„Władzę trzeba chłostać dowcipem i patrzyć jej na ręce – inaczej się skorumpuje". Ta, powszechnie znana mądrość obowiązuje po społu satyryków i dziennikarzy. Problematyczna staje się wtedy, gdy opozycja wywodzi swoje pretensje z podstaw pozanarodowych, co stwarza wrażenie jakby działała nie całkiem w interesie suwerena.  

Większość z nas pamięta, jak utalentowany satyryk - Janek Pietrzak przez dekady lat poprawiał nam humor gaszony wielogodzinnym staniem w kolejkach.  Jak „Pod egidą” wykpiwał peerelowską władzę. Dotrzymywał mu kroku jedynie poznański „Tey” Zenona Laskowika i Bohdana Smolenia. Po tzw. transformacji ustrojowej obydwa kabarety straciły podglebie, a ich miejsce zaanektowała bez reszty niewątpliwie interesująca socjologicznie narracja Olgi Lipińskiej, która – nieco kopiując modnego podówczas Monty Pythona – eksplorowała pokłady śmieszności z pospolitych ludzkich przywar, odnosząc je do polskiej historii, kultury oraz sposobu myślenia i działania Polaków, czyli do tradycji narodowej. Można było pęknąć ze śmiechu pod warunkiem, że nie identyfikowało się z charakterystycznym ponoć dla naszej nacji psychologicznym stereotypem zadufanego przedstawiciela naszej nacji – zadufanego, szowinistycznego, przygłupiego „katola”, wyobrażającego sobie, że świat kończy się na polskich sprawach. W tym czasie w najwyższych kręgach władzy sterowano prężnie w stronę Europy, upatrując w naszej zunifikowanej przynależności wartości najwyższej, czyli liberalnie rozumianej wolności i wszego bogactwa. Rządzący – od lewicy do prawicy – prześcigali się w przybliżeniu takiego lepszego jutra. Więc jazda z niepotrzebnym bagażem duszy, bez którego szybciej staniemy się Europejczykami w strefie Schengen, z euro i prawdziwą wolnością! Ponieważ chciała tego większość narodu (i chce), więc Olga Lipińska zgarniała całą pulę, a Janek Pietrzak zarabiał na chleb odgrzewaniem swoich monologów w środowiskach zagranicznej Polonii.

Przy końcu XX wieku nasz narodowy bard zaprosił mnie do kawiarni hotelu Sheraton na placu Trzech Krzyży i zgodził się, że wyśmiewanie narodowych wad jest haniebne, a poważny satyryk powinien kąsać władzę.  Nie dostrzegając w jej działaniach śmieszności, albo nie chcąc sypać piasku w tryby politykom - porzucił kabaret i ryzykując utratę finansowych środków –  zajął się komentowaniem polityki w Tygodniku „Solidarność”,  gdzie nadal przyciągał nazwiskiem wielbicieli swego satyrycznego talentu. Jego łabędzim śpiewem była piosenka dziadowska, ale nie „performował” długo w tym interesującym gatunku. Szkoda!

Poległ pod Opolem, uczciwie pozostając wierny sprawie narodowej, którą – jak wierzy –reprezentuje ekipa PiS. Cześć Jego pamięci!

Podobno narzeka, że go nie chce przyjąć JWP Gliński (z tym ministrem może być tak, jak z Bierutem, który po każdym wyjeździe do Moskwy, wracał jakiś trochę inny, jak wyjmowana jedna z drugiej ruska matrioszka), ale do tego, że obecny kreator kultury zwykłych ludzi nie odpowiada na pisma i nie przyjmuje, wszyscy – łącznie ze mną – już jakoś przywykli. 

W międzyczasie lukę po wkładzie Jana Pietrzaka w zaangażowaną satyrę polską stara się zapełnić Robert Górski. Chociaż to przecież nie on podejmował przede mną sheratońskie zobowiązania.

Dziennikarze są – zdawałoby się – w sytuacji łatwiejszej niż satyrycy, bo przecież ich rola w cywilizowanym społeczeństwie jest jasno określona: mają być czwartą władzą. Stwierdzenie to wyraża się na ogół w czasie przyszłym, co stwarza dodatkowy komfort. „Ja się będę starał – powie naczelny – a wy piszcie, tak jak trzeba.” Trzeba w ogóle czy w wyczuciu intencji kasodawców? A to już zależy od sumienia, jesteśmy wszak niezależnymi mediami. Niezależnymi – być może – ale przecież  w służbie Narodu, Społeczeństwa albo Ludzkości. Dla wielkości  Europy, Ameryki lub Izraela. (A Chiny? Czy nie powinniśmy sobie zaskarbić ich przyjaźni? „Imperium jak powstanie to tylko z naszej …”) Albo dla chwały Boga – jakkolwiek byśmy Go sobie nie wyobrażali i do niego swe błagania zanosili. A tu już i idee jakoweś młodzi pichcą zapatrzeni na odwieczne hasło wszechrówności skonstruowane genialne w celu zapewnienia sobie elektoratu leniwych, chorych, tu i ówdzie uciskanych  lub głupich ludzi. A można też namnożyć elektorat głosząc, że pragnie się chwały człowieka. Jego rozumu, seksualności, roli w ekosystemie itd.

Jednak patrząc mniej górnie,  prędzej czy później okaże się, że mamy tylko jeden drogowskaz. Zamiast mącić w narodowej kadzi dla honorariów, trzeba zrobić wszystko, co nam wolno, aby –  pracując w  TVP czy TVN,  w Sieci, Gazecie Polskiej, Naszym Dziennika, czy Wyborczej lub  Polityce, czy w jakimkolwiek innym organie medialnym - wyczyścić przedpole.  Tak,  kawa na ławę – zanim w ogóle przestaniemy ze sobą rozmawiać i zamienimy dialog w ręczne zmagania – uświadomimy sobie kim  jesteśmy, powiedzmy kto jest kim i w czyim interesie działa. W ten sposób niezależnie od woli decydentów uprawdopodobnimy nasze racje i cele. I wtedy będzie wiadomo, jak znaleźć konieczny kompromis.

Możecie,  kochani, na początek, przetrenować takie starania ze mną. Zapraszam.

Jerzy Terpiłowski

 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl