku dożywocia dla jego matki i jej konkubenta, przemknął przez polskie media jak meteoryt. Szkoda, bo w tej sprawie sądowej z Birmingham, jak w soczewce, skupia się wiele patologii społecznych, obyczajowych, prawnych, które niszczą współczesną Wielką Brytanię. Jak na przykład „konkubent zabójca”. Przy okazji procesu w Birmingham brytyjskie media zadawały pytania: dlaczego działania opieki socjalnej były tak opieszałe? Czemu lekarz domowy, policja, przedszkolanki, widząc co się dzieje, nie potrafiły przeciwdziałać tragedii?

Otóż od późnych lat 40., kiedy labourzystowski premier Clement Attlee zadekretował podstawy welfare state, system opieki socjalnej w Wielkiej Brytanii, to „państwo w państwie”. Wielki, zbiurokratyzowany moloch, dysponujący ogromnymi funduszami, z krzyżującymi się kompetencjami, zbyt duży, aby był skuteczny. Kiedyś, wspierający politykę pro-rodzinną, dziś – jak w Skandynawii czy krajach Beneluksu – często z tą rodziną konkurujący. Głośny był przypadek, kiedy zdrowe i zadbane dziecko zostało rodzicom odebrane tylko dlatego, że z wyliczeń finansowych wynikało, że roczne dochody rodziny plasowały się nieco poniżej tych rekomendowanych przez Social Service. Toteż, przypuszczenie pierwsze, Daniel Pełka mógł po prostu „prześliznąć się” przez oczko sieci tego nieruchawego, zbiurokratyzowanego, o krzyżujących się kompetencjach kolosa.

Do tablicy przywołana została także policja miasta Coventry, gdzie cała trójka mieszkała. I tu kolejna uwaga: od dwudziestu lat przy każdej kontrowersji, w której pojawia się policjant, poniewiera się dobre imię Scotland Yardu i jego dokonania. Brytyjska policja, nie tylko Metropolitalna, od lat jest po prostu sparaliżowana przez polityczną poprawność! Z powodu ustawicznych ataków mediów liberalnych, bobbies boją się ingerować w sprawy rodzinne, zwłaszcza przedstawicieli mniejszości etnicznych, narodowych, bo przebieg sprawy zawsze jest ten sam: ktokolwiek jest winny, zawsze winny jest policjant. MetPol dobrze wie, że Partia Pracy, jej opiniotwórcze media i organizacje jak Human Rights czy Amnesty International, nie zaniedbają żadnej okazji, aby wykazać jak jest „bezwzględna”, „rasistowska” lub „faszystowska”. Tu w grę wchodzili polscy emigranci, Mariusz K. i Magdalena L., więc choć zapewne w mniejszym stopniu niż w przypadkach muzułmanina czy Hindusa, te obawy policji przed czarnym piarem także mogły studzić ich zapały. To uwaga ogólna, bo tym razem fakty są dla policji z Coventry rzeczywiście kompromitujące: Mariusz K. już od roku 2005 miał problemy z prawem. Był 6 razy zatrzymywany, 3 razy trafił do aresztu, i te informacje musiały być w policyjnej bazie danych, a jednak – mimo doniesień o stanie zdrowia małego Daniela – policja nie wkroczyła do akcji.

Padały także zarzuty przeciw szkole, a właściwie przedszkolu, gdzie wiedziano, że chłopiec bywał głodny i bity. Tyle, że dziś wychowawczynie w nursery schools bardziej są zainteresowane indoktrynacją dzieci w duchu liberalnym niż ich zdrowiem i samopoczuciem. Mam w rodzinie dwóch chłopców w wieku przedszkolnym i włos się jeży na głowie od informacji, które nam przynoszą. Już na tym etapie są edukowani, że „jest Boże Narodzenie, jest żydowska Chanuka oraz hinduistyczne Swięto Swiateł Divali”, bez żadnego dodatkowego komentarza czy konotacji tożsamościowej. Kolejny element układanki: informację podał konserwatywny tabloid „Daily Mail”, bardzo silnie anty-emigrancki i chętnie nagłaśniający wszystkie problemy z prawem w środowiskach mniejszości, czy jest to Pakistańczyk oskarżony o „zbrodnię honoru”, Turek - członek gangu kradnącego samochody, czy też para alkoholików z polskiej wspólnoty. „Daily Mail” od kilku lat prowadzi anty-emigrancką kampanię, i w pewnej mierze był współautorem sukcesu, jakim jest obniżenie kwot przyjmowanych do Wielkiej Brytanii emigrantów, z 250 tys. za rządów Partii Pracy, do 65 tys. dziś.

Jest jeszcze jedno zjawisko, które może być kluczem, do tragicznej śmierci małego Daniela. W ciągu ostatnich kilku lat w Wielkiej Brytanii zaobserwowano fenomen - skutek, odprysk rozbicia struktur rodzinnych – „konkubent sadysta”, „konkubent zabójca”. Według tutejszych statystyk 46 proc. par nie decyduje się na małżeństwo, a więc i taki sam procent dzieci rodzi się w niezalegalizowanych związkach. A także inne statystyczne dane, że mężczyźni w parach nie zalegalizowanych około 60 proc. częściej opuszczają dom i „idą w Anglię”, niż ci, którzy zdecydowali się na ślub. Pojawiło się całe nowe pokolenie The New Brits, młodych ludzi – uczuciowych komiwojażerów, którzy krążą od związku do związku. Nie nawiązują kontaktów emocjonalnych z dziećmi kobiet z poprzednich układów, zero odpowiedzialności, niski stopień emocjonalnego oraz finansowego zaangażowania. Taka sytuacja nie sprzyja „zawiązywaniu węzłów uczuciowych” z dzieckiem czy dziećmi, własnymi, aktualnej konkubentki. Zjawisko to nazwano „boyfriend killers”, i w ostatnich kilkunastu latach mieliśmy tu całkiem sporo identycznych przykładów jak Daniela. Np. bardzo nagłośnione „Victoria Climbie case” z 2000 roku z północnego Londynu oraz przypadek „Baby P” z 2007 roku, który także miał miejsce w Londynie. Przypadek Mariusza K. i Magdaleny L. dokładnie mieści się w tym profilu.

Kiedy feministki Garmaine Greer i Andrea Dworkin walczyły o prawa kobiet, nie spodziewały się, że ich zwycięstwo – edukacja i możliwość pracy dla kobiet, prawa wyborcze, ich równouprawnienie w rodzinie, etc. – uruchomi całą lawinę patologii. Masowe rozwody, pozostawiające dzieci – społeczne i emocjonalne kaleki, gigantyczna skala aborcji, „The New Brits”, partnerów – komiwojażerów, i ostatnio „boyfriend killers”. Chciane czy nie chciane, te patologie są. I wyłaniają się nowe.

 

Elżbieta Królikowska-Avis

 

Londyn. 19 sierpnia 2013

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl