Podobno Polska jest krajem, w którym wolność mediów jest już tylko częściowa. Tak w każdym razie orzekła prestiżowa amerykańska organizacja pozarządowa Freedom House. To kolejny już, po raporcie Reporterów bez Granic, akt oskarżenia stawiający sytuację w polskich mediach na równi z krajami, gdzie szaleje cenzura, a dziennikarze giną bez wieści. I co? No właśnie nic. Nie słychać, by przedstawiciele polskich mediów przedstawianych jako represjonowane mieli coś przeciw takiej diagnozie. Może raz, gdzieś w porannym programie radiowym, Dominika Wielowieyska zaapelowała, by nie powtarzać, że wolność słowa jest u nas zagrożona, bo to skrajna głupota. „PiS łamie konstytucję, ale my mamy wszelkie możliwości, by przeciw temu protestować” – dodała. Niestety, był to głos całkowicie odosobniony po jej stronie naszej polskiej wojny na słowa.

 

Informację o najnowszym rankingu Freedom House ilustruje w zachodnich mediach karykatura, na której Jarosław Kaczyński sportretowany jest w otoczeniu Władimira Putina, Recepa Erdogana oraz przywódców Wenezueli, Boliwii, Filipin i Serbii. Wszyscy dosiadają wilków szczerzących kły w stronę grupki dziennikarzy z transparentem „Wolne media”. Choć organizacja, które przyprawiła nam taką „gębę”, ma reputację poważnej, to argumenty jakich używa, już poważne nie są. Mamy tu próbę (!) ograniczenia dostępu dziennikarzy do parlamentu, rezygnację z urzędowej prenumeraty niektórych tytułów na rzecz innych, zwolnienia w mediach publicznych…  Jak się to ma do zamykanych w więzieniach opozycyjnych dziennikarzy w Wenezueli, Turcji, czy Rosji? Bądźmy uczciwi: opinia publiczna wyrażana jest u nas na wszelkie sposoby, ma różne barwy i (co najmniej) porównywalną siłę głosu tych, którzy rządowi sprzyjają i tych, co go zwalczają. Do szpiku antyrządowa TVN jest medialną potęgą, „Gazeta Wyborcza” ze swej opozycyjności uczyniła marketingowy sztandar, a dzień bez salwy oddanej w stronę PiS przez najmocniejsze na rynku portale informacyjne, to dzień stracony.

Czy oznacza to, że wolność słowa jest w Polsce nieskrępowana? Tak. Czy w związku z tym nie mamy problemów z mediami? Problemy mamy, w tym jeden potężny, ale na pewno nie polega on na tłumieniu krytyki rządzących, powrocie cenzury, czy narzucaniu jedynie słusznej obowiązującej narracji w jakiejkolwiek sprawie - dotyczącej ekonomii, historii czy kultury. Bo też kto i w jaki sposób miałby ją narzucać w realiach roku 2017, gdy siła oddziaływania tradycyjnych (mocno zresztą spluralizowanych) mediów słabnie, a nad mediami społecznościowymi żadna władza, z czwartą włącznie, nie panuje?

Kwestia wolnych (częściowo ?) mediów jest dziś wykorzystywana w (ostrej jak nigdy jeszcze w III RP) wojnie politycznej jako jeden z argumentów na rzecz, na przykład, potrzeby wprowadzenia sankcji wobec Polski. Przypomina to lanie młodego wina do starych bukłaków. Z wiadomym efektem: zmarnuje się wino, rozlecą bukłaki. Problem – jako się rzekło – mamy, ale polega on nie na deficycie wolności słowa, ale na katastrofie komunikacyjnej. Media przestały w naszym kraju pełnić jedną z podstawowych funkcji, jaką jest wymiana informacji, starcie opinii, konfrontacja racji. Ale nie dlatego, że jakoby nie można ich głośno wyrazić, co sugerują raporty „Reporterów bez granic” i „Freedom House”. Brak jest, po prostu,  dobrej woli stron polskiego sporu, by na taką wymianę i konfrontację pójść. Bezpieczniej jest tkwić w swojej bańce informacyjnej i mówić wyłącznie do własnych zwolenników. Dotyczy to zarówno mediów publicznych, jak i prywatnych - opozycyjnych, choć z różnych powodów (o czym więcej wewnątrz tego numeru „Forum Dziennikarzy”).

Piotr Legutko

redaktor naczelny "Forum dziennikarzy"

Pobierz numer w pdf 

 

 

 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl