Protest przeciwko znieważeniu Redaktora Naczelnego Radia Maryja i Telewizji Trwam, które nastąpiło w dniu państwowego święta upamiętniającego kolejną rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja przez Sejm I Rzeczypospolitej i zaprzysiężonej przez monarchę sprawującego ten urząd z woli carycy Katarzyny – wystosowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy, naszego statutowo wolnego od politycznej cenzury SDP dwa dni po toruńskiej akcji środowisk feministycznych zatytułowanej „Na drugi koniec tęczy z Ojcem Tadeuszem”.
Uff!
Oczekiwałbym raczej, że zareaguje w sprawie toruńskiej hecy zarząd SDP, bo jakkolwiek wydarzenia, które tam zaistniały, wymagały zajęcia stanowiska, to - sądząc po tym, w jaki sposób opisano je w proteście - nie miały one charakteru ograniczenia wolności prasy. Pragnąłbym gorąco, żeby jej właściciele, organizatorzy, prezesi i dyrektorzy, a przede wszystkim szeregowi dziennikarze pierwszej linii cieszyli się społecznym zaufaniem i szacunkiem, ale jako autentycznie niezależny trybik tego układu przyznaję się od razu, że nie utożsamiam osoby ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka ani pani posłanki Anny Sobeckiej – mimo ich niekwestionowanych zalet – z „ważnymi dla katolików symbolami, słowami i wartościami.” W związku z tym nie upatruję ograniczenia wolności słowa w fakcie odegrania przez swawolące panie inscenizacji performowanej podobno nie tyle na okazję narodowego święta, co ze względu na urodziny twórcy Radia Maryja. Z tego, co daje się wyczytać z tekstu protestu - igrce, tańce, a nawet pocałunki aktorek wcielających się w obie rzeczone postacie, jakby były niesmaczne, utrzymywały się jednak w konwencji najniższego poziomu szopki noworocznej. Pani poseł ma prawo czuć się obrażona, ale jako polityk wzięła takie ryzyko z dobrodziejstwem inwentarza. Podobnie wspomniany duchowny. Wszak, gdyby nie jego przemożna przedsiębiorczość, nie naraziłby się nikomu w Polsce ani modlitwą, ani duszpasterstwem polegającym na umożliwieniu ludziom niepełnosprawnym i starym odbierania w radiu atmosfery Eucharystii lub wspólnego oddawania się opiece Najświętszej Maryi Panny. Myślę, że nie mają nic przeciwko temu nawet ci, którzy wykreowali swoją świadomość z innego niż on pnia wartości, jakkolwiek takie niekończące się recytacje mogą wydawać się im zabawne, podobnie jak innym nieustanne kiwanie się bogobojnych żydów przy Ścianie Płaczu lub gromadne wystawianie tylnych części ciała przez rozmodlonych muzułmanów. Trudno, nasza tradycja nie musi podobać się wszystkim na tej samej zasadzie, jak nie chcemy, aby nas zmuszano do oddawania się zwyczajom praktykowanym przez innych.
Mógłby ktoś z Drogich Państwa spytać mnie w tym miejscu, co wobec tego uważam w całej sprawie za warte krytycznego naświetlenia, skoro nie do końca solidaryzuję się z protestem CMWP SDP. Odpowiedź nie jest prosta, ale prawda w niej zawarta może wielu zadziwić, a tych, którzy przywykli do uśredniania opinii wedle panującej po lewej lub po prawej stronie mody – oburzyć.
W zeszłym roku spędzałem świąteczny czas Wielkiej Nocy na Fuerteventurze. Aż trudno sobie wyobrazić, jak tanio kosztuje taki dwutygodniowy pobyt, jeżeli załatwi się samemu zarówno promocyjny czarter i kwaterę. W Morro Jable msza rezurekcyjna odbywała się sobotnim wieczorem w kościele położonym wysoko nad lido, przy którym do późnej nocy bawiło się, śpiewało i tańczyło kilka tysięcy europejskich gości. Ale oprócz nas dwojga, niemieckich rodziców z dziećmi i kilkunastu miejscowych wiernych w świątyni nie było nikogo więcej. Mszę celebrowały nieudolnie trzy stare kobiety, a kapłan ziewał ukradkiem, siedząc z boku ołtarza. Kiedy przyszła na niego pora, wzniósł hostię nad całym tym rozbawionym lido i nad naszymi głowami i poczułem się jak jeden z pierwszych chrześcijan w tajemnych katakumbach Rzymu. Brakowało tylko tego, aby wrota kościoła otwarły się zgrzytliwie i do wewnątrz wtargnęli legioniści Nerona... albo żeby stanął w nich obładowany dynamitem fanatyczny terrorysta. Po przyjeździe opowiadałem tę scenę kilku kolegom dziennikarzom i wykorzystałem ją w powieści.
W ostatnią Wielkanoc miała miejsce w kościołach Sri Lanki krwawa jatka, a wkrótce potem we Freiburgu katolicka procesja napotkała utrudnienia stworzone przez lewicową kontrmanifestację (wedle informacji z „wPolityce.pl”). W tym ostatnim wypadku nikogo wprawdzie nie zamordowano, nie pobito, a „co najwyżej” obrażano słownie religijne przekonania chrześcijan. Czy taka polemika odczuć mieści się w nawiasach politycznego wyrażania różnicy poglądów? Rzecz do dyskusji. Przez ponad tysiąc lat przywykliśmy w Polsce do tego, że wolność wyznawania religii uznanej przez większość z nas za właściwą nie była oficjalnie zagrożona. Przetrwała najazdy, okupacje i przyjaźń ze Związkiem Radzieckim. Ale podobnie było u kresu I Rzeczypospolitej z odczuwaniem niepodległości. Do końca wydawała się naszym przodkom niezagrożona. Nie chciano przyjąć do wiadomości, że wolność nie jest narodom dana na zawsze, mimo że Stanisław Konarski i kilku innych nie tyle płomiennych, co zatroskanych patriotów brało pod uwagę taką możliwość. Czy z religią jest podobnie?
Pytanie, czy niepodległość kraju a wolność sposobu wyznawania wiary są wartościami z tego samego zbioru. Nie czuję się na tyle kompetentny, aby wyrazić w tej sprawie pogląd inny niż nabyte rodzinnie przekonanie, że katolicyzm jest nierozłącznie związany z bytem państwowym Rzeczypospolitej. W tym duchu wypowiadał się zresztą ostatnio aktualny, choć znienawidzony przez opozycję, władca Polski podczas uroczystości obchodów 3 maja w Pułtusku.
Na Boga! Ale co mają z tym wspólnego swawolne igraszki feministek w Toruniu?
Ano to, że owe panie powinny uświadomić sobie wreszcie, że jakby nie czuły się komfortowo pod skrzydłem ojca Tadeusza Rydzyka, cokolwiek by na ich temat nie myślał i nie mówił, to nikt w katolickiej Polsce nie będzie ich kamienował ani za cudzołóstwo, ani za homoseksualne ciągoty, ani tym bardziej za parcie na szkło i dążenie do zajmowania stanowisk, które do tej pory raczej stanowiły domenę męskiej działalności. I takie ostrzegające przesłanie, miast protestu do władz publicznych czy państwowych wysłałbym do wszystkich środowisk LGBT itd. Nie tylko w Polsce, ale także, a może szczególnie do tych, których członkowie są obywatelkami i obywatelami Zachodu.
Bo kiedy umocni się w tych krajach inna niż chrześcijańska religia, może islam, to w naturalny sposób staną się zidentyfikowanymi zawczasu ofiarami swoich niepowstrzymywanych już przez wyłącznie moralne prawo żądz i niewątpliwie oryginalnych zachowań. Szariat nie znajdzie dla nich choćby skrawka miejsca na świecie. Kamień, nóż i już!
To może zaprotestujemy jako chrześcijanie dla ich dobra. Niech se żyją w zgodzie z resztą społeczeństwa w podziemiu swych salonów i sypialni. Bez pochodów i imprez, takich jak ta w Toruniu i ta w Freiburgu. Protestujmy nie przeciwko politycznym atakom na media – dopóki są polityczne - tylko przeciwko niewyobrażalnej głupocie atakowania tych, którzy lepiej lub gorzej promują jednak tradycyjne wartości cywilizacji łacińskiej.
Jerzy Terpiłowski