TVP poinformowała, że w roku 2013 wpływy z abonamentu pokryły zaledwie 20 proc. kosztów realizacji misji publicznej. Cały budżet telewizji publicznej wynosił 1 mld 457 mln, a według władz TVP na misję poszło 1 mld 365 mln zł. Wychodzi na to, że – przynajmniej wg zarządu na Woronicza – prawie cały program jest misyjny!
Do tej pory wydawało mi się, że z powodu słabych wpływów z abonamentu TVP jest zmuszona do realizacji hasła b. prezesa Kwiatkowskiego, czyli „tyle misji ile abonamentu”. Okazuje się jednak, że Kwiatkowski był słabym menadżerem. Obecny zarząd jest w stanie zrobić 5 razy więcej programów misyjnych niż ma na nie środków. Jeśli by potraktować to poważnie, to mam dla TVP propozycję absolutnego hitu i to hitu misyjnego. „Kasa z kapeluta” czyli reality-show dla menadżerów dużych i małych pokazujący jak uzyskać 400 procentową stopę zwrotu i to w państwowej firmie!
O ile jednak za zaskakujące telewizyjno – misyjne wyliczenia niewątpliwie odpowiedzialny jest zarząd TVP, to za dziadowską kasę na ową misję zarząd odpowiedzialny nie jest. Nie odpowiada za nią również odpowiedzialna za publiczne media (i nie tylko) KRRiT. Za fatalny stan finansowania publicznych mediów z publicznych pieniędzy odpowiada parlamentarna większość, która nie tylko nie potrafi owej kasy wyciągnąć z kapeluta, ale od lat nie jest zdolna przyjąć, ani nawet przygotować, nowej ustawy medialnej wprowadzającej opłatę audiowizualną.
Niektórzy są w stanie oskarżać premiera o wszystko, włącznie z tym, że sami położyli sobie za daleko papier toaletowy. Pewien mój dowcipny znajomy nosi się nawet z zamiarem otwarcia sklepu z winami o wdzięcznej nazwie „Wina Tuska”, ale w wypadku braku kasy na misję hasło „wina Tuska”, pasuje jak ulał. Tak więc polski widz, wbrew zapewnieniom TVP, będzie musiał dalej oglądać na publicznych kanałach komercję, bo to ona tak naprawdę zarabia na poważniejszy repertuar. Rzecz w tym, że zgodnie z duchem czasu ta komercja będzie coraz mniej przystająca - przynajmniej według moich wyobrażeń - do tv publicznej.
Prawie roku temu gdy rodziło się Royal Baby portal metromsn.gazeta.pl proponował: „Relacja na żywo: Księżna Kate zaczęła rodzić”. Na szczęście owa „relacja na żywo” z porodu okazała się jedynie relacją sprzed szpitala, ale w przypływie dobrego humoru żartowałem, że za parę lat media będą spełniać takie obietnice dość dosłownie. No i… okazałem się słaby znawcą mediów, bo już w tegorocznej wiosennej ramówce Polsat Cafe znalazł się reality-show „Porody”. I tu wprawdzie, przynajmniej o ile dobrze zrozumiałem zapowiedzi, przedstawione będą chwile przed i chwile tuż po, ale już niedługo kto wie? Media tak szybko się tabloidyzują, a niektórzy ludzie mają tak małą potrzebę intymności, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby wkrótce porodowe słitfocie można było znaleźć na Fejsie lub Twitterze.
No bo właściwie dlaczego w tv czy Internecie mamy oglądać tylko śmierć na żywo (patrz Majdan)? Połóżmy kres tej „cywilizacji śmierci”! Rodzącemu się życiu też należy się transmisja on line! A jeśli tak to właściwie dlaczego nie w publicznej tv? Przecież kryzys demograficzny to sprawa publiczna.