Politycy partii rządzącej i dziennikarze prorządowych mediów jak mantrę powtarzają w kółko swoją narrację. Wprowadzają do obiegu mity, które stale powtarzane miałyby stać się powszechnie akceptowanymi prawdami.

Mit pierwszy: mit prywatnej rozmowy.

Nagrane rozmowy polityków miały charakter prywatny. Zatem ich ujawnienie było atakiem na prywatność, a to już podlega ocenie prawnej i etycznej – twierdzą przeciwnicy nagrań. Czyżby? Rozmowy publicznych funkcjonariuszy załatwiających partyjne interesy, prowadzone w publicznym miejscu i dotyczące spraw publicznych nie są rozmowami prywatnymi. Miały charakter służbowy, a rolę zacisznego gabinetu spełniał salonik w restauracji. Co innego, gdyby te rozmowy toczyły się w domu jednego z rozmówców, wówczas naruszony byłby mir domowy. Ale tak nie było.

Mit drugi: nie należy wymagać, by w prywatnej rozmowie politycy używali tego samego języka, co w parlamencie albo w telewizji.

A dlaczegóż by nie? Dlaczego my, wyborcy, nie powinniśmy wymagać od „Wybrańców Narodu”, żeby posługiwali się poprawną, elegancką polszczyzną, żeby zachowywali się w sposób przyzwoity, żeby nie udawali kogoś innego w Sejmie, a na co dzień byli chamami? Dlaczego tego wszystkiego mamy od nich nie wymagać? Obrońcy słownikowego chamstwa, językowego niechlujstwa, zachowania przeczącego zasadom savoir-vivre, podajcie proszę choć jeden argument za tym, że macie prawo do takich zachowań w miejscu publicznym? Czy w miejscu publicznym wolno wam przeklinać, wymiotować, dłubać w nosie, sikać pod płotem, bełkotać w pijanym widzie? Jeśli politycy nie potrafią zachowywać się przyzwoicie czy to w zaciszu gabinetu, w restauracji, w domu, czy to w Sejmie, to może lepiej dla nich (a na pewno dla nas!) byłoby, gdyby nie pchali się do polityki, bo prędzej czy później i tak słoma z butów im wyjdzie.

Mit trzeci: afera podsłuchowa destabilizuje państwo.

Jak można destabilizować coś, co już jest zdestabilizowane? A jest zdestabilizowane już co najmniej od momentu tragedii smoleńskiej. Dowodów na to jest bez liku, wymienię kilka: rosnący dług publiczny, zapaść w służbie zdrowia, zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego kraju, wojna polsko-polska w polityce, niebezpieczeństwo związane z sytuacją na Ukrainie, itp., itd. Naprawdę da się obronić tezę, że jesteśmy państwem stabilnym? Dochodzą do tego obrazu nagrania z podsłuchanych rozmów, ale one nie są przyczyną, lecz przejawem destabilizacji!

Mit czwarty: mamy do czynienia z zamachem stanu.

Władza broni się pokrętną narracją, zamiast przyznać, że ma niekompetentnych funkcjonariuszy i wylać ich ze służby. Będzie zatem szukać spisku mafii węglowej, Rosjan, opozycji, itd., zamiast skupić się na meritum i próbować wyjaśnić, dlaczego jej ministrowie chcieli naruszyć konstytucyjne porządki, namawiali do działań sprzecznych z prawem i ośmieszali oficjalną politykę zagraniczną naszego Państwa? Według własnej narracji rządu i części sprzymierzonych z nim mediów za zamachem stanu stało trzech kelnerów, potem jeszcze dwóch miliarderów; kto będzie następny? Słabe to Państwo, którego bytowi grozi spisek czworga lub pięciorga.

Mit piąty: publikacja jest dowodem upadku dziennikarstwa śledczego.

Otóż, po pierwsze, ta publikacja nie jest klasycznym przykładem dziennikarstwa śledczego. Dziennikarstwo śledcze od lat definiuję jako dziennikarstwo, które wypływa z własnej inicjatywy dziennikarzy, tropi nadużycia władzy/instytucji/ludzi na stanowiskach, korupcję, malwersacje finansowe, itp., posługując się również środkami niekonwencjonalnymi (jak podsłuchy, ukryta kamera, prowokacje) i anonimowymi źródłami informacji w ważnej sprawie, w interesie publicznym. Tak najczęściej dziennikarstwo śledcze rozumiane jest na gruncie amerykańskim, i wówczas oznaczane jest ono jako original investigative reporting (Bill Kovach i Tom Rosenstiel, The Elements of Journalism, New York 2001, s. 116). W tym sensie publikacje WPROST o podsłuchach tego typu dziennikarstwem śledczym nie są, nie może być więc mowy o tym, że są one przykładem upadku tego rodzaju dziennikarstwa. Ale Kovach&Rosenstiel wymieniają jeszcze dwie inne kategorie dziennikarstwa śledczego: interpretative investigative reporting i reporting on investigations (s. 117-120). To ostatnie oznacza m.in. przecieki z oficjalnych śledztw. Z tym mamy teraz do czynienia ws. afery podsłuchowej, i takie przecieki z prowadzonych czynności (zatrzymania, przesłuchania, itd.) zamieszczają niemal wszystkie gazety, które do nich docierają lub które otrzymają je od swoich źródeł. Jednak sednem do zrozumienia, jakiego rodzaju dziennikarstwo śledcze uprawia w tym przypadku WPROST, jest druga kategoria - interpretative investigative reporting, czyli interpretacyjnego dziennikarstwa śledczego. Ten rodzaj dziennikarstwa nie musi opierać się na własnym zbieraniu informacji, lecz polega na analizie/interpretacji materiału otrzymanego przez dziennikarzy z zewnętrznych źródeł. Przykładem jest publikacja z roku 1971 w New York Times tak zwanych Pentagon Papers, ujawniająca tajne dokumenty Pentagonu z raportu dotyczącego zaangażowania USA w Indochinach (m.in. o wojnie w Wietnamie). Dokumenty te zostały wyniesione z sejfu Rand Corporation przez Daniela Ellsberga, następnie skserowane, a na koniec przekazane Neilowi Sheehan’owi z NYT. Rząd Stanów Zjednoczonych wystąpił do sądu o zakaz ich publikacji, a przeciwko Ellsbergowi został wytoczony proces o zdradę stanu. Sąd Najwyższy 30 czerwca 1971 roku stosunkiem głosów 6:3 orzekł, że prasa ma prawo publikować te dokumenty, a niecałe dwa lata później umorzony został proces przeciwko Ellsbergowi. Sąd Najwyższy powołał się wtedy na Pierwszą Poprawkę, stwierdzając: „Ojcowie Założyciele (USA-red.) dali wolnej prasie ochronę po to, by spełniała swoją zasadniczą funkcję w demokracji. Prasa miała służyć rządzonym, nie rządzącym”. Mimo, że nasza Konstytucja nie ma ojców założycieli i nie mamy Pierwszej Poprawki, to warto przypominać tę maksymę, żeby zrozumieć rolę mediów w systemie demokratycznym. Jednocześnie warto sobie uzmysłowić, że dziennikarstwo śledcze może mieć wiele odmian, a to, że o tym nie wiemy, nie może służyć jako usprawiedliwienie własnej ignorancji wygłaszającej nieuzasadnione opinie. Może publikacje WPROST nie odpowiadają randze tego, co zrobił 43 lata temu New York Times, ale ich publikacja oparta jest na podobnej zasadzie.

Mity funkcjonują w sferze publicznej, stając się obiegową prawdą. Narracja, którą przekazują media sprzyjające rządowi, ma odwrócić uwagę od tego, co w aferze podsłuchowej najważniejsze: od treści samych rozmów. Ważny jest też styl, w jakim były prowadzone, bo to właśnie on przekazuje nam informacje o didaskaliach, w których funkcjonuje władza, a przede wszystkim przekazuje wiedzę o aktorach tych rozmów – osobach, które nami rządzą i kształtują nasze życie.

Marek Palczewski

27 czerwca 2014


 

Udostępnij
Komentarze
Disqus

Jest to archiwalna wersja portalu. Nowa wersja portalu SDP.pl, dostępna pod adresem: https://sdp.pl